Archiwa tagu: Chelsea

Czy Mourinho to mutant (polemika z przyjacielem)

Myślałem, że nie wrócę już do awantury, jaką Jose Mourinho zrobił Evie Carneiro, ale przeczytałem właśnie w „Gazecie Wyborczej” felieton mojego znakomitego kolegi i osobistego przyjaciela Rafała Steca, z którego zasadniczą myślą muszę się ze smutkiem nie zgodzić.

Najpierw co do faktów, o które damy i dżentelmeni nie powinni się spierać: w tej części tekstu Rafała, która zawiera relację z samego incydentu podczas meczu ze Swansea, brakuje mi istotnej kwestii, a mianowicie tego, że Carneiro i Jon Fearn (nie Fearne, jak stoi w „Gazecie”) wbiegli na boisko zawezwani przez sędziego Michaela Olivera. Innymi słowy: nie mogli zachować się inaczej, a znajomość czy nieznajomość piłki nie ma tu nic do rzeczy. Czytaj dalej

Lipcowa Chelsea

Jak na spotkanie Chelsea z Manchesterem City było zaskakująco ciekawie. I to (żebyśmy się dobrze zrozumieli) ciekawie nie tylko dla taktycznych maniaków, i nie tylko dla wydawców okołopiłkarskich bulwarówek, co to żyją głównie z pisania o obyczajowych skandalach, bójkach między piłkarzami albo kłótniach między trenerami. To znaczy owszem: i jedni, i drudzy również mieli okazję się dziś pożywić – albo dyskutując np. o roli Ramiresa, którego obecność na boisku miała działać tonująco na Sterlinga; albo mówiąc o nieobecności Evy Carneiro i interwencjach sztabu medycznego w końcówce pierwszej połowy, o potencjale awantury między Diego Costą a nieźle radzącymi sobie z nim obrońcami gospodarzy, wreszcie: o kolorze kartki dla Fernardinho.

Było zaskakująco ciekawie, bo toczyło się w sposób zaskakująco otwarty, a w związku z tym nie przypominało na przykład ubiegłorocznych partii szachów, rozgrywanych przez Mourinho z „panem Pellegrino”. Czy fakt, że Chelsea pozwalała rywalom na aż tak wiele, był zgodny z zamysłem jej menedżera, pozwalam sobie jednak wątpić – że było wręcz przeciwnie, świadczy również zmiana dokonana już w przerwie: pierwszy raz w historii jego meczów pod Mourinho musiał zejść z boiska, ustępując miejsca Kurtowi Zoumie, kapitan drużyny John Terry. „Uznałem, że z Kurtem – najszybszym z obrońców, jakich mam do dyspozycji – będziemy mogli bronić się wyżej przeciwko próbującemu grać z kontry MC” – wyjaśniał potem menedżer Chelsea. Czytaj dalej

Przewodnik po Premier League, v. 15/16

Czy Chelsea obroni tytuł? Czy na tron po kilku latach chudych może wrócić najlepiej i najdrożej kupujący tego lata Manchester United? Czy ustabilizowany skład Arsenalu zdoła wreszcie wyjść z cienia rywali? Czy Manuel Pellegrini dotrwa do końca sezonu na posadzie trenera Manchesteru City? A co z Brendanem Rodgersem, kolejny raz osłabionym po spektakularnym odejściu czołowego piłkarza i kolejny raz wspartym na rynku transferowym przez chwalebnie cierpliwych właścicieli Liverpoolu? I w końcu Mauricio Pochettino: ile będzie w stanie osiągnąć z drużyną opartą na wychowankach, bez szczęśliwie oddanych do innych klubów, uprzednio przepłaconych biedanastępców Garetha Bale’a? A czyhający za ich plecami Garry Monk, Alan Pardew, Roberto Martinez, Mark Hughes, Ronald Koeman (kolejność nazwisk przypadkowa), wszyscy zasileni pieniędzmi z rekordowego w historii Premier League kontraktu telewizyjnego, co natychmiast spowodowało, że zdolna młodzież zaczęła przenosić się ze słonecznych plaż Katalonii do wietrznego Stoke? A młodsi zdolniejsi wśród menedżerów, Eddie Howe i Alex Neil – czy mają szansę poradzić sobie lepiej od zbliżających się do emerytury Claudio Ranieriego i Dicka Advocaata? Czytaj dalej

Mourinho-Wenger, do czternastu razy sztuka

Bardziej zależało oczywiście Wengerowi – dla Mourinho był to jednak jeszcze jeden sparing, w którego trakcie, zważywszy na statystykę jego trzynastu poprzednich spotkań z Arsenalem w ciągu blisko jedenastoletniej już rywalizacji, niczego udowadniać nie musiał. Siedem porażek, sześć remisów i ani jednej wygranej, „gdybym miał podobne statystyki, poważnie bym się zastanawiał nad przyczynami” – mówił jeszcze w piątek trener Chelsea, sugerując, że jego stary przeciwnik może mieć przed spotkaniem z nim rodzaj psychicznej blokady. Zaczynamy więc sezon tam, gdzie kończyliśmy poprzedni, ze świadomością, że napędzający Mourinho duch rywalizacji nie zdradza oznak słabnięcia. Podobnie zresztą, jak uraz Francuza, który również ani myślał podać na Wembley rękę Portugalczykowi.

O tym, że wynik meczu o Tarczę Wspólnoty niewiele mówi na temat zbliżającego się sezonu, dobitnie przypominają poprzednie starcia. Rok temu Arsenal popisowo ograł Manchester City, a sam sezon ligowy zaczął nienajlepiej, by zakończyć go za plecami MC w tabeli; przed dwoma laty David Moyes od zwycięstwa nad Wigan i zdobycia Tarczy Wspólnoty zaczynał swoją, pożal się Boże, pracę w Manchesterze United. „Trochę ważniejszy niż zwykły sparing, ale mniej ważny niż zwykły mecz ligowy” – skwitował Mourinho. Wenger byłby z pewnością innego zdania. Czytaj dalej

Niektóre, bo przecież nie wszystkie powody zdobycia przez Chelsea mistrzostwa Anglii (notatka)

Ciągłość

Drużyna mistrzów, której trzon został nauczony wygrywania jeszcze podczas pierwszego pobytu w klubie przez Jose Mourinho. Związany z klubem i z trenerem John Terry, ale także siedzący na ławce i niezawodni po wejściu na boisko Didier Drogba (gole z MU i Tottenhamem), Petr Cech (6 występów i 5 czystych kont!), a nawet wprowadzany na murowanie bramki w końcówkach trudnych spotkań John Obi Mikel, to tylko niektóre przykłady tego, że dobrze mieć w klubie zawodników zakorzenionych. Byle nie (patrz pod MC) za dużo.

Zmiana

Już w poprzednim sezonie brakowało niewiele – a konkretnie (jak by powiedział Dariusz Szpakowski) skuteczności. Przełomem okazało się przyjście Diego Costy i Cesca Fabregasa: grający przed rokiem jako główny napastnik Fernando Torres w 28 meczach strzelił tylko 5 goli, a Diego Costa w tym roku zdobył ich 19; o liczbie asyst i prostopadłych podań jego kolegi z reprezentacji w pierwszej fazie sezonu pisywaliśmy tu niemal co tydzień.

Rozkwit

Piłkarz roku: najczęściej faulowany, najczęściej dryblujący, najczęściej kreujący szanse kolegom, ośmiokrotnie asystujący zdobywca aż czternastu goli Eden Hazard. Trudno się dziwić plotkom o jeszcze jednym rekordzie transferowym Realu.

Tarcza

Wraz z najlepszymi w lidze obrońcami i niemal bezbłędnymi (no, Courtois zapamięta Charliego Adama na całe życie…) bramkarzami, przerywający akcje rywali w środku pola Nemanja Matić pozwolił Chelsea zakończyć aż 17 meczów z czystym kontemto najlepszy wynik w lidze, niejedyny, jeśli idzie o tegoroczne statystyki.

Pan Ważne Gole

Branko Ivanović na prawej obronie – i pod bramką rywali, co było możliwe dzięki wsparciu na swojej flance zawsze czujnego w defensywie Williana. Nie tylko w Premier League bano się, że po główkach czy strzałach Serba piłka w końcu trafi do siatki.

Kapitan

Znakomity, może najlepszy w karierze sezon – i komplet występów w Premier League – Johna Terry’ego. Zaprawdę, poza Stamford Bridge kibice mają powody, żeby go nie lubić – bo w cichości ducha marzą o tym, żeby ich zespół również miał takiego lidera. To się nazywa świecić przykładem.

Plan A

Po prostu nic tu nie było dziełem przypadku. W momencie drugiego przyjścia na Stamford Bridge Jose Mourinho mówił, że aby sięgnąć po mistrzostwo kraju będzie potrzebował dwóch lat. W pierwszym sezonie przyglądał się, próbował i wyciągał wnioski, latem dokonał błyskawicznych transferów (także pozbywając się z klubu zawodników niechcianych i bilansując budżet), by na kolejne rozgrywki mieć już jasną koncepcję pierwszej jedenastki, z której aż sześciu piłkarzy: Costa, Hazard, Matić, Cahill, Terry i Ivanović, znalazło się w drużynie sezonu wybieranej przez kolegów ze związku zawodowego piłkarzy (nawiasem mówiąc, zmieniając nieco ustawienie można by w niej znaleźć miejsce i dla Fabregasa).

Plan B

Kurt Zouma w drugiej linii. Loic Remy wprowadzany do pierwszej linii (i przynoszący drużynie 9 goli). Ofensywny futbol, dominacja, przewaga w posiadaniu piłki albo przeciwnie: kompletne oddanie inicjatywy rywalom i skazanie ich na męczarnie do pierwszego skutecznego kontrataku. Byle nie oddać prowadzenia w tabeli.

Porażki

W drodze po tytuł błogosławione wpadki w bojach o Puchar Anglii i Ligę Mistrzów. W najważniejszym momencie sezonu – wiosną – grali już tylko cztery-pięć meczów miesięcznie, kiedy w grudniu i styczniu – osiem.

Medycyna

W odróżnieniu do pozostałych rywali (MC długo bez Kompany’ego, Silvy, Aguero, Nasriego, Arsenal bez Ozila czy Walcotta, Liverpool bez Sturridge’a, MU z nieustającym szpitalem), minimalna liczba kontuzji – co przy wąskiej stosunkowo kadrze (13 graczy z co najmniej 20 meczami w Premier League) musi robić wrażenie.

Rywale

Tu za dużo zmian, tam za mało, tu kiszące się zbyt długo we własnym sosie starzejące się gwiazdy MC, tam zbyt długo rozpędzające się po zmianie trenera MU, „prawie” Arsenal i Liverpool bez Suareza – mistrzostwo dla Chelsea także jako efekt słabości konkurencji. W przyszłym roku będzie trudniej.

Styl

Powiecie, że „nudna, nudna Chelsea”, bo tyle tych 1:0? To przypomnijcie sobie, jak gromili rywala za rywalem w pierwszej połowie sezonu, sprawdźcie, ile drużyn strzeliło więcej bramek (dla ułatwienia: jedna) i ile ma ich gorszą różnicę (dla ułatwienia: żadna). Owszem, w ostatnich miesiącach najważniejszy był wynik, wcześniej jednak wynik osiągano w stylu oszałamiającym. A że drużyna Arsene’a Wengera od ponad ośmiu godzin nie potrafi strzelić Chelsea bramki, z podopiecznymi Mourinho nie wygrała zaś ani razu? No faktycznie, to może być nudne.

Trener

No sami wiecie. Wyjątkowy, cholera jasna.

Hazard, czyli piękny wśród bestii

„W piłce nożnej nie chodzi o »jeżeli« i »prawie« – w piłce nożnej chodzi o matematykę”, powiedział po meczu z Manchesterem United Jose Mourinho, nawiązując do pytania, czy wygrana z zespołem Louisa van Gaala oznacza, że jego podopieczni mogą się już czuć mistrzami Anglii. Słuchając go pomyślałem jednak, że gdyby w piłce nożnej chodziło wyłącznie o matematykę (czytaj: o wynik i punkty), Chelsea po prostu zremisowałaby z Manchesterem United bezbramkowo. Jose Mourinho przyjąłby taką mniej więcej taktykę, jak przyjął: przed ustaloną na cały sezon i niemal w ogóle nierotowaną czwórką obrońców Ivanović, Cahill, Terry, Azplicueta, wzmocniłby tarczę, którą zazwyczaj stanowi Matić, u boku Serba stawiając Zoumę (ktoś w końcu musi pamiętać o wzroście Fellainiego…), z przodu, pod nieobecność Costy, wystawiłby silnego fizycznie i przydatnego w pojedynkach powietrznych Drogbę, a nauczony doświadczeniem ostatnich meczów Manchesteru United pilnowałby zwłaszcza tego, co dzieje się na lewej flance rywala, ze szczególnym uwzględnieniem aktywności Ashleya Younga. Inicjatywa przez cały mecz należałaby do gości, którzy osiągnęliby gigantyczną przewagę w posiadaniu piłki (71 procent! na boisku najlepszej drużyny Anglii!), swoje akcje rozbijając wszakże o mur ustawiony mniej więcej na trzydziestym metrze przed bramką Courtois. Chelsea w tym czasie blokowałaby wszystkie próby dośrodkowań ze skrzydeł, nie dopuszczałaby do rzutów wolnych w niebezpiecznej strefie, nie pozwalałaby grającemu tym razem w drugiej linii Rooneyowi na wejścia w pole karne, a nade wszystko wyłączyłaby z gry tego, który w ostatnich tygodniach nadał nowy impet bezpośredniej grze Czerwonych Diabłów: Marouane’a Fellainiego. „Mieliśmy w kieszeni wszystkich najważniejszych graczy MU” – podkreślał po meczu Mourinho, i trudno się z nim nie zgodzić: jeśli pominąć jedną jedyną akcję z początku meczu, kiedy po pięknym rozegraniu lewą stroną Davidowi de Gei wydawało się, że Rooney strzelił bramkę i zaczął w związku z tym przedwcześnie się cieszyć, goście – mimo gargantuicznego wysiłku włożonego w to spotkanie – pozostawali niegroźni. Czytaj dalej

Zwyczajny finał Wyjątkowego

Z punktu widzenia dziennikarza piszącego na szybki dedlajn był to mecz wymarzony: w zasadzie po godzinie gry mógł mieć gotowe sprawozdanie – w dodatku sprawozdanie, które dałoby się sklecić z pokaźnej liczby relacji z wcześniejszych spotkań drużyn prowadzonych przez Jose Mourinho. Właściwie o jedno tylko można się spierać: o to, kto był autorem drugiej bramki dla Chelsea – czy zaliczyć ją Diego Coście, jak zapisano w protokole meczowym, czy uznać, że był to samobój Kyle’a Walkera, jak być może orzeknie w ciągu najbliższych dni panel rozstrzygający w Anglii takie kwestie. O ile zdążyłem zauważyć, piłka po uderzeniu Hiszpana nie szła w bramkę, być może Costa myślał raczej o dośrodkowaniu, słowem: gdyby nie udział obrońcy Tottenhamu, gola by nie było.

Być może zresztą nie byłoby także pierwszego gola, gdyby nie uraz tego samego Walkera odniesiony kilka minut wcześniej. Do momentu kontuzji, po której Anglik przez kilka minut ewidentnie utykał i wydawało się, że nie dotrwa do przerwy, niemal nic nie zakłócało spokoju graczy Tottenhamu (niemal, bo również przed lekkomyślnym faulem Chadliego, po którym padł gol Terry’ego, można było odnieść wrażenie, że faulują zbyt często i zbyt blisko bramki Llorisa), a kiedy prawy obrońca był opatrywany, w szeregi zespołu Mauricio Pochettino wyraźnie wkradł się lęk. Na tym chciałbym jednak zakończyć frazy zaczynające się od „być może” (być może gdyby Eriksen trafił z wolnego nie w poprzeczkę, a kilka centymetrów niżej…, być może gdyby do przerwy było 0:0…, być może gdyby zamiast Chadliego grał Lamela…, być może gdyby nie czwartkowe spotkanie we Florencji…): tak naprawdę zwycięstwo Chelsea było niekwestionowane, a nawet to, że w pierwszej połowie więcej z gry miał Tottenham, wynikało raczej ze strategii, jaką tradycyjnie w meczach o podobną stawkę przyjmuje Jose Mourinho – najpierw zabezpieczenia tyłów, potem czyhania na kontrę lub na stały fragment. Wbrew spektakularnym gestom radości, których nie szczędził nam ani w trakcie, ani po meczu, był to dla Wyjątkowego zwyczajny finał – zakończony zwycięstwem. Czytaj dalej

Tematy do odstąpienia: rasizm

A gdybym nie brał teraz dzieci, swoich i nieswoich zresztą, na parę dni w góry, gdybym nie odcinał się od internetu, telewizora, a nawet, szczerze mówiąc, od ojczystego języka, pisałbym nie tylko o najbliższej kolejce Premier League i kolejnych meczach Ligi Mistrzów. Pisałbym pewnie o wczorajszym wyroku angielskiego sądu najwyższego, zezwalającym Tottenhamowi na wywłaszczenie ostatniej fabryczki działającej od dziesięcioleci w bezpośrednim sąsiedztwie White Hart Lane; fabryczki, której właściciele nie zgadzali się na przeprowadzkę i blokowali tym samym rozbudowę stadionu (mocno nieoczywista sprawa, w której znalazłyby się i niedotrzymane obietnice ze strony klubu, i tajemnicze podpalenie spornego obiektu). Z pewnością pisałbym także o niewpuszczeniu przez ludzi podających się za kibiców Chelsea czarnoskórego pasażera do wagonu paryskiego metra – i o wszystkich tych rzeczach, które przy okazji uruchomiła ta ponura w sumie historia. Czytaj dalej

Cała Chelsea, cała ona

Tak, wiem, spędzimy najbliższą dobę przy smartfonach, tabletach czy innych komputerach, dostarczających nam wodospadu informacji – cóż z tego że niesprawdzonych, wyssanych z palca zliczającego kliknięcia wydawcy serwisu bądź w najlepszym razie piłkarskiego agenta. Jutro zamyka się okienko transferowe, więc może w dobrym tonie, mówiąc na przykład o Chelsea, byłoby użycie nazwiska Cuadrado z jednej strony albo Schürrle i Salaha z drugiej. Zastanowienie się, dlaczego dwaj ostatni nie okazali się ostatecznie wzmocnieniem drużyny z Londynu, może też zapytanie, czy mieli – zwłaszcza Salah, świetny podczas europejskich kampanii Basel – wystarczająco wiele okazji do wykazania się umiejętnościami. Temat, wbrew pozorom, istotny również w kontekście niedawnej wpadki Chelsea z Bradford w Pucharze Anglii, wtorkowego rewanżu w Pucharze Ligi z Liverpoolem i wczorajszego meczu z Manchesterem City.

Do spotkania z mistrzem kraju i wiceliderem tabeli aż ośmiu piłkarzy Chelsea przystępowało mając w nogach dwugodzinne bieganie w półfinale Pucharu Ligi, a w dodatku pod nieobecność Fabregasa i Costy. Negocjacje transferowe na linii Chelsea-Wolfsburg-Fiorentina wciąż się przedłużają, Cuadrado oglądał wprawdzie mecz z trybun Stamford Bridge, ale nie był uprawniony do gry, gospodarze woleli również nie ryzykować jakiejś kontuzji piłkarzy będących na wylocie. To m.in. dlatego Jose Mourinho sprawiał wrażenie człowieka, który myśli bardziej o zabezpieczeniu tyłów i nieprzegraniu meczu, niż zwiększeniu przewagi nad mistrzem kraju do ośmiu punktów. Cały Mourinho, cały on: pięknej piłki w meczu z bezpośrednim rywalem się po nim nie spodziewajcie – będzie raczej do bólu pragmatyczny. Ustawi drużynę do gry z kontrataku (to dlatego Remy zamiast Drogby w wyjściowej jedenastce), a kiedy okaże się, że rywal również bardzo się pilnuje – zadowoli się remisem. Zmiany, których Wyjątkowy dokonywał w trakcie drugiej połowy meczu z MC, sygnalizowały intencje w sposób wystarczająco czytelny: kiedy Pellegrini wprowadził na boisko Franka Lamparda (którego zresztą powrót na stare śmieci jednak zdeprymował, sądząc po serii niecelnych podań i złych przyjęć piłki), Mourinho odpowiedział zdjęciem z boiska Remy’ego i wprowadzeniem w jego miejsce Cahilla, oddelegowanego natychmiast do opieki nad niedawnym kolegą.

W ciągu minionego tygodnia rozpisywaliśmy się o awanturze wokół Diego Costy i o tym, jak Mourinho wznosi wokół Chelsea mury oblężonej twierdzy. W wojnach psychologicznych menedżer londyńczyków jest mistrzem, tak samo jak w narzucaniu narracji mediom (tym razem przez sam fakt swojego… milczenia), ale kiedy podejmuje decyzje z ławki, wcale nie wydaje się słabszy. Niech sobie statystycy wyliczają, że jego piłkarze oddali zaledwie trzy strzały, niech fani rywala śpiewają o „nudnej, nudnej Chelsea” – ważniejsze, co będą śpiewać po sezonie, w którym, przypomnijmy, większość spotkań z najtrudniejszymi rywalami lider tabeli już odbył.

Jeśli coś ewentualnie może kibiców tej drużyny niepokoić, to kwestia szerokości kadry, jaką Mourinho będzie miał do dyspozycji w ciągu najbliższych czterech miesięcy. O tym również wiemy, bo nie jest to żadna nowość, jeśli idzie o tego trenera: Portugalczyk woli nie mieć zbyt długiej ławki i minimalizuje kłopoty, jakie potrafią nieść w szatni sfrustrowane i niegrające gwiazdy. Na tym etapie sezonu jednak – kiedy za kilka tygodni wznowi rozgrywki także Liga Mistrzów – trudno nie pytać, jak brak rotacji odbije się na formie i zdrowiu piłkarzy w dłuższej perspektywie. Zaglądając bowiem do statystyk: w lidze wszystkie mecze zagrali dotąd Ivanović, Terry i Hazard, o mecz mniej – Matić, Cahill i Willian, a dwa mecze mniej – Fabregas. Doliczając bramkarza to dobrze ponad połowa drużyny (w innych zespołach piłkarzy grających tak dużo jest co najwyżej po czterech na klub), i zwłaszcza o zdrowie 34-letniego Terry’ego wypada się martwić – choć równocześnie trzeba oddać sprawiedliwość klubowemu departamentowi medycznemu, dbającemu o zdrowie piłkarzy zdecydowanie lepiej niż w takim, dajmy na to Arsenalu. Wracając jednak do meczu z MC: czy ławka: Cahill, Drogba, Ake, Christiensen, Brown i Loftus-Cheek, może kogokolwiek przerazić?

zoumamcMówiąc o rotacji, bądźmy jednak sprawiedliwi: nazwisko Kurta Zoumy również niejednemu z nas mówiło dotąd niewiele, a wczorajszy występ przeciwko Aguero pozwala wróżyć młodemu, szybkiemu i bezbłędnie trafiającemu ze wślizgami (przerwanie akcji Argentyńczyka w pierwszej połowie!) dwudziestoletniemu Francuzowi kapitalną karierę; we wtorkowym meczu z Liverpoolem szybkość Sterlinga również nie sprawiała mu wielkich problemów. Spójrzcie zresztą na załączony obrazek – wszystko, oprócz dalekich podań, na niebiesko i zielono; dziesięć odbiorów, trzy wślizgi, dwa wybicia, jeden przechwyt, a do tego ani jednego faulu… W Match of the Day Danny Murphy zdążył już porównać chłopaka do Desailly’ego.

Oczywiście, oczywiście: Chelsea popełniała błędy, Ivanović i Matić tracili piłkę podczas jej wyprowadzania, z czego wzięły się m.in. groźne sytuacje Aguero i Milnera w pierwszej połowie, Azplicueta miał poważne kłopoty z Navasem, a Terry (co nie jest niespodzianką), przegrywał pojedynki biegowe i pomylił się w ocenie długiej piłki zagranej do przodu przez Kompany’ego – stąd pewnie decyzja, by z czasem cofnąć linię obrony bliżej bramki Courtois. Courtois, który – choć w tym sezonie ratował już skórę kolegów wielokrotnie – popełnił ten błąd najpoważniejszy, przy dośrodkowaniu Navasa, po którym padł gol dla gości.

Umówmy się jednak: popełniać błędy w meczu z Manchesterem City i kończyć spotkanie remisem byle komu się nie udaje. Cała Chelsea, cała ona. Dojrzała. Z zimną krwią. Cierpliwie idąca po swoje. Czekająca na moment, który prawie zawsze nadchodzi. Tym razem nadszedł w 41. minucie, kiedy większość zawodników gospodarzy (a w ślad za tym i gości) zgromadziło się po prawej stronie boiska, Ivanović przerzucił więc piłkę do wbiegającego z lewej strony Hazarda, ten zaś bez przyjęcia, idealnie w tempo wyłożył piłkę Remy’emu i padł gol, co do którego możemy się spierać w nieskończoność, czy był niezwykle wręcz prosty czy przeciwnie: zachwycająco wyrafinowany.

Magia Rosicky’ego

Wyzwanie na dzisiejszy wieczór polegałoby na nieużyciu ani razu sformułowania „magia pucharu”. Żeby siąść i znaleźć, za każdym razem trochę inne, przyczyny porażek Manchesteru City, Chelsea, Tottenhamu, Swansea albo remisu Manchesteru United. Żeby wspomnieć o kilkudniowym wyjeździe mistrzów Anglii do Abu Zabi (mimo iż Manuel Pellegrini dementuje, by mogło to mieć wpływ na postawę drużyny w meczu z Middlesborough, na który wrócili zaledwie kilkanaście godzin przed pierwszym gwizdkiem). Zauważyć, że Jose Mourinho nie bez powodów, jak widać, tak rzadko rotuje składem (czy da się grać kilkunastoma piłkarzami do maja?). Albo że Tottenham od 26 grudnia rozegrał już dziewięć spotkań (żadna z drużyn Premier League nie grała od początku sezonu tak często i nie podróżowała tak daleko jak Koguty) i że podobnie jak Chelsea wystąpi w tym tygodniu jeszcze w rewanżowym półfinale Pucharu Ligi. Postawić nieśmiałą hipotezę, że język, jakim próbuje się komunikować ze swoimi zawodnikami Louis van Gaal jest nieco zbyt skomplikowany, zwłaszcza jak na możliwości nacji, która (co wiemy z „Odwróconej piramidy”) wykazuje ogólną niechęć do przyjmowania i pojmowania wymiaru bardziej abstrakcyjnego. W końcu zawiesić ostateczny osąd między dwoma konkluzjami.

Pierwsza: nawet jeden z najlepszych motywatorów świata, czyli Jose Mourinho, nie jest w stanie zmobilizować swoich, wartych – w przypadku tego spotkania – 208 mln funtów graczy na starcie z drużyną, która kosztowała łącznie… 7,5 tysiąca funtów (poza sprowadzonym za tę kwotę przed pięcioma laty Jamesem Hansonem, wszyscy przychodzili do Bradford za darmo; 7,5 tysiąca wprowadzony we wczorajszym meczu z ławki Cesc Fabregas zarabia w ciągu sześciu godzin z kawałkiem). Druga: ci najwięksi, od pół roku bijący się na czterech frontach, często po niezwykle krótkich wakacjach, skoro wcześniej był mundial (z występujących w Chelsea przeciwko Bradford piłkarzy aż dziesięciu uczestniczyło w mistrzostwach świata), w tej fazie sezonu zaczynają oddychać rękawami. Arsene Wenger dziś wprawdzie wygrał (choć Brighton dwukrotnie goniło wynik, a postawa obrony Kanonierów w niczym nie przypominała tej sprzed tygodnia), więc on tego argumentu nie podniesie, ale to Francuz był jednym z trenerów, którzy w sposób najbardziej elokwentny argumentowali za wprowadzeniem na przełomie stycznia i grudnia choćby dziesięciodniowej przerwy w rozgrywkach. Niektórzy szkoleniowcy próbują ją zresztą wprowadzać na własną rękę – jeśli ich drużyny odpadły np. już w trzeciej rundzie Pucharu Anglii, wyjeżdżają gdzieś do ciepłych krajów (City, jak widać, zrobiła to nawet mając przed sobą mecz rundy czwartej…), albo dając – jak Brendan Rodgers Raheemowi Sterlingowi – kilka dni wolnego pojedynczym piłkarzom. Czytaj dalej