Co miałem powiedzieć

A gdybym nie pisał wczoraj o Stanisławie Barańczaku, musiałbym przecież wspomnieć o:

– niezwykłym uroku spotkań rozgrywanych w śnieżycy (skądinąd: w twórczości autora „Podróży zimowej” jakże często pojawiało się słowo „śnieg”…); o tych wszystkich spowolnionych podaniach, o jeszcze efektowniejszych wślizgach, tęsknocie za pomarańczową piłką i zdjęciach, które w sam raz nadawałyby się na okładkę wydania drugiego rozszerzonego książki „Futbol jest okrutny”. Przypuszczam, że fakt, iż podsumowujące kolejkę Match of the Day otwierało spotkanie WBA-MC, zawdzięczamy nie dramaturgii samego meczu, tylko właśnie śnieżycy (no może jeszcze uzasadniał to nasz wspólny zachwyt Davidem Silvą i gol Hiszpana, mający lekkość Barańczakowego przekładu, czyli pokazujący, że dla wirtuozów rzeczy trudne wydają się banalnie proste).

– bramkarzach; zwłaszcza Adrianie z West Hamu, Greenie z QPR i Llorisie z Tottenhamu. Każdy interweniował fenomenalnie co najmniej kilka razy, a przecież pieski los tego fachu polega na tym, iż tylko Lloris kończył mecz jako zwycięzca (za to z rozbitą wargą). Co więcej: Green, który w pierwszej fazie meczu z Arsenalem obronił karnego, przy bramce Rosicky’ego mógł i powinien zachować się dużo lepiej.

– sędziowaniu; dyskutować można o co najmniej kilku decyzjach Andre Marrinera w meczu Sunderland-Hull (dwa niepodyktowane karne dla gospodarzy po zagraniach ręką Stephena Quinna i Alexa Bruce’a), ale także o incydencie Ivanović-Carroll i późniejszym spięciu między piłkarzami, o faulu Vertonghena na Vardym i ciągnięciu przez obrońcę Tottenhamu za koszulkę Ulloi – tylko idiotyczne zachowanie Oliviera Giroud spotkało się nie tylko z bezdyskusyjną czerwoną kartką, ale także arcysłuszną krytyką ze strony Arsene’a Wengera.

– o maszynach Chelsea (tu symbolem mógłby być oczywiście Nemanja Matić, tyleż asekurujący obrońców i rozbijający w pył akcje rywala w strefie środkowej, co rozpoczynający akcje własnej drużyny), o ustawianym w środku pola Rooneyu i ustawianym w ataku Sterlingu, o szczęściu Tottenhamu wreszcie, wyczerpanym dzięki słupkowi, poprzeczce i sędziemu ze stadionu King Power na jakąś dekadę do przodu

Musiałbym to zrobić, musiałbym o tym wszystkim wspomnieć, gdybym nadal nie zajmował się Barańczakiem, przygotowując do noworocznego numeru „Tygodnika Powszechnego” dodatku poświęconego zmarłemu wczoraj poecie. Skądinąd: w ramach twórczości niepoważnej autor „Widokówki z tego świata” zajmował się również szukaniem polskich rymów do nazwy ukochanej mej drużyny. „To ten cham” wszyscy znacie, spróbujcie jednak przebić „Totem pcham”…

8 komentarzy do “Co miałem powiedzieć

  1. ~mareczek

    „o szczęściu Tottenhamu wreszcie”? Dobry żart, panie Michale. Przecież Tottenham od początku sezonu leci praktycznie na farcie. Mnóstwo decyzji sędziowskich na ich korzyść, bramki w ostatnich minutach meczu (po szczęśliwym rzucie wolnym (Lamela vs AV) czy desperackich strzałach z dystansu (Eriksen vs Hull chociażby)… Nie przeczę, są pozytywne punkty pracy Pochettinno (fajna gra z Chelsea, mimo wysokiej porażki, czy gra piłkarzy takich jak Lloris, Mason, Chadli, Eriksen czy Kane zwłaszcza), lecz i tak trudno nie odnieść wrażenia, że Spurs to chyba najszczęśliwsza ekipa w Premier League (nawet przed MU). Na razie nadal w nich nie wierzę, ale nie wykluczam możliwości,że w końcu zaczną grać na miarę awansu do Top4.

    Odpowiedz
    1. ~Varba

      Jak notoryczne strzelanie goli w końcówkach dla ciebie to jest fart to zajmij się inną dyscypliną, bo piłki nożnej nie rozumiesz. Tottenham w ciągu miesiąca rozegrał 9 spotkań, wiele więcej niż Swansea, Leicester itp, a mimo to ma więcej sił w końcówce, to o czym to świadczy, że szczęście dodaje im sił. Czy może cholernie ciężki pre-season w końcu zaczyna przynosić swoje rezultaty. Mnóstwo decyzji na korzyść Tottenhamu? Nie wiem kiedy i nie wiem które, no chyba że liczysz te prawidłowe są na korzyść, bo pewnie twoim zdaniem Tottenham na nic nie zasługuje. Można ich kopać, walić po twarzy i nic im się nie należy. Nawet w meczu z Leicester Spurs, Eriksen i Kane byli faulowani w polu karnym, ale tym żaden Shearer w Match of the day się nie zajmie, bo pewnie nawet meczu nie widział i nie wiem że takie coś się wydarzyło. Tottenham był dymany przez sędziów latami, jeden sezon jest 50/50 i już boli.

      Odpowiedz
  2. ~gooner

    Apropo sędziowania, warto zauważyć też, że sędzia spotkania Arsenal – QPR nie odgwizdał trzech ewidentnych karnych (dwóch dla Arsenalu, jednego dla QPR).

    Odpowiedz
  3. ~KrólJulian

    Gdyby nie to starcie z Bronkiem to chyba nikt nie dostrzegłby obecności Carrolla na boisku.
    To wszystko jednak blednie w obliczu faktu, że 5 stycznia Torres oficjalnie przestanie być graczem Chelsea i robi się miejsce oraz górka funtów na jakiś ciekawy transfer, a może 2, 3…

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *