Euroniecodziennik: prolog

Mój ulubiony moment w transmisji meczu przychodzi na tyle wcześnie, że… wiele telewizji w ogóle go nie pokazuje. Na pięć minut przed pierwszym gwizdkiem jesteśmy w szerokim tunelu bądź ciasnym korytarzu (zależy od stadionu), wiodącym na murawę. Realizator nie szczędzi nam zbliżeń twarzy zawodników. Widzimy, jak kapitan naszych wita się z sędzią, jak bramkarz prosi o piłkę, którą starannie waży w rękach i raz czy drugi odbija, jak znający się z innych stadionów zawodnicy burzą linie, w których ustawione są drużyny: witają się, przybijają piątki, próbują żartować… Widzimy też, gdzieś na wysokości brzuchów piłkarzy, głowy dzieci, które wyprowadzą ich za chwilę na boisko: głowy chłopców i dziewczynek, czasem niepełnosprawnych, często zróżnicowanych etnicznie. Rejestrujemy z uwagą, który z piłkarzy naprawdę przywita się z takim dzieckiem, pogłaszcze, który znajdzie w sobie przestrzeń na pogawędkę. Przypominamy sobie dzieciaka w koszulce Chelsea, który nabrał Stevena Gerrarda, najpierw wyciągając do niego rękę, a potem grając mu na nosie, i robi się nam wtedy nieco lżej. Rzecz w tym, że tak naprawdę nie możemy już wytrzymać.

Otóż tak właśnie: mój ulubiony moment z transmisji meczu to ten, w którym nic się jeszcze nie wydarzyło. Patrzę na twarze zawodników, próbując z nich wyczytać głęboko skrywane emocje. Jak z gęsią skórką? Są zdenerwowani? Boją się? Rozpiera ich adrenalina? Rozsadza agresja? Wyglądają na skupionych? Oddychają miarowo? Rozgrywają już mecz w głowie: myślą, gdzie i jak będą się ustawiać, jak zachować się w konkretnych sytuacjach, którą nogą uderzyć albo jakim zwodem nabrać przeciwnika? Ukradkiem przyglądają się – może po raz pierwszy z tak bliska – tym, których za parę minut będą musieli kryć przy stałych fragmentach gry? Jaki wpływ ma na nich widoczny gdzieś z tyłu trener i jak on sam się zachowuje: przypomina, jak niedawno określił Franciszka Smudę jego asystent Jacek Zieliński, „dzikiego zwierza miotającego się w klatce” (wypuście mnie, rozszarpię wszystkich…), czy jest zrelaksowany, bo wie, że zrobił wszystko, co w jego mocy, i że to, co zrobił, było bardzo dobre?

Z pewnością to ja rozgrywam wówczas mecz w głowie. Słyszę przytłumiony szmer trybun, który zamieni się w ogłuszający wrzask, kiedy oni ruszą już w stronę bijącej z końca tunelu/korytarza jasności. Myślę – niechże już będzie – o paradach Szczęsnego, rajdach Piszczka, wślizgach Wasilewskiego, odbiorach Polanskiego, dograniach Obraniaka, dryblingach Błaszczykowskiego i strzałach Lewandowskiego. Myślę o tym, że może się udać. Niespodziewanie przenoszę się na mury Minas Tirith, gdzie Beregond do Pippina mówi o „czasie nabierania tchu przed wielkim skokiem”. Potem przypominam sobie Euro sprzed czterech lat – przypominam sobie i zaraz próbuję zapomnieć. „17 października 1973. Środa. Zwykły dzień, taki jak inne, a zarazem jakiś niezwykły. A może najzwyklejszy, może to tylko mój nastrój i wyobraźnia przydają mu cech niecodziennych i podniosłych?”. To czytany wówczas przeze mnie, po raz nie wiadomo który, Wiktor Osiatyński, opisujący w książce „Przez Wembley do Monachium” poranek przed najsłynniejszym meczem w historii polskiego futbolu. Może wreszcie, po 39 latach, tamten cholerny mecz przestanie być najsłynniejszy? Może z Grecją zrobimy pierwszy krok, który pozwoli któremuś z następców Osiatyńskiego napisać „Przez Narodowy do Kijowa”? Może to właśnie ja zapisuję teraz pierwszy rozdział takiej książki?

Nie, nie jestem na murach Minas Tirith. Nie jestem też (choć długo myślałem, że zagram tym obrazem) w mieście, które ma jutro odwiedzić Papież: parę takich widziałem, wyczuwałem w nieruchomym powietrzu tę aurę uroczystego, na wpół sakralnego oczekiwania, podobno zresztą wczoraj w Warszawie ktoś obok polskiej flagi wywiesił watykańską, ale przyjmijmy, że to na Boże Ciało. Po prostu siedzę w domu, przed monitorem własnego komputera, i nie wiem, co jeszcze mógłbym ze sobą zrobić. Przeglądać fiszki ze ściągawkami dotyczącymi poszczególnych grup i drużyn? Myślicie, że już tego nie zrobiłem? Sprawdzać kalendarz na najbliższe dni? Dawno sprawdzony. Napisać, że tak naprawdę awans naszych wydaje się kompletnie nierealny? Nie, tego nie mogę napisać pod żadnym pozorem, choć – jak to ujął nieoceniony Rafał – „w reprezentację wierzę, a zarazem ani tyci-tyci jej nie ufam”. Otworzyć piwo? Już otwarte, zresztą pewnie ostatnie w tym miesiącu, bo zamierzam przeżywać te mistrzostwa na trzeźwo. Pamiętam, jak w podstawówce wybierałem się na Cracovię: od rana nie mogłem uporać się ze stresem, więc wychodziłem i szedłem piechotą przez całe miasto, koło cmentarza i ponad torami, zgarniając po drodze kolegów, a i tak musieliśmy stać przed stadionem, bo zjawialiśmy się grubo za wcześnie. Całe szczęście, że mam jeszcze iść do pracy, ale jak ta praca będzie wyglądała: u mnie w redakcji i tysiącach innych firm w tym kraju?

Wstrzymajmy oddech i postawmy kropkę. Uwielbiam ten moment, kiedy wszystko, co dobre,  naprawdę może się wydarzyć: tuż za chwilę, za pięć minut, a choćby i w drugiej połowie. Jakub Błaszczykowski kończy rozmowę z sędzią, bierze za rękę stojącego obok chłopca i rusza przed siebie. Ku światłu.

„Euroniecodziennik” będzie się pojawiał na blogu od dziś do finału w Kijowie. Codziennie niecodziennie.

18 komentarzy do “Euroniecodziennik: prolog

  1. ~bartek23

    Niesamowice opisane. Rzeczywiście ten moment jest niezapomniany, w kontekście ligi angielskiej kojarzy mi się z tą czołówką na Canal+ z pojawiającymi się herbami klubów i charakterystyczną nutą. Z drugiej strony drugim takim momentem jest chwila po meczu, szczególnie jeśli to finał i te wszystkie wybuchające emocje, rozpaczy lub euforii. Mam nadzieję, że za kilkanaście dni zobaczę opis właśnie takiej chwili 🙂 Pozdrawiam!

    Odpowiedz
  2. ~alasz

    Powiem szczerze że smętny był poprzedni wpis. Ten lepszy, ale może byc lepiej i mam nadzieje jutro przeczytać tutaj eurofyczny wpis autor bloga, w wieloma błędami, literówkami, błędami składniowymi, gdyż z radości i emocji nie będzie mógł w pełni przelać myśli na papier a i z trafianiem w odpowiednie przyciski na klawiaturze będzie problem 😀 W filmie any given sunday, jest taka scena gdy Pacino mówi do Foxxx że był swego czasu taki quaterback, wspaniały gracz, wielki fighter, Al spotkał go po paru latach po skończonej karierze, pogadali, wypili browca. Powiedział że najbardziej nie brakuje mu tych trofeów, panienek, sławy, najbardziej z tego wszystkiego brakuje mu tego momentu gdy stali przed meczem, i widział 11 facetów zjednoczonych, myślących o tym samym, w tej chwili to było jedno ciało. Rzadko, ale można zaobserwować to zjawisko w jakiejś drużynie. W tym seonie widziałem je w drużynie Chelsea, jeden cel, razem do niego dążyli. Każdy gracz poświęcał się dla drużyny, bo wiedział że kolega zrobi to samo.Kuba Błaszczykowski powiedział że pokażą co mają w spodniach, zrobią co mogą i wierze że dadzą rade. Polak potrafi.Swoją drogą jakim fajnym krajem może byc Polska, wesołym, życzliwym, optymistycznym. Coś wspaniałego, nie słychać niedouczonych baranów (ja nazywam rzeczy po imieniu) widzących wybuchy rozpuszczone hele, bomby próżniowe i inne durnoty jakie tam wymyślą.Powiem tak, to co widzimy obecnie na ulicach to jest obraz kraju jaki widzielibyśmy na co dzień gdyby psychiatryki i oddziały specjalne spełniały dobrze swoje obowiązki.

    Odpowiedz
    1. ~Johnny99

      Ja tam nie jestem wielce zaskoczony. My zawsze potrafiliśmy świętować, cieszyć się, być życzliwi i gościnni podczas specjalnych okazji. Po Euro wszystko wróci do „normy” – tak, jak zawsze wracało.

      Odpowiedz
  3. ~Angamoss

    Wprawdzie klubowy futbol już zostawiliśmy za sobą dawno temu, ale warto wspomnieć, że kanł YouTube Manchesteru City jest chyba najlepszy w pokazywaniu napięcia przedmeczowego. Polecam wszystkie ich wideo z Tunnel Cam(albo te, kiedy piłkarze wysiadają z autobusu i wchodzą na stadion) w tytule – szkoda, że ograniczone tylko do meczów domowych, ale i tu można wyłuskać mnóstwo smaczków, gestów i emocji 🙂

    Odpowiedz
  4. ~erictheking87

    Oczywiście paru pieprzonych debilów musiało poleźć na trening Holendrów i zrobić wstyd na cały świat. Gdzie nie wejdę tam 'Dutch squad subjected to racist abuse’ bądź coś w tym stylu.Jak można być takim kretynem i odwalić coś takiego, szczególnie w obliczu Euro i filmu BBC, kiedy oczy całego świata są na nas skierowane. Idealny sposób żeby zdyskredytować nasz kraj przed całą Europą.

    Odpowiedz
  5. ~mamana

    Przepraszam ze tak zmieniam temat ale ciekawy jestem co pan na to ze Modric jest podobno bardzo blisko przenosin do Manchesteru United?

    Odpowiedz
      1. ~Stefan

        Mieli zielone światło od Lille w sprawie Hazarda – a to znaczy ni mniej ni więcej, że stać ich na transfer za ponad 30 milionów funtów. Kwestia tylko, czy wyłożą tyle na Modrica, szczególnie że już piętnaście w tym okienku wydali

        Odpowiedz
    1. Michał Okoński

      Jestem pogodzony. Bez Ligi Mistrzów jego zatrzymanie wydaje mi się nieprawdopodobne, do MU pasuje idealnie. Myślę tylko, że osiągniemy dużo wyższą cenę.

      Odpowiedz
      1. ~alasz

        Jeśli ma przejść za wiecej niż 24-30 to niech niech nie przechodzi, zwłaszcza ze jest kagawa, który jest lepszym graczem, a kosztował mniej. Nam potrzeba gracza typu box to box, kreator już przybył. No chyba ze Andersona jest w tej transakcji.

        Odpowiedz
        1. ~Gustaw

          Wam to potrzeba dwuch graczy po 40-50 mln.zeby miec jakas nadzieje na nastepny sezon.Tylko z kad ta kase wziasc? kagawa dobry ruch do sprzedarzy koszulek ale on gra niemiecki futbol przecie.w united sie zagubi

          Odpowiedz
  6. ~mati_AFC

    Siedzę dziś od rana w pracy za biurkiem i… czuję się jakbym był w tym tunelu. Cały czas w takim napięciu, gorączkowym oczekiwaniu. Jakoś udało się tej naszej kadrze rozbudzić chociażby drobne nadzieje, że może tym razem będzie lepiej… 🙂

    Odpowiedz
  7. ~cassidy

    To Szczęsny pięknie Euro zaczął. Ciężko znaleźć większego pyszałka niż on i to będzie kubeł zimnej wody na jego głowę. Mnie jakoś to nie martwi, bo Tytoń to również niezły bramkarz i pomeczowa wypowiedź Smudy też potwierdza, że problemu z brakiem Szczęsnego większego nie będzie.Mnie bardziej martwi, że oglądaliśmy dwie drużyny w tym meczu. W pierwszej połowie, pewną siebie, wysoko atakującą przeciwnika z bardzo dobrą prawą flanka i drużynę wypaloną w drugiej połowie.

    Odpowiedz
    1. ~alasz

      Idiotyczna decyzja UEFA o zamknięciu dachu skutkowala tym ze siły szybko uciekaly, Grecy jednak lepiej znoszą takie warunki. Kto gra w piłkę wie ze w deszczu gra się dobrze, zwlasza w takiej grze jak my graliśmy. Deszcz i tak nie padał wiec należało otworzyć dach. Co do gry to mogła się podobać. Szczesny zawalił bramkę, wiec cieszę się ze tytoń będzie grał. Piszczek i Polański dziś wspaniali.

      Odpowiedz
  8. ~alasz

    Jeszcze kilka słów krytyki dla arbitra, wprawdzie kluczowe decyzje poprawne, tak nie dał grać, gwizdek najmniejszy kontak, przeszkadzał, pretensje mileli pilkarzeobu ekip. Tak to w hiszpani sobie można sedziowac a nie na turnieju międzynarodowej.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *