Archiwa tagu: Heynckes

Arcyfinał

To teraz pomyślcie sobie, że przed wami jakieś dwa i pół miesiąca bez poważnej piłki. Owszem, jutro obejrzycie może powtórkę dzisiejszego spotkania (ja obejrzę na pewno), pojutrze włączycie może dla równowagi finał Pucharu Niemiec sprzed roku, wygrany przez Borussię 5:2 (po raz pierwszy zobaczyłem go dopiero dziś rano i mam wielką pokusę, żeby sobie utrwalić), za tydzień będziecie jeszcze patrzeć na finał Pucharu Niemiec między Bayernem a Stuttgartem, ale potem? Czym wypełnić pustkę następnych dni i tygodni? Może, ekhm, czas na przeczytanie jakiejś dobrej książki?

W zasadzie ktoś mógłby napisać dobrą książkę o dzisiejszym meczu. Najpierw na poziomie najprostszym, trywialnego opisu wydarzeń, z pierwszym rozdziałem o sztuce pressingu w wydaniu Borussii, realizowanej wysoko i znakomitej zwłaszcza w ciągu pierwszych dwudziestu minut (jedyne, co byli w stanie zrobić w tym czasie środkowi obrońcy Bayernu, to wykopywać piłki daleko przed siebie). Z rozdziałem drugim o bramkarzach – zwłaszcza o kapitalnym Weidenfellerze, broniącym kolejne strzały Bayernu końcami palców, pięściami, czubkiem buta, a nawet twarzą. Z rozdziałem trzecim o „sektorze Piszczka”, gdzie Bayern nader chętnie przenosił swoje akcje – gdzie ściągali nie tylko Ribery, ale także Müller, Mandżukić czy Robben, i gdzie Holender psujący wcześniej niemiłosiernie wypracował w końcu bramkę Mandżukiciowi. Z rozdziałem czwartym o kontrowersjach: o chwili szaleństwa Dantego, która nie tylko dała Borussii wyrównującą bramkę, ale mogła skłonić sędziego do usunięcia go z boiska, zachwycającym uderzeniu Lewandowskiego z powietrza po zagraniu piłki ręką i zawstydzającym nadepnięciu przez Polaka na nogę Boatenga. Z rozdziałem piątym o perełkach, jak akcja Bayernu prawą stroną, zakończona przepuszczeniem piłki przez Müllera i uderzeniu z drugiej linii Schweinsteigera, albo odegranie piętą Ribery’ego do Robbena czy desperacka interwencja Suboticia na linii bramkowej. Z rozdziałem szóstym o nieoczywistych bohaterach, jak Gundogan w Borussii i lepszy od niego jednak Martinez w Bayernie (gdyby jeszcze trafił po rogu w pierwszej połowie…). Z rozdziałem siódmym, o szybkości zawodników grających dobrze ponad pięćdziesiąty mecz w sezonie; szybkości, którą podziwiać musieliśmy od pierwszej do ostatniej minuty, a z której ogarnięciem kłopoty miewał nawet arbiter (gdy raz nie zdążył uchylić się przed piłką, jego niezamierzone przerwanie akcji Borussii zainicjowało groźną kontrę Bayernu).

Zwróćcie uwagę: cały czas jesteśmy na poziomie prostego opisu. Prawdziwa narracja zaczyna się przecież w momencie, gdy jakiś erudyta postanawia ni stąd, ni zowąd ogrywać nazwisko Dante i konstruować swój wywód na cytatach z „Boskiej komedii”. Albo gdy pisarz o temperamencie historyka decyduje się na solidną retrospekcję i rozpoczyna snucie opowieści w momencie, gdy Juup Heynckes dowiaduje się od Beckenbauera, Hoennesa i Sammera, że powinien udać się na emeryturę po sezonie. 68-letni szkoleniowiec, który musiał zrobić miejsce dla Guardioli, od czasu tamtej rozmowy sięgnął w fenomenalnym stylu po mistrzostwo Niemiec (przewaga nad Borussią w Bundeslidze okazała się miażdżąca: 25 punktów; Bawarczycy strzelili 98 bramek tracąc zaledwie 18), zmiótł z powierzchni ziemi dawnych podopiecznych Katalończyka w drodze po triumf w Lidze Mistrzów, a za tydzień może sięgnąć po trzecie trofeum w sezonie: Puchar Niemiec. Doprawdy, Roman Abramowicz powinien ogłaszać decyzje o wyrzucaniu swoich trenerów o pół roku wcześniej, niż zwykł to czynić.

Jest oczywiście do napisania książka o niemieckim sukcesie: o gruntownej reformie tamtejszej piłki, powiązanej z udziałem kibiców we władzy nad klubami, radykalnej poprawie systemu pracy z młodzieżą i efektach, jakie widać w wychowaniu nowego pokolenia piłkarzy. I wreszcie ta najważniejsza opowieść – dla biografa, o Jednonogim Holendrze, który dotąd zwykł przynosić swoim drużynom pecha. Finał Mundialu, dwa finały Ligi Mistrzów, finał Pucharu Niemiec – trochę się tego zebrało. Dodajmy niewykorzystanego karnego w ubiegłorocznym pojedynku z Borussią, przesądzającego w zasadzie, że zwycięscy wówczas piłkarze Kloppa sięgną po mistrzostwo Niemiec (Subotić, który triumfalnie wrzeszczał wówczas w twarz Robbena, oskarżając go o wymuszenie karnego, tym razem padł na kolana, wymijany przez rywala) i tę cholerną samotność, kiedy żaden z kolegów nie ruszył, by go pocieszyć. Dodajmy pudło z jedenastu metrów w dogrywce ubiegłorocznego finału Ligi Mistrzów i buczących na niego kilka dni później kibiców podczas sparingu Bayernu z reprezentacją Holandii, zorganizowanego jako rekompensata za półroczną absencję Robbena po kontuzji na Mundialu w RPA. Dodajmy, że w swoim trzecim finale Ligi Mistrzów trafił do bramki dopiero za dwudziestą piątą próbą, i postawmy kropkę przy pogłoskach, że niekoleżeński rzekomo skrzydłowy wyleci z klubu po przyjściu Guardioli, obsesyjnie pilnującego zasad „team spirit” (o tę niekoleżeńskość można by się zresztą pospierać: Heynckes nauczył go współpracy z Lahmem w grze obronnej, a dziś w końcu prócz gola zanotował również asystę). Niezła historia.

A przecież można jeszcze pobawić się rozważaniami o przyszłości: co w tej doskonałej („Jesteśmy Bayernem, my nie mamy słabych punktów, o słabe punkty pytajcie Borussię” – mówił przed meczem Thomas Müller), zasłużenie zwycięskiej drużynie Bayernu miałby jeszcze poprawić Pep Guardiola (spokojna głowa, znajdzie się, i to nie tylko na poziomie pierwszej drużyny, ale w funkcjonowaniu klubowego zaplecza, drużyn młodzieżowych etc.). Albo raczej, w moim ulubionym elegijnym tonie, pisać o błyskawicznych końcach epok. Zanim się do tej Borussii tak naprawdę przyzwyczailiśmy, musimy się żegnać: z Goetzem już, z Lewandowskim za chwilę, a to pewnie jeszcze nie koniec, bo i Jürgena Kloppa pilnie będą obserwowały kluby z bogatszych (bo nie lepszych przecież), klubów Europy. Doprawdy, żeby nauczyć się cenić ten klub i tego szkoleniowca (nawet o brak drugiej kartki dla Dantego nie zgłaszał po meczu pretensji), nie trzeba było popadać w patriotyczne uniesienia. Ojczyzną moją jest futbol, napiszę więc na koniec, prześpię się parę godzin, a rano obejrzę powtórkę. Cóż to był za mecz, u licha, chyba nigdy jeszcze 93 minuty nie minęły mi w kwadrans.

PS Po lekturze pierwszego akapitu nieoceniony Marcin Napiórkowski zwraca mi uwagę, że do obejrzenia jest jeszcze finał play off o awans do Premier League. No rzeczywiście, na blogu poświęconym głównie angielskiej piłce wstyd takie rzeczy pomijać.

PS 2. Konkurs „dortmundzki” rozwiązany! Prawidłowa odpowiedź na pytanie zadane na blogu (zatrudnienie w jakim klubie uniemożliwił Jürgenowi Kloppowi t-shirt) brzmi: HSV. Trener Borussii opowiada w licznych wywiadach, że prezesi klubu z Hamburga wybrali Martina Jola, który przyszedł na rozmowę w garniturze. Książki wydawnictwa Vesper otrzymują Magdalena Król z Bełchatowa, Tomasz Lojtek z Częstochowy i Marek Mizgała z Myszkowa. Gratulacje dla zwycięzców; pozostałych wypada zaprosić do lektury nowego numeru „Tygodnika Powszechnego”, gdzie pytanie konkursowe związane jest z książką „Futbol jest okrutny”.