Bentley już nie pojedzie

Ta informacja i ta wypowiedź mogły umknąć pod naporem obiektywnie ważniejszych: człowiek, który w Anglii miał być następcą Davida Beckhama, zakończył karierę bez wielkiego rozgłosu, a wyjaśnienia, jakie przy okazji zaprezentował, niejeden przyjął wzruszeniem ramion, żeby po chwili przejmować się dziwnym zawijasem transferowym Franka Lamparda albo decyzją o zakończeniu kariery reprezentacyjnej przez Stevena Gerrarda. Oto prawdziwe powody do dyskutowania o niespełnieniu: rozstanie z klubem jego ikony, pożegnanie z reprezentacją jej kapitana. Kto by się przejmował jakimś Davidem Bentleyem…

A przecież człowiek ten również był reprezentantem Anglii, zaś kiedy zmieniał klub – przechodząc w 2008 r. z Blackburn do Tottenhamu – znalazł się wśród najdroższych piłkarzy w kadrze. Ba: w październiku tamtego roku strzelił jedną z najpiękniejszych bramek dekady, w derbach północnego Londynu pokonując Manuela Almunię czterdziestometrowym lobem. Wcześniej, jeszcze jako zawodnik Blackburn, regularnie strzelał bramki i regularnie asystował, zdobył też hat-tricka w meczu z Manchesterem United, imponując zarówno techniką, jak zdolnością do twardej walki. Świat zdawał się leżeć u jego stóp, zwłaszcza że miał szczęście pracować ze szkoleniowcami, z których rąk wychodziły gwiazdy światowej piłki: Arsenem Wengerem, Markiem Hughesem, potem także z Harrym Redknappem.

Rzecz w tym, że Bentley świata nie zawojował. Zamiast stać się kolejnym Henrym, Fabregasem czy Balem, zamiast grać w Barcelonie czy Realu, ostatnie epizody kariery spędzał np. na wypożyczeniu do Rostowa, a kończąc ją w wieku zaledwie 29 lat, tłumaczył, że stracił radość grania i że to właśnie fakt, iż traktował grę w piłkę jako źródło radości, a nie zarobku, był powodem, dla którego podpadał kolejnym trenerom. Zwłaszcza takim, co to – jak opowiada – dostawali od klubowych właścicieli pięć meczów na uratowanie posady i nie byli skłonni tolerować w szatni jakichś lekkoduchów.

Nie wiem, czy jest sens przytaczać wszystkie jego tłumaczenia. Cóż począć np. z opowieścią o tym, że jego idolami byli Scholes, Cantona czy Gascoigne – ludzie z osobowością i charyzmą, których rzekomo brakuje rówieśnikom Bentleya? „Dzisiaj wszystkie drużyny grają tak samo i wszyscy zawodnicy robią te same rzeczy. Żadnego nie zapamiętacie. Nawet najlepsi piłkarze świata po prostu wykonują swoją robotę, są zwyczajnymi markami, kontrolowanymi przez rzesze specjalistów…” – niby prawda, ale wystarczy trochę poczytać o takim Beckhamie, żeby wiedzieć, iż zarówno zanim stał się marką, jak potem, do końca kariery, ciężko pracował na treningach, podobnie jak wspomniani Lampard czy Gerrard. A cóż powiedzieć o Bergkampie, Henrym czy Vieirze, których Bentley podglądał jako junior w Arsenalu?

Podobnie jest z tłumaczeniem angielskich niepowodzeń. Zdanie, że między Barkleyem czy Sterlingiem a Neymarem i Jamesem Rodriguezem nie musi być aż tak wielkiej różnicy umiejętności; że nie są w końcu genetycznie inaczej zbudowani, jest całkiem w porządku. Bentley dodaje, że Neymar czy Rodriguez wychodzą na boisko zrelaksowani, Anglicy zaś – „mentalnie zanieczyszczeni”, że coś ich ogranicza, że nie umieją się wyluzować. Pięknie, tylko że sam zdawał się mylić wyluzowanie z lenistwem (kibice angielscy długo nie mogli mu wybaczyć, że w 2007 r. uchylił się od wyjazdu na młodzieżowe mistrzostwa Europy, tłumacząc się posezonowym zmęczeniem), a podpisując sześcioletni kontrakt z tygodniówką sięgającą ponoć 50 tys. funtów, zwyczajnie spoczął na laurach.

Tłumaczenia, że podpadał kolejnym szkoleniowcom właśnie dlatego, że podobnie jak giganci, na których się wzorował, miał własny pogląd na temat tego sportu? Już raczej należałoby powiedzieć, jak Harry Redknapp w swojej autobiografii: że gdyby Bentley dawał radę na boisku, nie miałby problemów z najdzikszym i najbardziej beztroskim nawet zachowaniem. Pamiętamy, że podpadł Harry’emu straszliwie, wylewając na jego głowę kubeł wody w trakcie wywiadu telewizyjnego, którego trener udzielał w korytarzach stadionu Manchesteru City, po historycznym awansie Tottenhamu do Ligi Mistrzów. „Przed kamerą musiałem obrócić to w żart, ale w głębi duszy byłem wściekły. Potraktowałem to jako brak szacunku, zdecydowanie wykraczający poza granice naszej znajomości” – wspominał Redknapp, ale przecież Paolo di Canio dopuszczał się przekroczeń o wiele poważniejszych, a nie przeszkodziło to menedżerowi konsekwentnie na niego stawiać.

Będę, owszem, pamiętał bramkę z Arsenalem. Dziwność świata spowodowała, że widziałem także dwa gole strzelone przezeń Wiśle Kraków (jedną w czasach gry w Blackburn, drugą w Tottenhamie). Poza tym jednak po Bentleyu płakać nie będę. Z porównań do Beckhama została tylko dbałość o fryzurę.

9 komentarzy do “Bentley już nie pojedzie

  1. ~DawidSz

    W ogóle po tym swoich popisach w Blackburn chłopaka łączona z Liverpoolem czy Manchesterem United, a nawet później chodziły niepokojące plotki, że Hodgson chce go sprowadzić na Anfield… na szczęście nie doszło do tego. Jakoś nigdy mnie nie przekonywał, raczej był piłkarzem pod jeden klub, pod jednego trenera, angielska krew i tak dalej:) Wtedy też Tottenham zakupił Gomesa (cóż to był za bramkarz:)) i Modrica, zaś Liverpool Robbiego Keane’a, więc też wyjątkowo nietrafiony transfer z północnego Londynu.

    Odpowiedz
  2. ~greedoo

    z przytoczonego tu wyboru wypowiedzi Bentleya, wyłania się obraz człowieka, który jednak przebłyski refleksji miewa. na boisku wyglądał jednak na osobę, która nie zadręcza umysłu takimi bzdurami jak myślenie. ten jego, wybaczcie, głupkowaty uśmieszek, doklejony do perfekcyjnie ułożonej fryzury, w moim odbiorze zdominował jego postać. owszem miał chłopak talent, robił rzeczy znaczące, ale wnikały one raczej z wrodzonego instynktu niż przemyślenia sytuacji. Bentley to taki mniejszy Balotelli.

    Odpowiedz
  3. ~Marcin

    Rzeczywiście – Bentley jest postacią anonimową dla mniej obeznanego kibica. Niemniej facet mógłby pograć jeszcze przez kilka lat na polskich boiskach – szkoda ,że żaden klub go nie namówił.

    Odpowiedz
  4. ~KrólJulian

    W zasadzie mógł pograć, ale nie chciał, swoje zarobił, spędzi sobie teraz przyjemnie czas z dziećmi i na stare lata nie będzie inwalidą. Sport to mord, a zawodowy to morderstwo z premedytacją, rodzina ucieszy się z tej decyzji, a kibicami w podejmowaniu takich decyzji nie ma sensu się przejmować, no pożegnalnego meczu mieć pewnie nie będzie 🙂

    Odpowiedz
  5. ~KrólJulian

    autor postulował zmiany przepisów dotyczące concussion no i długo nie trzeba było czekać na reakcję władz TPL… Coś musiano w końcu z tym zrobić.

    Odpowiedz
  6. ~pmorga

    Czołem. Pisze w tym wątku bo w jakims musze – moj wpis dotyczy Twojej ksiązki. Pewnie już ktos te drobne pomylki znalazł – mimo to napisze to co zauważyłem. Piszesz ze Pompeys wygrali final FA CUP z MU – wygrali jednak z Cardiff, a MU pokonali „po drodze” ; 2 temat – to konsekwencje nie uznania przez Clattenberga gola Mendesa – napisałes ze brak tych punktów skutkowało brakiem p. uefa – a nas wtedy to kosztowało Ligę Mistrzów – sezon z aferą lasagne. poza tym fajnie sie czyta – jestesmy prawie rowiesnikami, jestem z rocznika 74 i zaczalem kibicowac Spurs w 1987 roku. Obecnie zajmuje sie zapowiedziami meczów i ciekawostkami na Spursmanii. Mam podobne wspomnienia jak TY z czytania Tempa, pisania w zeszytach, sprawdzania wyników – kiedy nie było neta etc. Nie jestem z Twojej bajki odnośnie „TP”, podejscia do kibiców i tych od nigdy wiecej… Ale Koguty ponad wszystko. COYS !

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *