Tottenham, czyli odłączenie

Niektóre zdania zestarzały się kiepsko. „Musimy się teraz skoncentrować na zatrudnieniu nowego trenera. Doskonale zdajemy sobie sprawę z potrzeby wybrania kogoś, kto wyznaje te same wartości, co nasz wielki klub, i kto zagwarantuje powrót do gry w piłkę, z której zawsze byliśmy znani – gry w piłkę ofensywną, płynną i dostarczającą fanom wiele emocji”, napisał Daniel Levy w liście do fanów na zakończenie poprzedniego sezonu, 19 maja 2021 roku. Brzmiało to jak świadectwo opamiętania, dowód niezbędnej autorefleksji po okresie, w którym pod wodzą José Mourinho drużyna zapominała stopniowo, jak gra się płynnie i ofensywnie – ale nie minęło pół roku, naznaczonego chaotycznymi poszukiwaniami kolejnego szkoleniowca, i jest gorzej niż było. Tottenham w zasadzie przy podniesionej kurtynie, bo przecieki do mediów to jedna ze specjalności tego klubu, prowadził rozmowy m.in. z Antonio Conte, Paulo Fonsecą, Gennaro Gattuso (umówmy się: znalazłoby się paru szkoleniowców lepiej pasujących do charakterystyki z pisma Levy’ego), a media spekulowały, że interesowali go również Julian Nagelsmann, Hansi Flick, Brendan Rodgers i ten, który do profilu pasował najlepiej, ale którego nie chcieli puścić z Paryża: Mauricio Pochettino. W przypadku pierwszych trzech wymienionych negocjacje były naprawdę zaawansowane, a decyzje o odstąpieniu od ich sfinalizowania ocierały się o farsę – Gattuso skancelowali kibice, pomni jego homofobicznych i szowinistycznych wypowiedzi sprzed lat.

Skończyło się na Nuno Espirito Santo – i ta decyzja zastarzała się równie kiepsko, jak wypowiedź Daniela Levy’ego. Uwierzcie mi: napisanie tego zdania nie przyszło mi łatwo, generalnie nie znoszę łatwego wskazywania kciukiem w dół i przypisywania wszystkich niepowodzeń drużyny jednemu winowajcy. Portugalczyk wydaje się uczciwym i skromnym człowiekiem ciężkiej pracy, fani Wolverhampton przez kilka lat jego związku z tym klubem zdążyli go polubić. Generalnie: nowym szkoleniowcom trzeba dawać dużo więcej czasu, a prosta decyzja o zwolnieniu trenera rzadko okazuje się rozwiązaniem problemów klubu; w Tottenhamie przekonywaliśmy się o tym wielokrotnie, a i w Newcastle można by powiedzieć niejedno o tym, ile kibicowskiej nienawiści zbierał na siebie Steve Bruce niejako w zastępstwie za naprawdę odpowiedzialny za nienajlepszą kondycję klubu zarząd. W sumie to nawet żywiłem do Portugalczyka nieco sympatii po tym, jak pomógł klubowi zamknąć ten tyleż żenujący, co komiczny okres poszukiwań nowego szkoleniowca, i ochoczo uwierzyłem w opowieści, że pragmatyczny styl gry Wolves był raczej funkcją obiektywnych uwarunkowań, niż osobistych preferencji trenera.

Z drugiej strony jednak po czterech miesiącach pobytu Nuno Espirito Santo w północnym Londynie trudno znaleźć jakiekolwiek argumenty za kontynuacją tego eksperymentu. Owszem: w trakcie pierwszej połowy meczu z Chelsea drużyna udanie próbowała wysokiego pressingu, ale wystarczyła korekta formacji rywala w przerwie, by całość skończyła się ponuro. Owszem: na inaugurację udało się wygrać z Manchesterem City, ale był to klasyczny przykład spotkania, w którym piłkarze Pepa Guardioli pokonali się sami, nie wykorzystując mnóstwa dobrych sytuacji. Reszta jest, niestety, milczeniem. O poprawie gry obronnej trudno mówić w świetle frajersko traconych bramek – z West Hamem przed tygodniem po rogu, z Manchesterem United po szybkich atakach, podobnie z Arsenalem, w których to derbach apatia drużyny była kompletnie niewytłumaczalna. Co gorsza: zespół nie wie również, jak atakować. Statystyki strzałów, bramek, wykreowanych szans ma niemal najgorsze w lidze (wczoraj na bramkę MU nie oddał celnego uderzenia, co w przypadku meczu u siebie zdarzyło się po raz pierwszy od ośmiu lat), statystyki przebiegniętych kilometrów ma najgorsze. Na skąpych skądinąd w dające się zacytować zdania konferencjach prasowych Nuno Espirito Santo mówi wprawdzie o wytworzeniu „partnerstw” między zawodnikami, ale na boisku nawet znający się od lat i u Mauricio Pochettino rozumiejący się bez słów piłkarze sprawiają wrażenie, jakby grali ze sobą po raz pierwszy. Nawet u Mourinho współpraca między Kane’em i Sonem wyglądała o niebo lepiej niż teraz; inna sprawa, że Harry Kane nie wygląda dziś na zdolnego do współpracy z kimkolwiek – kryzys jego formy to temat na osobny tekst, w którym nieudany transfer do Manchesteru City z pewnością nie wytłumaczy wszystkiego.

O jakim zresztą tworzeniu „partnerstw” mówimy, skoro z w miarę wykrystalizowanego składu trener wymontował przed meczem z United dwa składniki, a zmiennicy Reguliona i Ndombele – Davies i Lo Celso – bynajmniej nie wnieśli do drużyny nowej jakości, a ten pierwszy należał do najsłabszych zawodników pod obiema bramkami? Od początku sezonu szkoleniowiec szuka formuły i formacji, ale wciąż jej nie znalazł, a tacy piłkarze jak Ndombele czy Dele Alli okazują się na zmianę to kluczowi, to kompletnie niepotrzebni. Wczorajsza decyzja o zmianie Lucasa Moury na Bergwijna po dziesięciu minutach drugiej połowy nie była oczywiście aż tak skandaliczna, by przyjmować ją buczeniem i wołaniem „Nie wiesz, co robisz” (wyraźne świadectwo frustracji fanów), ale nie przyniosła poprawy gry; jeden z najlepszych w ostatnich meczach Lucas przynajmniej próbował dryblingu i można było liczyć na to, że faulującym go rywalom przybędzie kartek – jeśli zliczyć statystyki indywidualnych pojedynków i kiwek był w Tottenhamie najlepszy. Skończyło się jakże łatwym zwycięstwem pogrążonego w kryzysie Manchesteru United, którego trener wychodził na stadion pod presją zwolnienia z pracy – jeszcze raz się przekonaliśmy, że trudno o lepszego rywala na odbicie niż Tottenham.

Odłączenie – to jest słowo, które nieustannie przychodzi mi na myśl, kiedy ostatnio myślę o Tottenhamie. Odłączenie nie tylko w relacjach między poszczególnymi piłkarzami – zbyt wielkie odległości między nimi na boisku, brak zrozumienia, brak schematów szybkiego rozegrania piłki, synchronicznego podchodzenia do pressingu, ewentualnie cofania się do obrony itd. Odłączenie nie tylko w relacjach między zawodnikami i trenerem – w mediach sporo jest relacji o tym, że piłkarze uważają nowego szkoleniowca za zdystansowanego i niekomunikatywnego. Odłączenie nie tylko myślącego o optymalizacji zysków prezesa od świadomości, że ostatecznie muszą one być pochodną sukcesów sportowych (kłania się ten brak wzmocnień i odświeżenia składu, gdy drużyna Pochettino jechała już na oparach; skądinąd mimo kaskady transferów, jaka nastąpiła już po zwolnieniu Argentyńczyka, trzon drużyny wciąż stanowią piłkarze, którzy swój szczyt osiągnęli pod jego wodzą…). Odłączenie bazy kibicowskiej od klubu, który za bilety i koszulki każe płacić najwięcej, a na boisku oferuje najmniej. Odłączenie, w którym piszę te słowa w zasadzie z poczucia obowiązku niż autentycznej emocji. Odłączenie, które zaczęło się w chwili zwolnienia Mauricio Pochettino i które fatalne decyzje o wyborze jego następcy jeszcze pogłębiły.

Tak, prosta decyzja o zwolnieniu trenera rzadko okazuje się rozwiązaniem problemów klubu, czasami jednak bywa wizjonerska. W Tottenhamie, także dzięki dokonanym tego lata i nieźle rokującym transferom Romero, Emersona czy Gila, wciąż znajduje się ekipa zawodników, która pod wodzą szkoleniowca z pasją i wizją byłaby zdolna włączyć się do walki o pierwszą czwórkę. Z punktu widzenia kogoś zarządzającego klubem odwlekanie nieuchronnego jest marnowaniem ich potencjału i czasu, jaki jeszcze im został w tej drużynie – cóż z tego, że w przypadku takich zawodników jak Lloris czy Kane, pewnie niedługiego. 

Tak, myślenie o piłkarzach Tottenhamu nie jak o transferowym mięsie i nie jak o kolumnach liczb umieszczanych przy ich nazwiskach czy mnożących się na ich kontach, z perspektywy niejednego zgorzkniałego fana może się mijać z celem. W końcu po to te, pożal się Boże, gwiazdy dostają pieniądze od prezesa i doping od nas, żeby na boisku dawali z siebie wszystko. A jednak czasami im współczuję. Myślę, że wciąż mają swoje ambicje sportowe i wciąż pamiętają, jak bardzo można cieszyć się grą. Ich kariera nie potrwa długo. Znalezienie kogoś, kto umiałby sprawić, że to, co robią, naprawdę będzie miało sens, dawno nie było tak palącą potrzebą.

PS Wrzucam tego bloga jak najszybciej się da, bo z Londynu dochodzą wieści, że prezes Levy i dyrektor Paratici rozmawiają właśnie o zwolnieniu trenera. Nie chciałbym, żeby i on się kiepsko zestarzał.

Jeden komentarz do “Tottenham, czyli odłączenie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *