Archiwa tagu: czytanie

Jose Mourinho i wiek dziewiętnasty

1. Żeby zrozumieć, przyjąć i spróbować obronić niedawną wypowiedź Jose Mourinho na temat XIX-wiecznej ponoć taktyki West Hamu podczas meczu z Chelsea, trzeba przyjąć jedno założenie: XIX wiek w piłce nożnej rozpoczął się w 1863 roku, a zakończył w roku 1925. Dla tych, którzy zdają sobie sprawę, że w historii powszechnej dwudzieste stulecie zaczęło się wraz z zastrzeleniem arcyksięcia Ferdynanda w 1914 r., a skończyło z upadkiem muru berlińskiego w 1989 r., nie będzie to oczywiście żaden kłopot. Ograniczanie periodyzacji za pomocą dat z zerem na końcu mija się z celem, skoro np. w 2000 r. taki Alex Ferguson był zaledwie za połową swojej pracy w Manchesterze United – wprawdzie po pierwszym, ale prawie dekadę przed drugim triumfem w Lidze Mistrzów. No chyba że przyjąć za moment graniczny fakt, iż w 2000 r. Mourinho debiutował właśnie w roli samodzielnego trenera w Benfice…

2. Wszystko zaczęło się w roku 1863 z kilku powodów. Zaczynając od końca: w jednej z tawern okalających londyńskie Lincoln’s Inn Fields, jak pisze Jonathan Wilson, „o siódmej wieczorem 8 grudnia 1863 r.”, zakazano przenoszenia piłki ręką, ostatecznie oddzielając futbol od rugby. Było to piąte spotkanie na ten temat, burzliwe jak wszystkie poprzednie, ale dwa miesiące wcześniej udało się już skodyfikować inne podstawowe przepisy, udoskonalając wcześniejsze o 12 lat tzw. Zasady Cambridge i nadając im nazwę „Cambridge University Football Rules”. Od tej pory grano już po jedenastu, na boisku i z bramkami o określonych rozmiarach – a miesiąc później z kolei powstała Football Association.

Oczywiście nie był to koniec debat: w londyńskiej knajpie zgodzono się wprawdzie na zakaz gry rękami, ale tzw. zahaczanie, czyli po prostu kopanie się po nogach, pozostawało nadal dozwolone; jak wywodził F.W. Campbell z Blackheath: „Jeśli zabronicie zahaczania, odbierzecie tej grze walor męstwa i determinacji. Sprowadzę wam wtedy na głowy tłum Francuzów, którzy pokonają was po tygodniowej dawce treningu”. Pojawiła się za to Szósta Zasada, będąca niejako zapowiedzią spalonego: tak jak w rugby podania mogły być kierowane wyłącznie do boku lub tyłu, żeby zawodnik otrzymujący piłkę mógł ruszyć na bramkę przeciwnika dryblingiem (co było – notuje Wilson – „manifestacją angielskiego przekonania, że każde inne zagranie niż osobista szarża na bramkę jest podejrzanie niemęskim zachowaniem”).

Trzeba rzecz jasna w tym miejscu zauważyć, że część klubów z północy Anglii, skupionych wokół Sheffield, stosowało własne reguły i do Football Association przystąpiło dopiero w 1878 roku, ale szlak kodyfikacyjny został nieodwołalnie przetarty, równocześnie zaś postępowało tworzenie dla nowej dyscypliny podstawy, nazwijmy to, ideowej: mniej więcej w tym samym czasie, co praca nad Zasadami Cambridge i zakładanie FA, słynny brytyjski wychowawca, wielebny Edward Thring ze szkoły w Uppingham, wspierał rozwój sportów zespołowych wśród młodzieży z obawy przed samogwałtem, prowadzącym do „przedwczesnej śmierci naznaczonej infamią”. „Sporty zespołowe – tłumaczy autor  „Futbolowej piramidy”, a my cytujemy go nie bez uciechy – uznano za godne promowania, ponieważ, jak sądzono, zniechęcały do solipsyzmu, co jest o tyle istotne, że postawa taka to najkrótsza droga do masturbacji, a przecież nie ma nic bardziej ogłupiającego niż onanizm”.

W futbolu dziewiętnastowiecznym chodziło więc o specyficznie pojmowane kształtowanie kręgosłupa moralnego uczestników – specyficznie, bo jednak za pomocą takich składników, jak ból, brutalność, męska dominacja i kult indywidualizmu. Początkowo nikt nie przejmował się podaniami, o losach spotkań przesądzali dryblerzy, a zadaniem pozostałych członków drużyny było zabezpieczanie ich przed atakami rywala (znów wypada zauważyć, że nieco inaczej przebiegało to w Ameryce Południowej, gdzie ideały chrześcijaństwa opartego na muskułach nie wydawały się atrakcyjne, a ciasne nierówne boiska szybciej zmusiły zawodników do pracy nad techniką). Bramkarza nie było jeszcze przez kilkanaście lat, a przez lat kilkadziesiąt miał on prawo dotykania piłki ręką także poza polem karnym. Co w tym jednak najważniejsze: taktyką nikt nie zawracał sobie głowy, kluczowy był frontalny szturm dziesięciu „jeźdźców bez głowy” na bramkę przeciwnika, i trzeba doprawdy wyobraźni autora „Odwróconej piramidy”, by pierwszy międzynarodowy mecz, Szkocja-Anglia w 1872 r. (zakończony – dodajmy, by usatysfakcjonować Jose Mourinho – bezbramkowym remisem), opisywać w kategoriach konfrontacji systemów 2-2-6 z 1-2-7. Już bardziej wiarygodny wydaje się Arpad Csanadi, autor jednej z ukochanych książek mojego dzieciństwa, zatytułowanej po prostu „Piłka nożna”. „Piłka była punktem centralnym, gromadzącym dookoła siebie wszystkich graczy, podobnie jak to dziś jeszcze obserwujemy wśród małych chłopców grających w piłkę na placykach i łączkach – pisze Węgier. – Jeżeli któremuś z zawodników udało się uderzyć silnie piłkę w kierunku bramki przeciwnika, rozpoczynał się wielki wyścig według zasady, że tylko ten, kto złapie piłkę, będzie mógł ją zużytkować. W tego rodzaju grze trudno się było dopatrzyć jakiejkolwiek planowości. Poszczególni zawodnicy nie mieli określonych miejsc ani zadań. Gra polegała na bezmyślnym – przynajmniej w porównaniu z obecnymi pojęciami o grze w piłkę nożną – uderzaniu piłki”.

Z czasem jednak bezładne uganianie się za piłką okazywało się męczące, a i pierwsi teoretycy gry zaczęli dochodzić do głosu. W 1882 r. potępiano już w prasie pielęgnowany przez pewne kluby zwyczaj trzymania dwóch obrońców ok. 20 metrów od własnej bramki, najpewniej w celu – jak pisano – zabawiania bramkarza rozmową. Csanadi twierdzi, że kluczowe dla dziewiętnastowiecznej piłki ustawienie 2-3-5 (owa słynna „piramida”) pojawiło się rok później i funkcjonowało w najlepsze do wspomnianego roku 1925, kiedy ostatecznie zliberalizowano przepis o spalonym, a w ślad za tym Herbert Chapman wprowadził na boisko trzeciego obrońcę i na wiele lat w piłce nożnej zatriumfowało ustawienie W-M.

3. Oddajmy po raz kolejny sprawiedliwość Jose Mourinho: zmiana przepisu o spalonym (wcześniej zezwalał na podawanie do przodu, jeśli w momencie zagrania piłki znajdowało się trzech rywali, de facto bramkarz i dwóch obrońców) nie tylko zwiększyła dostępną dla napastników przestrzeń na boisku – jej podstawowym efektem, a niewykluczone, że także przyczyną, było zwiększenie atrakcyjności widowiska przez zwiększenie liczby strzelanych bramek. Zanim zmodyfikowano przepis, jeden ze współtworzących dół piramidy obrońców zostawał w tyle, żeby asekurować („zabawiać rozmową”) bramkarza, drugi zaś wysuwał się do przodu – niemal do linii środkowej. „W tej sytuacji – pisze Csanadi – napastnicy strony przeciwnej byli zmuszeni wycofać się na własną połowę boiska i tylko stamtąd inicjować ataki”. Zmiana przepisu okazała się ratunkiem dla piłki i znakiem nowych czasów. W pierwszym po jej wprowadzeniu sezonie rozgrywek w Anglii średnia strzelanych bramek wzrosła z 2,58 do 3,69. Zaczynał się wiek dwudziesty.

Wychodzi więc na to, że wypowiedź Mourinho po meczu z West Hamem, da się zinterpretować na jego korzyść. Futbol dwudziestowieczny pozwolił niewątpliwie, przynajmniej na pewien czas, grać bardziej ofensywnie niż ten ze schyłku funkcjonowania dziewiętnastowiecznej piramidy. Z drugiej strony w wieku dziewiętnastym w zasadzie nie istniała jakakolwiek myśl taktyczna, o prymacie wyniku nad pięknem gry nie mówiąc – a bez tych dwóch kategorii nie sposób interpretować zachowania piłkarzy Sama Allardyce’a w starciu z Chelsea. Paradoksalnie to symbol XX-wiecznej zmiany Herbert Chapman (człowiek, który jako pierwszy zaczął prowadzić odprawy taktyczne, stosować tablicę magnetyczną czy projektować barwy klubowe pod kątem ich boiskowej użyteczności), żałował, że w jego epoce zespoły nie muszą już pięknie grać, a najważniejsze stało się dla nich kolekcjonowanie punktów. „30 lat temu gracze wychodzili na boisko z pozwoleniem na pełny pokaz sztuki gry. Za to dziś muszą wnieść swój wkład do wspólnego systemu” – pisał słynny menedżer Arsenalu. Czy można te słowa odnieść także do tego, co ze swoimi drużynami robi Jose Mourinho, znajdować np. przyczynę oddania Juana Maty do MU w tym, że Hiszpan nie potrafił „wnieść wkładu do wspólnego systemu”?

Jedno jest pewne: o swoje miejsce w historii XXI-wiecznej piłki nożnej obecny menedżer Chelsea nie musi się martwić, nawet jeśli nie okazał się on, jak Chapman np., wynalazcą nowego systemu gry i nawet jeśli 29 stycznia 2014 roku dał się przechytrzyć Samowi Allardyce’owi.

Biblioteczka w języku polskim: Jonathan Wilson „Odwrócona piramida. Historia taktyki piłkarskiej”, wyd. Polityka 2012, Arpad Csanadi „Piłka nożna”, wyd. Sport i Turystyka 1957.

Cudowna noc i inne przyjemności

Zainspirowany (i, co tu kryć, wyróżniony) przez autorów bloga Numer 10, postanowiłem przypomnieć sobie tegoroczne frajdy lekturowe z polskiej sieci okołopiłkarskiej. Wróciły do mnie trzy indywidualne i trzy zbiorowe.

Pierwsza, największa frajda, to krótki tekst Stefana Szczepłka – pozornie o tym, jak zaproszono go do testowania nowej piłki mundialowej, ale tak naprawdę o tym, co futbol daje chłopcu. To znaczy mężczyźnie. To znaczy starszemu panu. Chciałbym umieć tak pisać.

Druga, poniekąd powiązana, to kilka prostych sposobów na to, jak wrócić na boisko po stanowczo zbyt długiej przerwie, opisanych przez Pawła Czado.

Trzecia to boleśnie trafna diagnoza uzależnień człowieka Twitterowego, z niepokojącą – i świetnie mi znaną – pokusą napisania relacji z meczu, którego się nie oglądało: Rafał Stec w najwyższej formie.

Frajdy zbiorowe to Krótka Piłka, ze szczególnym uwzględnieniem panów Markiewicza, Staszaka, Serockiego, Jankowiaka i Falenty, Taktycznie, ze szczególnym uwzględnieniem panów Gomołyska i Gazdy, i goszczący mnie od kilku miesięcy Sport.pl, ze szczególnym uwzględnieniem panów Wilkowicza, Szadkowskiego i Kiedrowskiego; wszystkie trzy miejsca łączy rzecz jasna osoba pana Zachodnego.

Jeżeli nie macie co robić w Sylwestra, zawsze możecie poczytać piłkarski alfabet ostatnich dwunastu miesięcy, od A do Ż, który opublikowałem na wspomianym Sport.pl. Potraktujcie to jako przystawkę przed daniem głównym: drukowanym przez nas w „Tygodniku” esejem Marka Bieńczyka o gestach Kozakiewicza, Zidane’a i Cantony. Nigdy nie będę umiał tak pisać jak autor „Książki twarzy”, chociaż tyle (to jeszcze jedna tegoroczna frajda), że miałem przyjemność z nim rozmawiać podczas Festiwalu Conrada.

Fotografia dla Festiwalu Conrada: Michał Ramus

Szczęśliwego Nowego Roku! Z gestów, niechże mu już będzie za te wszystkie lata, wybieram Bale’owe serduszko.