Księga niepokoju

Kto rządzi światem piłki? I co rządzi tymi, którzy rządzą światem piłki? Temat przewija się przez moje ostatnie wpisy, a odpowiedź, jakiej byłbym skłonny ostatecznie udzielić, powinna w zasadzie brzmieć optymistycznie: futbolem nie rządzą ludzie od pieniędzy i polityki, nie rządzi Roman Abramowicz ani Sepp Blatter. Że nie rządzą, niestety, kibice, wiemy właściwie od zawsze, podobnie jak wiemy, że na szczęście nie rządzą media. Rządzą piłkarze.

Od ilu to już tygodni obserwujemy transferowy serial z Garethem Barrym w roli głównej? Pierwsze zwiastuny miały miejsce w kwietniu, oficjalnie o zainteresowaniu Liverpoolu dowiedzieliśmy się w maju, potem Aston Villa odrzucała kolejne oferty, a Barry coraz bardziej otwarcie mówił o pragnieniu odejścia. W pewnym momencie poszło na ostro: piłkarz zarzucił menedżerowi Martinowi O’Neillowi, że choć deklaruje wolę zatrzymania go w klubie, to nie znalazł czasu na rozmowę, mimo iż znalazł czas na komentowanie Euro 2008 w BBC. W odpowiedzi Aston Villa pozbawiła swojego kapitana dwutygodniowych zarobków i czasowo odsunęła od treningów pierwszej drużyny. Następnie Barry wrócił na boisko i zaczął nawet pojawiać się w sparringach, a niedługo później usłyszeliśmy, że Liverpool nie wywiązał się z umowy, mówiącej o zawarciu porozumienia z Aston Villą do 31 lipca. Przedwczoraj na stronie zespołu z Birmingham przeczytałem jednak, że do transferu piłkarza może dojść także po tym terminie, bo on sam bardzo sobie tego życzy. „Mam na głowie cały klub i potrzebuję ludzi, którzy naprawdę chcą w nim grać” – mówi Martin O’Neill, tłumacząc, dlaczego – choć niechętnie – jest w stanie wyobrazić sobie życie bez człowieka, który w ciągu ostatnich lat był podporą drużyny.

Podobny problem stanął przed Juande Ramosem, zgadzającym się na sprzedaż Robbiego Keane’a, i kupującym parę dni później Davida Bentleya (tu przechodzimy do pytania numer dwa, czyli co rządzi tymi, którzy rządzą piłką). Zarówno Keane, jak i Bentley nie ukrywają, że zmiana klubu nie oznacza jedynie awansu sportowego i – z pewnością – finansowego, ale również przejście do drużyny, której kibicują od dziecka. Nie wiem oczywiście, jak wiele w ich wypowiedziach strategii piarowskiej, adresowanej zarówno do wielbicieli nowej, jak i starej drużyny („sami rozumiecie: to jedyna propozycja, której nie mogłem odrzucić”), ale mimo tego zastrzeżenia muszę przyznać, że obaj brzmią wiarygodnie – i to też w zasadzie powinno brzmieć optymistycznie. W każdym razie obaj postawili na swoim niezależnie od tego, co myślą o tym dotychczasowi pracodawcy.

Do końca okienka transferowego jeszcze prawie miesiąc, a już mamy tyle do omówienia. Czy ten świat nie zwariował, skoro Tottenham kolejny raz płaci 17 milionów za piłkarza praktycznie bez doświadczenia na arenie międzynarodowej (mecze towarzyskie, nawet w reprezentacji Anglii, pomijam), a 28-letni, czyli niemłody już Irlandczyk odchodzi z Londynu za ponad 20 milionów? A żeby użyć innych przykładów: czy 38-letni Brad Friedel jest wart 2 miliony? Czy warto płacić 16 milionów za prawego obrońcę, nawet gdy ten obrońca nazywa się Bosingwa, a inwestorem jest Chelsea? No i ile pieniędzy trzeba wydać na utrzymanie w Premiership? W ciekawym artykule na łamach „Independenta” Glenn Moore zwraca uwagę, że Sunderland wydał w ubiegłym roku 50 milionów na transfery, a mimo to do końca walczył o pozostanie wśród najlepszych. Owszem: kluby dostają potężne wsparcie od telewizji, ale te dotacje wkrótce mogą przestać równoważyć wydatki. A z tegorocznego raportu Deloitte o finansach w piłce wynika kolejne potwierdzenie tezy, że piłkarze są tu najważniejsi: coraz większą część klubowych wydatków pochłaniają ich pensje (średnia w Premiership wynosi 63 proc.). Pytanie, czy jak tak dalej pójdzie, nie trzeba będzie przypominać sobie lekcji upadku Leeds i światem piłki nie zacznie rządzić komornik… Skromny pomocnik księgowego w Lizbonie odczuwa coraz większy niepokój, nawet jeśli jego idole mają się coraz lepiej.

PS Dziękuję za wszystkie miłe słowa i porady pod wpisem „urlopowym”. Wieści docierały dzięki wyprawom do kawiarenek internetowych i nadużywaniu służbowej komórki z dostępem do internetu.

14 komentarzy do “Księga niepokoju

  1. ~Bartek

    Panie Michale, jest coś pocieszającego w tegorocznych transferach. Barry odchodzi tam, gdzie chce. Croucha pozbyto się z Liverpoolu, ale będzie grał tam, gdzie ponoć zawsze chciał. Bentley (drogi jak diabli – to prawda) w moim odczuciu będzie jednym z objawień sezonu. Keane powinien się dobrze wpasować w tryby The Reds. Jak Robinho chce iść do Chelsea, to powinien odejść (choć go nie puszczą przy kontuzji Sneydera). Wprawdzie zamieszanie z Ronaldo jest momentami niesmaczne (to trochę jak w naszej polityce – cała PO zastanawiała się, co też powie Jan Rokita, a ten regularnie wrzucał kamienie w tryby maszynki), bo może on naprawdę chce odejścia, ale nie powinien z całym światem za plecami ManU rozgrywać swoich gier. Ale poza tym – to dobre, że zawodnicy odchodzą do klubów, którym kibicują. Bo czasem można było odnieść wrażenie, że dzisiejsza piłka to niewolnictwo. A tymczasem niewolnicy coraz mocniej walczą o swoje. 🙂

    Odpowiedz
    1. ~kkogut

      Święte słowa i celne przykłady walczących o swoje niewolników do tekstu – zwłaszcza Croucha. A poza tym to są wszystko wreszcie dobre wieści dla reprezentacji Anglii – Crouch i Defoe będą grali regularnie w pierwszej jedenastce Portsmouth, to samo spotka Darrena Benta w Tottenhamie i robi się rywalizacja dla Owena albo Rooneya. Bentley podciągnie się piłkarsko przy Ramosie, jak podciągnęli się Jenas i Huddlestone – równiż powołany już do reprezentacji przez Capello. Walcottowi będzie łatwiej w Arsenalu, nawet jeśli nie odejdzie Adebaoyor, luźniej jest po transferze Hleba. Niewolnicy rządzą 🙂

      Odpowiedz
      1. ~Redfan

        Te sumy nie mają żadnego sensu. Ile zapłaciliśmy za Carricka czy Hargraevsa, a teraz mielibysmy placic za Berbatova – to za wiele nawet jak na MANCHESTER UNITED. Barry też nie jest wart 18 milionów, a Bentley 15 czy 17. Za Anglików w Anglii zawsze się przepłaca. Lepiej kupować Portugalczyków :-))

        Odpowiedz
  2. ~PanKtoś

    Wszystko pięknie, tylko taki Barry od zawsze kibicował Tottenhamowi i mimo że Ci byli skłonni go kupić to ten wybrał Liverpool. A szanowałem Barry’ego zawsze, cóż posłuchał rozumu a nie serca. W przeciwienstwie do Robbiego Keane’a

    Odpowiedz
    1. Michał Okoński

      Uwaga: to jest temat, przy którym robię się pryncypialny :-)Owszem, to prawda, że Barry jest kibicem Tottenhamu: angielskie media przypominały o tym za każdym razem, kiedy strzelał gola drużynie z Londynu. Natomiast nie przypominam sobie żadnej oferty kupna złożonej przez Tottenham Aston Villi. Kilka razy pojawiały się na ten temat jakieś pogłoski, ale podawane przez niezbyt wiarygodne źródła. No i z całą pewnościa nie było tak, że w ciągu ostatnich paru miesięcy piłkarz miał do wyboru Tottenham i Liverpool, po czym wybrał drużynę Beniteza (skądinąd: jest wieczór 5 sierpnia, a on wciąż pozostaje zawodnikiem AV). Nawet jeśli trochę żałuję, że Ramos nie wszedł do licytacji, to piszę o faktach.Dziękuję natomiast za dopowiedzenie Bartkowi. Crouch to bardzo dobry przykład, wspierający zasadniczą tezę mojego tekstu. Nie jestem pewien, czy chodzi o sentyment do Portsmouth, czy raczej do Harry’ego Redknappa, ale z całą pewnościa na tym transferze zyskają zarówno piłkarz, jak klub i reprezentacja.

      Odpowiedz
      1. ~PanKtoś

        na forum kibiców Spurs był bardzo rozrośnięty temat, Ramos bardzo chciał Barry’ego ( info prosto od ludzi z klubu ), jednak Gareth wybrał Liverpool i grę w Lidze Mistrzów. A szkoda, bo to jeden z moich ulubionych piłkarzy i mnie jako fanowi Spurs byłoby bardzo przyjemnie gdyby u nas grał.

        Odpowiedz
        1. ~kkogut

          Chyba wszyscy żałujemy że Barry będzie w Liverpoolu. Ale gdyby wierzyć forum kibiców, nawet powołujących się na info z klubu, to Tottenham tego lata kupiłby całą Hiszpanię – dopiero co czytałem o Messim (sam odwiedzam dwa takie forum w Anglii). Pobożne żuczenia

          Odpowiedz
    1. Michał Okoński

      Zacznę od dzisiejszej wypowiedzi Chrisa Waddle’a, krytycznej wobec Dymitara Berbatowa. Zdaniem wielkiego niegdyś piłkarza, dziś eksperta Setanta Sports, należałoby zmienić prawo tak, aby zmusić piłkarzy do wywiązywania się z podpisanych wcześniej wieloletnich kontraktów – np. tak, żeby mogli odejść dopiero po rozegraniu pewnej konkretnej liczby meczów. Co innego jeśli grzeją ławę, ale jeśli są piłkarzami podstawowego składu – czyli pracodawca jest z nich zadowolony – powinni wywiązać się z umowy. Waddle twierdzi, że Berbatow nigdy nie miał takiego zamiaru i że podobnie może być z Modriciem: zagra dobry sezon i będzie mówił o odejściu do bogatszego klubu, a Tottenham nie znajdzie siły, żeby go zatrzymać (streszczenie wywiadu z byłym skrzydłowym reprezentacji Anglii: http://www.dailyexpress.co.uk/posts/view/55782).I tu przechodzę do polemiki z Robbiem. Otóż ja nie twierdzę, że piłkarze mają największy wpływ na decyzje podejmowane w futbolowym świecie: te najważniejsze zapadają rzecz jasna w FIFA i UEFA, oraz w organizacjach typu Football Association i Premier League. A jednak na poziomie, który jest dla mnie najbardziej interesujący: klubu, i to klubu, który nie zamierza żyć z dnia na dzień, ale próbuje tworzyć jakąś strategię rozwoju, to oni mają najwięcej do powiedzenia. Cytowałem już kilkakrotnie opinię sfrustrowanego Arsene’a Wengera, który mówił, że niedługo menedżerowie będą budować drużyny na rok, bo na tyle będą chcieli podpisywać kontrakty gwiazdorzy-globtrotterzy. Arsenal, mimo od lat o wiele większych niż Tottenham sukcesów ma ten sam problem: traci swoich najlepszych piłkarzy, których kusi jeszcze większa sława i jeszcze większe pieniądze, np. w Barcelonie czy Milanie.Owszem, są przykłady w tej historii w miarę pozytywne, o których tu mówiliśmy: kiedy piłkarz zmieniający klub nie kieruje się wyłącznie motywami finansowymi czy sportowymi, w sensie gry o wyższą stawkę, ale także młodzieńczą sympatią do drużyny, którą wybiera. Nie bądźmy jednak naiwni: Keane i Bentley na pewno (nie wiem jak z Crouchem) będą teraz zarabiali lepiej. Stąd m.in. mój tytułowy niepokój.I jeszcze jeden przykład pod rozwagę z dnia dzisiejszego: Arszawin rozpoczął strajk, odmówił gry i przerwał treningi, bo Zenit nie chce się zgodzić na jego odejście (wszystko jedno: do Tottenhamu czy gdzie indziej). Czy jest, jak pisze Robbie, marionetką w ręku bogatego właściciela? Zobaczymy, czy uda mu się postawić na swoim…Nie, Robbie: ani Fergusona, ani O’Neilla nie stać na trzymanie gwiazdy przez cały sezon na trybunach za karę. Właściwie obaj menedżerowie sami to przyznali: pierwszy jadąc osobiście do Portugalii, by przekonywać Ronaldo do pozostania na Old Trafford przynajmniej jeszcze jeden rok (było to jeszcze przed transferem Van der Vaarta), drugi przyznając, że do końca okienka transferowego Liverpool ma czas na spełnienie żądań finansowych Aston Villi. A kłopoty Leeds (coraz mocniej widzę, że trzeba o tym napisać osobno) zaczęły się już za czasów O’Leary’ego: to on wspólnie z Risdale’m zrujnował budżet kupując piłkarzy pod założenie, że uda się awansować do Ligi Mistrzów; później piłkarze nie uciekali jak szczury z tonącego okrętu, tylko byli desperacko wyprzedawani, żeby załatać dziury w budżecie.Tu różnice między nami się kończą. Co do korzyści z systemu członkostw w klubie (zarówno ja, jak i Robbie takie członkostwo wykupiliśmy) pełna zgoda, podobnie jak zgoda co do uwag o charakterze bardziej ogólnym: że sponsorzy i właściciele są klubom potrzebni. No i dzięki za inspirującą polemikę, która w tym miejscu chyba się nie kończy. Aż chce się blogować 🙂

      Odpowiedz
      1. ~Robbie

        Dziękuję Panie Michale za odpowiedz, długą oraz rzetelną. W paru miejsca muszę przyznać rację, aczkolwiek moim założeniem jest pokazanie trendu, iż piłkarze będą coraz mniej wpływowi.Przyznaję rację, iż latanie SAFa za Ronaldo po Europie (Portugalia, Szwajcaria) to sygnał, iż ciężko utrzymać takiego piłkarza. Sam zresztą niedawno pisałem (żartując, iż Chelsea powinna kupić Raaela van der Vaarta) o sile United bez Ronaldo. Jeżeli jednak SAF ugiąłby się przy jednym piłkarzu, czy nie rozpocznie to lawinę? Np. Tevez do Barcelony? Czy United nie lepiej poświęcić jednego piłkarza sadzając go przez kilka miesięcy na trybunach i czekając, aż pęknie. Jak dla mnie Cristiano pękł natychmiast po transferze Holendra na Bernabeu (http://news.bbc.co.uk/sport1/hi/football/teams/m/man_utd/7546390.stm). Aston Villa mogłaby zachować się podobnie.Zenit stać na kupno najlepszych piłkarzy w Europie, stać też na rezerwowego Arshavina. Kibicem klubu jest Putin, puściłbym plotkę, iż pan premier jest bardzo niezadowolony. Na pewno by zatrzymało piłkarza w Rosjki ;-)A teraz na poważnie:Uważam, iż piłkarze się zachłysnęli ostatnim dziesięcioleciem. Zachłysnęli wolnością oraz dynamicznymi zmianami w futbolu. Prawa Bosmana oraz Webstera, z założenia dające zasłużoną swobodę, zaczęły być naginane do niesamowitych rozmarów. Piłkarz potrafi już powiedzieć na dwa lata przed wygaśnięciem kontraktu: „Słuchaj, za rok będę mógł odejść na Websterze, daj mi nowy kontrakt”. W ciągu ostatniej dekady podobnych sytuacji było multum. Ten trend jest napędzany przez pieniądze w futbolu, większą ilość meczów oraz ich oglądalność. Współcześnie, niemalże każdy mecz można obejrzeć w tv lub Internecie. Reklamy, gaże – wszystko to musi iść wprost proporcjonalnie.Ale tutaj można znaleźć analogię do społeczeństwa. Obecnie panuje „Pokolenie Lolitek”, młodych ludzi przeżartych komenercją oraz traktujących wszystko dobre to, co teraz tu zaraz. Choć początkowo odnosiło się to tylko do młodych dziewczyn, zasiało też ziarno wśród płci przeciwnej i nieco starszych ludzi. Podobnie jest w futbolu. Na te „Lolitki” społeczeństwo znajduje powoli odpowiedź. Ludzie chcą chodzić do szkół, gdzie panuje rygor, niektóre środowiska stają się znacznie bardziej konserwatywne i bliskie wyznawanym wartości. Ten trend niedługo powinien zapanować także w piłce nożnej.Piłkarze w jednym miejscu całe życia, klub niczym rodzina. Oczywiście, zapewne nie dotknie to najwyższego szczebla, gdzie rywalizacja i walka o trofea jest bezwzględna, wymaga konkurencji oraz rotacji. W mniejszych klubach będą piłkarze, chętni grać tam przez całe życia. Tak, jakby lokalnie piekli chleb czy pracowali w wiejskim sklepie spożywczym. Od razu zaznaczam, pisząc to myślę o lidze angielskiej, którą blisko mogę teraz obserwować. Bo tendencja się od najniższych szczebli powoli zaczyna kiełkować. Czas pokaże, czy miałem rację i czy podobny trend spopularyzuje się w całej Europie.A z tym Leeds to naprawdę mam inne odczucia 😉 Patrząc na książki na półce, które chcę w następne kilka tygodni przeczytać, w te lato już raczej nie zdążę sięgnąć po książkę „United we fall”, ale jest to jedna z tych pozycji, z którymi chyba trzeba się bliżej zapoznać, aby mieć głęboką opinię insidera.Pozdrawiam Panie Michale

        Odpowiedz
        1. ~Robbie

          Breaking news! BBC nas czyta :-)Taki przynajmniej wniosek można wyciągnąć z właśnie opublikowanego artykułu na ich stronach. I chyba trochę wspierają moją wizję. 15-20% piłkarzy co roku traci pracę, walczą o nią na rynku non-stop.”At the end of the season you want to relax and switch off, but you’ve got to be fresh, go on trials and try to prove you’re good enough.””It gets harder and harder as the years go by, especially around the smaller clubs.” O tym właśnie pisałem, tłumacząc zachowanie piłkarzy.Dużo wniosków można wyciągnąc z tego artykułu.

          Odpowiedz
          1. Michał Okoński

            Jeśli gdzieś się spotykamy, to w przekonaniu, że potęga piłkarzy nie będzie trwała wiecznie. Racja, że ci najwięksi – bo też głównie o nich mówimy – zachłysnęli się ostatnim dziesięcioleciem i że zapewne „pogoda dla bogaczy” nie potrwa długo: skoro ich wygórowane żądania, kaprysy czy po prostu marzenia psują naprawdę potężne interesy, jakoś trzeba będzie tych interesów bronić. W końcu za coś klubowe zarządy otrzymują pieniądze, zwykle większe niż pieniądze piłkarzy :-)W sposób oczywisty sprawa, o której dyskutujemy, nie dotyczy słabeuszy i tych, których kariera dobiega końca – ale tacy ludzie mają gorzej nie tylko w świecie piłki. Moją uwagę również zwrócił dzisiejszy tekst BBC o wolnych transferach. Pojawia się w nim m.in. Julian Joachim, którego pamiętam z Aston Villi jako wyjątkowo groźnego, choć mającego też zaskakujące spadki formy napastnika. Był taki czas, kiedy grał w angielskiej młodzieżówce i kiedy wydawało się, że jego kariera może rozwinąć się w sposób znacznie bardziej imponujący. Co wynika z jego przypadku? Ano m.in. to, że przed dziesięcioma laty zarobki wyróżniających się, było nie było, piłkarzy Premiership nie pozwalały jeszcze na bezpieczne urządzenie sobie przyszłości. I to, że przepaść między ekstraklasą a niższymi ligami pogłębia się coraz bardziej – poprzedni klub Joachima zmniejszył budżet o połowę (stąd jego obecne tarapaty), wiele drużyn w związku z kłopotami finansowymi trafia pod tzw. administrację…W ciągu z górą 20 lat kibicowania Tottenhamowi nauczyłem się na pamięć setek nazwisk piłkarzy pierwszego składu, rezerw, juniorów… Z większością nie było tak jak z Keanem czy Klinsmannem, których odejścia trzeba było odchorować: na ich miejsce znajdowali się lepsi, a oni zmieniali kluby na coraz słabsze, aż w końcu kończyli karierę. To też jest temat do opisania: powikłane, mówiąc delikatnie, losy byłych futbolistów – tu solidarnie, od wielkich gwiazd po tych, których nazwiska z trudem pamiętają najwierniejsi z wiernych. Lądowanie w prawdziwym życiu, bez cotygodniowej adrenaliny, bez popularności, w końcu bez pieniędzy bywa dramatyczne.Ale odszedłem od bardzo interesującego komentarza Robbiego. Tym, co wydało mi się w nim najcenniejsze, jest obserwacja na temat „pokolenia Lolitek” – „młodych ludzi przeżartych komercją oraz traktujących jako dobre to, co teraz tu zaraz”. Bez trudu bylibyśmy w stanie podać dziesiątki przykładów takich chłopców w świecie piłki, nie tylko angielskiej. Ale czy rzeczywiście dająca się tu i ówdzie zauważyć rewolucja konserwatywna ma szansę również na stadionach? Boję się, że idziemy jednak za daleko. Szesnastoletni chłopak, który zakończył już edukację, podpisuje właśnie pierwszy dorosły kontrakt; pieniędzy wystarcza mu aż nadto na potrzeby i zachcianki. Pewnie ambicja każe mu ciężko pracować na treningach, ale jak wygląda jego horyzont pozasportowy? Pamiętam, jak Alan Curbishley na początku pracy w West Hamie skarżył się na „Baby Bentley Brigade” – zdolnych skądinąd nastolatków, zapatrzonych w swoje wypasione fury (jeep Reo-Cokera był wyposażony w odtwarzacz dvd, telewizję satelitarną i konsolę play-station!), ciuchy, biżuterię, tatuaże i co tam jeszcze. Naprawdę, bardzo chciałbym, żeby w kwestii kiełkujących ponoć zmian Robbie miał rację; sam gorliwie odnotowuję wszelkie próby „ratowania naszej piłki” – nawet w następnym wpisie na tym blogu, „Kup klub”. Ale przede wszystkim słyszę narzekania, że z etosem futbolu jest źle jak nigdy dotąd. Czarnowidztwo? Niech ktoś mnie przekona…

          2. ~Robbie

            Nie nazwałbym tego czarnowidztwem, raczej trzeźwym myśleniem. Moje słowa (jak zaznaczyłem), bardziej opierają się na wierze w etyczną postawę ludzi związanych ze sportem, aniżeli faktami, badaniami. Martwi mnie, iż futbol w najlepszym wydaniu może kiedyś pójść drogą najlepszych wyścigów kolarskich, gdzie rywalizuje się „za wszelką cenę”, nie na szosach. Choć różne, każdy z tych sportów psują poważne problemy…Te jeepy i wystawne życie może wynikać z przeskoków społecznych. Z bardzo biednego ktoś dzięki futbolowi stał się super bogaty. Chce się popisać i pokazać swoje pieniądze. Tego raczej się nie przeskoczy, nie ominie. Małą nadzieję, jeżeli jakąś, mogę mieć jedynie w trenerach najmłodszych piłkarzy oraz ich nauczycielach. Tutaj już taki selekcjoner kadry nic nie zdziała, jest za późno.Z naszej dyskusji, a jestem nią bardzo ukontentowany, można wyciągnąć kilka wniosków. Jednym z tych najważniejszych jest, iż piłkarze często nie doceniają jakie szczęścia mają przejść całą tą zawodową drogę i być tam, gdzie są – ot takiej Premiership. Być może, gdyby zmusić ich do zaangażowania się w różne organizacje pomagające tym, którym kariery przerwały np. kontuzje, zmieniliby choć częściowo swoje poglądy i podejście.Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *