Dele i nowy świat

To był z pewnością najciekawszy moment pamiętnego serialu Amazonu o Tottenhamie: trzy minuty rozmowy Jose Mourinho z Dele Allim. W przestronnym gabinecie trenera (dziś zajmuje go ponoć dyrektor sportowy Fabio Paratici), z widokiem na boisko treningowe tylko trochę przesłoniętym flipchartem z tablicą taktyczną, wygodnie usadowiony przy biurku Portugalczyk mówi swojemu podopiecznemu, co o nim myśli. Mówi, że go lubi. I że go nie zna. Że nie chce być jego ojcem ani starszym bratem, tylko jego trenerem. I że zastanawia się, dlaczego Dele potrafi rozgrywać wielkie mecze i robić w ich trakcie niebywałe rzeczy, a później notuje obniżki formy. Mówi, że jest wielka różnica między zawodnikiem, który gra równo, a takim, który ma „momenty”. I że tu właśnie leży różnica między wielkim piłkarzem, a piłkarzem z wielkim potencjałem. Mourinho mówi, że nie wie, dlaczego Dele tak ma – apeluje do zawodnika, żeby sam sobie odpowiedział na to pytanie. Że nie wie, czy to styl życia, np. okresy, w których piłkarz imprezuje – i że nie wnika. Po czym wygłasza wstrząsającą w swojej prostocie deklarację: „Mam pięćdziesiąt sześć lat, ale wczoraj, naprawdę wczoraj, byłem dwudziestolatkiem. Czas ucieka. Czas ucieka. I myślę, że pewnego dnia pożałujesz, że nie osiągnąłeś tego, co mogłeś. Musisz więcej od siebie wymagać”.

Trzy lata minęły od tamtej rozmowy. Jose Mourinho nie pracuje już w Tottenhamie, a dwudziestopięcioletni Dele Alli odszedł właśnie z Tottenhamu do Evertonu na zasadzie wolnego transferu, z którym pieniądze wiązać się będą dopiero po rozegraniu przez piłkarza określonej liczby spotkań. Cztery lata temu (czas ucieka…) nazywany przez Mauricio Pochettino najlepszym dwudziestojednolatkiem we współczesnym futbolu, określany przez sir Aleksa Fergusona największym talentem Anglii od czasów Gascoigne’a, na tamtym etapie kariery notujący statystyki lepsze od legend wyspiarskiego futbolu, Scholesa, Gerrarda, Beckhama czy Lamparda, który skądinąd właśnie, po objęciu Evertonu, daje mu ostatnią może szansę w poważnej piłce – teraz został w zasadzie wypchnięty przez klub, którego sukcesów był ikoną.

Bo przecież nikt chyba nie uosabiał „nowego wspaniałego świata”, który nadszedł w Tottenhamie z zatrudnieniem przez klub Mauricia Pochettino, równie dobrze, jak właśnie Dele. Pojawił się w klubie w zasadzie równo z Argentyńczykiem – pięć milionów funtów, jakie otrzymało za niego MK Dons, nawet dziś wielu kibiców Tottenhamu uznaje za najlepszą inwestycję klubu w ostatniej dekadzie. Był wtedy nieustraszonym siedemnastolatkiem, już w pierwszym przedsezonowym sparingu zakładającym siatkę Luce Modriciowi z Realu – i robiącym z tej sztuczki w następnych latach swój znak firmowy. Zuchwały, niestroniący od zwarć z rywalami, naciskający ich, a czasem także prowokujący, znakomicie wybiegany, zjawiający się jak duch w polu karnym rywali, zdobywający ważne bramki w najważniejszych wówczas meczach klubu… wyliczać by można długo: nie tylko ograną dzięki jego trafieniom Chelsea pod wodzą Antonio Conte, ale także gole w spotkaniach z Manchesterem United, z Manchesterem City, z Liverpoolem, z Arsenalem, a w końcu z Realem, a oprócz nich jeszcze bajeczne bramki z Watfordem i Crystal Palace. Wyliczać i wspominać łobuzerski uśmiech, z którym szedł wówczas po tytuły najlepszego młodego piłkarza w Anglii i po kolejne powołania do reprezentacji – w której zresztą również zdobywał ważne gole, np. na mundialu 2018.

Co poszło nie tak? Odpowiedzi jest pewnie tyle, co pytających. Są tacy, którzy po prostu łączą kryzys Delego z kryzysem Tottenhamu Pochettino, albo mówią, że jest jednym z tych piłkarzy, których klub nie sprzedał w odpowiednim momencie, na przykład kiedy wyceniano go na osiemdziesiąt milion funtów. Są tacy, którzy podkreślają, że następcy Argentyńczyka nie ustawiali piłkarza na pozycji, która najbardziej mu odpowiadała – wynajdującego sobie wolną przestrzeń za plecami Harry’ego Kane’a. Że od żadnego z kolejnych szkoleniowców nie dostał tyle swobody do wyrażenia – uwaga, to będzie cytat z Pochettino – „charakteru dzikiego mustanga, któremu nie powinno się nakładać wodzy”. Są wreszcie tacy, którzy mówią, że zawodników, którzy obniżyli w tym czasie loty, było w tej drużynie dużo więcej – ale nawet jeśli wszystko to prawda, to z pewnością nie cała.

Owszem, pamiętna decyzja Mourinho o zdjęciu Delego z boiska podczas meczu ze Stoke w grudniu 2020 – i późniejsza publiczna reprymenda z ust Portugalczyka – z pewnością pewności siebie zawodnika nie podbudowywała. Z pewnością nie pomagały mu podobne gesty Nuno Espirito Santo. Faktem jest jednak, że od czasu dobrego – i zwieńczonego golem – meczu z Evertonem w listopadzie 2019, udane występy Delego mogę policzyć na palcach jednej ręki. U Nuno Espirito Santo zagrał świetnie z Manchesterem CIty, na zwycięską inaugurację tego sezonu, zresztą w nietypowej dla siebie roli jednego z dwójki biegających między polami karnymi pomocników w ustawieniu 4-3-3. U Antonio Conte miał bardzo dobrą godzinę gry w zremisowanym meczu z Liverpoolem, również jako jeden z dużo biegających pomocników w ustawieniu 5-3-2 – wtedy po raz ostatni wydawało mi się, że to może być dla niego nowy początek.

Nie był. Włoch, jak dwaj poprzednicy, uznał ostatecznie, że nie może na Delego liczyć. I przy całym sentymencie, z jakim pisałem poprzednie akapity i z jakim czekałem wczoraj długie minuty już po formalnym zamknięciu okienka transferowego na potwierdzenie wiadomości, że jednak odchodzi, by móc powiedzieć, że dziękuję i że jest mi cholernie żal – muszę teraz przyznać, że nie potrafię już dłużej opowieści o tym piłkarzu sprowadzać do prostej narracji o trenerskich rzemieślnikach, którzy nie potrafili się poznać na artyście. Owszem, najsilniejszą stroną Anglika była zawsze improwizacja rozsadzająca schematy gry pozycyjnej, na którą stawia Conte. Owszem, fakt, że na pożegnanie z Tottenhamem chciał specjalnie podziękować „Mauricio i jego sztabowi” za zaufanie i przewodnictwo, wydał mi się wielce znaczący. Owszem, nieraz widziałem w mediach społecznościowych jego zdjęcia z siłowni i z boisk, na których pracował nad siłą i kondycją – równie często jednak widziałem, jak wypełnia pustkę popołudni i wieczorów bez futbolu na jałowych rozrywkach. Widziałem mrok, którego w tej postaci było coraz więcej.

Porównanie go do Gascoigne’a ma i ten aspekt, że obu reprezentantów Anglii przez całą karierę ścigały demony trudnego dzieciństwa. O tym, co spotkało Delego po rozwodzie rodziców, o jego tułaczce między Anglią, Nigerią, Stanami i ponownie Anglią, o uzależnieniu matki, o groźbie pozbawienia jej praw rodzicielskich i o życiu dorastającego chłopaka na ulicy, w świecie podlondyńskich gangów, przeczytałem tyle, że właściwie z wdzięcznością myślę o tym, że znalazł w futbolu ratunek choć na tych parę lat. Zwłaszcza że o tym, iż wciąż się mierzy z tamtym dziedzictwem, świadczy choćby decyzja o zastąpieniu imieniem nazwiska na klubowej koszulce.

Napisawszy to wszystko, czuję wreszcie ulgę. Może jednak Jose Mourinho nie miał wtedy racji. To znaczy owszem, czas ucieka. Ale wcale nie jestem pewien, czy ten najważniejszy mecz, jaki ma do rozegrania Dele Alli, toczy się na boisku – i czy naprawdę jeszcze „musi wymagać od siebie więcej”. W każdym razie ja – kibic, którego tyle razy zachwycił pokazaniem, do jakiego stopnia można poczuć się wolnym próbując doścignąć futbolówkę – życzę mu sukcesów większych niż te, które czekają nań w niebieskiej koszulce firmy Hummel.

Jeden komentarz do “Dele i nowy świat

  1. Adrian

    Właśnie przesłuchałem podcast „Skądinąd” a Pana osobą jako gościem odcinka. Jako stały czytelnik tego bloga, muszę przyznać że to był bardzo miło spędzony czas. I jakże ciekawe doświadczenie móc Pana słuchać , a nie jak to zwykle tylko czytać. Życzę wytrwałości w pisaniu ksiązki.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *