Jak hartował się Harry Kane

Nazywał się Lee James Barnard i nawet wyglądem trochę przypominał Harry’ego Edwarda Kane’a. Rocznik 1984, czyli o dziewięć lat starszy od dzisiejszego rekordzisty, do Tottenhamu trafił jako dziesięciolatek, a po tym, jak strzelał gola za golem w młodzieżówce i rezerwach Tottenhamu (w sezonie 2004/05 dziewiętnaście bramek w dwudziestu meczach) pojechał także z pierwszą drużyną na przedsezonowe tournée do Szwecji i strzelił gola już w pierwszym spotkaniu, w którym dostał szansę – pech chciał, że w kolejnym złamał obojczyk i wypadł na kilka tygodni, a okazja do gry w pierwszym składzie przepadła. Pamiętam mecz z Charltonem, w lutym 2006 roku, kiedy właśnie zdejmował bluzę, by pojawić się na boisku przy stanie 3:0 dla Tottenhamu, ale goście strzelili bramkę na 3:1 i ówczesny trener Martin Jol postanowił nie ryzykować – a potem Barnardowi przyplątała się kolejna kontuzja i kolejna przerwa. Zadebiutował w końcu, ale bramki nie strzelił, potem wszedł jeszcze raz i drugi, zatruł się lazanią wraz z dziewięcioma innymi kolegami przed pamiętnym meczem z West Hamem w ostatniej kolejce sezonu, złapał jeszcze jedną kontuzję, został wypożyczony do Crewe Alexandra, ale tam też dopadły go kłopoty ze zdrowiem, w sumie – jak to się mówi – nie spełnił oczekiwań i w 2008 roku, jako dwudziestoczterolatek, został sprzedany do Southend, potem zaś, wyjąwszy względnie udany epizod w drugoligowym wówczas Southamptonie, tułał się gdzieś (i wciąż się tuła) po boiskach angielskiej prowincji.

Nie będę ukrywał: kiedy w trakcie sezonu 2009/2010 Harry Kane strzelał gola za golem w młodzieżówce Tottenhamu, wspominałem przypadek Barnarda. Podobnie jak tamten, bywał już zabierany na mecze pierwszej drużyny, podobnie jak tamten siadywał już na ławce rezerwowych. Podobnie jak tamten, bywał wypożyczany do niższych lig, gdzie wiodło mu się wprawdzie nieco lepiej (także w pierwszym składzie Tottenhamu, gdy wracał z wypożyczeń – bo pod Harrym Redknappem zdążył zagrać sześć meczów w Lidze Europy i strzelił nawet gola w spotkaniu z Shamrock Rovers), ale kłopoty ze zdrowiem również go nie omijały: zaraz, jak tylko trafił do Norwich, złamał kość śródstopia i musiał stawić się na leczenie w macierzystym klubie. Wszystko to zajęło naprawdę sporo czasu: pierwszy raz na ławce Tottenhamu znalazł się w październiku 2009, debiutował – w meczu Ligi Europy – w sierpniu 2011. Na to, by Tim Sherwood, nadzorujący jego rozwój w młodzieżówce, zaczął na niego stawiać już będąc tymczasowym trenerem, musiał czekać jeszcze dwa i pół roku. U Mauricio Pochettino również zaczynał jako rezerwowy – choć warto pamiętać, że wszedł z ławki i asystował przy golu Erica Diera w pierwszym ligowym meczu Tottenhamu pod Argentyńczykiem, wygranym 1:0 na wyjeździe z West Hamem.

Złośliwi mówią, że to fatalnej formie Adebayora i Soldado zawdzięcza swoje miejsce w historii. Trzeźwi zauważają raczej, że miał mnóstwo szczęścia (szczęścia, którego zabrakło Barnardowi…); Pochettino ostatecznie przekonał się do niego po wygranej z Aston Villą w listopadzie 2014, kiedy Kane strzelił zwycięskiego gola w ostatniej minucie – rzecz w tym, że był to gol mocno fortunny, bo młody Anglik wykonywał rzut wolny i trafił w mur, a piłka po gigantycznym rykoszecie zmyliła bramkarza i wpadła do siatki). Wcześniej panujące w klubie zamieszanie po odejściu Villas-Boasa pozwoliło niemającemu nic do stracenia Sherwoodowi śmielej stawiać na młodzież, również Pochettino dokonując swojej rewolucji musiał oprzeć się na młodszych, niezmanierowanych i skłonnych do ciężkiej pracy zawodnikach. Z drugiej strony tacy Bentaleb czy Mason, którzy również grali dużo w pierwszym sezonie, ostatecznie się w Tottenhamie nie utrzymali…

Na szersze opisanie niezwykłej podróży Harry’ego Kane’a z podwórek północnego Londynu (wychowywał się o kwadrans od White Hart Lane) do księgi rekordów europejskiego piłki, chciałbym znaleźć inne miejsce i czas. Na razie jest leniwe świąteczne popołudnie, wspomnę więc tylko, że zanim jako jedenastolatek zaczął w końcu treningi w klubie, któremu kibicowała niemal cała jego rodzina, próbował pokazać się w szkółkach Arsenalu i Watfordu, ba: że nawet w Tottenhamie za pierwszym razem podziękowano mu po kilkutygodniowym stażu. Że kolejni trenerzy krytykowali jego brak szybkości i niedostatki techniczne: jeszcze w pierwszych meczach w dorosłym Tottenhamie, choć dużo biegał i walczył, to piłkę przyjmował fatalnie… Z drugiej strony pracujący przez kilka lat z napastnikami Tottenhamu inny świetny przed laty snajper Les Ferdinand opowiadał, że nigdy w życiu nie spotkał juniora, który tyle pracy wkładałby w swój rozwój, a Brad Friedel dorzucał wspomnienie Kane’a, wypraszającego u kolegów-bramkarzy dodatkowe pół godziny, żeby zostawali z nim po treningu, by mógł poćwiczyć rzuty wolne.

Żeby w pełni oddać fenomen Harry’ego Kane’a, trzeba by w zasadzie pióra socrealisty. Mamy tu prostego chłopaka, który nie grając przecież w najlepszym klubie świata przebił Lewandowskiego, Ronaldo czy Messiego. Mamy opowieść o skromności (nawet przed meczem z Southamptonem mówił, ile z jego goli jest zasługą drużyny – zważcie zresztą, ile roboty przy jego dzisiejszych bramkach odwalili koledzy, gdy on „tylko” dostawiał nogę), normalności (twardo chodząca po ziemi żona, dziecko, nawet tatuażu sobie nie zrobił…), pracowitości (nie tylko na boisku treningowym, także w trakcie meczu, gdy zaczyna pressing), wierze we własne siły (nie martwi go to, że spudłował – zaraz wykorzysta następną okazję; śmieje się ze strzeleckiej posuchy w sierpniu i we wrześniu zaczyna kanonadę), samorozwoju (nie tylko w roli strzelca, jego podania również stają się coraz bardziej wizjonerskie). Być może Lee Barnardowi zabrakło trochę szczęścia, ale Harry Kane umiał swojemu szczęściu pomóc.

3 komentarze do “Jak hartował się Harry Kane

  1. michal77

    my też mamy szczęście, że w Takim dniu przytrafiła się taka piękna historia do opisania i przeczytania 🙂

    Odpowiedz
    1. stanislaw414

      Pełna zgoda z @michalem77 .

      Ukłony dla Autora. Ukłony dla Harry Kane’a. Ukłony dla Lee Bernarda.

      Miałem dzisiaj plan, że zremisuje Tottenham, że zremisuje Liverpool, a Arsenal jutro powróci na należne mu czwarte miejsce. Plan wziął w łeb. Miałem żal do Harrrego Kane’a, że tak trafia (nawet w swej bezsilnej złości nazwałem go głośno w którymś momencie Guyem z Gisbourne, bo trochę mi przypomina wizualnie postać z serialu „Robin z Sherewwod”), ale trafiał bardzo ładnie, bez dwóch zdań. Szczególnie ta podcinka naprawdę wysokiej klasy. Michał Zachodny zauważył na TT, że chłopak wiedział jak będzie wygladała ta akcja od samego początku, czterdzieści metrów wcześniej, kiedy zaczął do niej przystępować. Na pewno duża w tym zasługa Czarodzieja (również ukony, przeprowadził drużynę przez kryzys zwiazany z upadkiem ze wzgórza Etihad). Cieszę się, że Harry Kane tak detronizuje tych wszystkich tuzów, łącznie z Lewandowskim. Z mojej perspektywy wpisuje się to nie tylko w ramy tematu dla socrealisty, ale przede wszystkim w Wielkie Czary, których jestem wyznawcą.

      Przy okazji, od razu jednak muszę jednocześnie powiedzieć, że Arsanel oczywiście powróci, tym razem jako Django.

      stanislaw414

      ps będę wyglądał zapowiedzianej (bo została zapowiedziana) dłuższej opowieści o Harrym

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *