Tym razem mam na myśli ten drugi Manchester, choć dzień po zdobyciu Tarczy Wspólnoty i na tydzień przed rozpoczęciem sezonu, w którym przyjdzie bronić mistrzostwa, wypadałoby zacząć od Manchesteru United. Tyle że podopieczni sir Alexa z pewnością sobie poradzą, a i w polskiej blogosferze nie brakuje stron omawiających ich losy w sposób co najmniej kompetentny.
Co innego z City. Rok temu wydawało się, że kibice tej drużyny wygrali los na loterii: klub kupił bogacz, nie żałujący pieniędzy ani na piłkarzy, ani na sztab szkoleniowy, do którego ściągnięto Svena Gorana Erikssona. Przeszłość bogacza była wprawdzie kłopotliwa (parę zdań o tym – w jednej z poprzednich dyskusji na blogu), ale w końcu kibice rzadko interesują się polityką, a już zwłaszcza polityką na drugim końcu świata. „Jak tam było, tak tam było: po co do tego wracać i psuć dobrą robotę, którą może u nas zrobić” – taki ton dominował początkowo na forach fanów MC. Potem jednak w Manchesterze coraz częściej dyskutowano o tym, co właściwie dobrego zrobił dla klubu pan Shinawatra. OK, zatrudnił Erikssona i dał mu pieniądze na transfery, ale po roku go zwolnił. OK, ściągnął na jego miejsce Marka Hughesa: świetne posunięcie, bo Walijczyk to menedżer młody, ambitny i coraz powszechniej doceniany (mówiło się nawet, że to on może zastąpić Awrama Granta w Chelsea). Wygląda jednak na to, że po upływie zaledwie dwóch miesięcy Hughes ma dość pracy dla Thaksina Shinawatry.
Oczywiście oficjalnie wszystko jest w porządku, działacze się uśmiechają, menedżer udziela wywiadów, ale za kulisami klubowi specjaliści od p.r. gorączkowo usiłują powstrzymać rozszerzanie się plotek. Co wiemy na pewno: że pan Shinawatra nie pojechał do Tajlandii na proces w sprawie korupcji i że w związku z tym mało prawdopodobne jest uwolnienie jego zamrożonej w tamtejszych bankach fortuny. Co wiemy prawie na pewno: że milioner zastanawia się nad wycofaniem z angielskiej piłki, a w każdym razie nad odzyskaniem części zainwestowanych w nią pieniędzy. W ubiegłym tygodniu reprezentujący go działacze podjęli rozmowy z Sunderlandem i Tottenhamem na temat oddania tym klubom Stephena Irelanda i Vedrana Corluki. Kłopot w tym, że zrobili to za plecami Marka Hughesa.
Relację insidera z tych wydarzeń czyta się jak scenariusz filmu akcji. Najpierw chorwacki obrońca nie pali się do transferu (przecież menedżer jeszcze niedawno mówił mu, jak bardzo na niego liczy), rusza jednak do Londynu na rozmowy z Tottenhamem. Wtedy dowiaduje się o tym Hughes: wetuje odejście Corluki, który przerywa rozmowy i udaje się do Glasgow na mecz MC z Celticem. Ludzie Shinawatry mówią menedżerowi, że oferta Tottenhamu jest zbyt dobra, by ją odrzucić: natychmiast po meczu Chorwat wraca na południe i kontynuuje negocjacje. Porozumienie zostaje osiągnięte. W czasie, kiedy w Manchesterze trwa sesja zdjęciowa drużyny przed nowym sezonem, Corluka przechodzi w Londynie testy medyczne i podpisuje kontrakt – z czym Hughes ostatecznie się godzi.
To znaczy nieostatecznie: po upływie kilkunastu godzin zarząd MC wycina menedżerowi ten sam numer i bez jego wiedzy akceptuje ofertę Sunderlandu dotyczącą Irelanda. Upokorzony i wściekły Walijczyk deklaruje, że skoro tak, on również odchodzi. Przerażeni działacze próbują odkręcić oba transfery – i na stronie MC pojawia się informacja, że Corluka po rozmowie z menedżerem decyduje się zostać. Kilka godzin później dementuje ją agent piłkarza. Źródła w Tottenhamie twierdzą, że wszystkie dokumenty są podpisane i że w razie czego klub gotów jest pójść do sądu…
Czy ta historia brzmi jak wyssana z palca? W gazetach czytam, że absencja Shinawatry na procesie w Bangkoku może mieć dla City poważne konsekwencje. Tajlandzki Sąd Najwyższy wydał nakaz aresztowania, zapewne niedługo usłyszymy o wszczęciu procedury ekstradycyjnej, za przestępstwa podatkowe skazano już żonę tajskiego biznesmena. A im więcej zamieszania wokół właściciela klubu, im więcej informacji o jego kłopotach finansowych i o próbach sprzedaży zawodników, tym trudniej się dziwić, że piłkarze czują się coraz mniej pewnie. Dziś usłyszeliśmy, że przedłużenia kontraktu odmówił świetny młody pomocnik Michael Johnson.
Szkoda: jeszcze parę dni temu myślałem, że Manchester City będzie jednym z poważniejszych kandydatów do walki o pierwszą czwórkę. Świetny menedżer, grupa doświadczonych zawodników, których wypierają ze składu młode wilki, właściciel z wielkim portfelem – wydawało się, że są wszystkie składniki potrzebne do sukcesu. Teraz mam poczucie, że większe szanse na powalczenie o Ligę Mistrzów może mieć Portsmouth z Crouchem i Defoe’m w ataku, no i – jak zawsze i jak nigdy – Tottenham.
Przez ostatnie dni toczyła się tu rozmowa o kupowaniu klubu. W jej trakcie ktoś przypomniał, jak na znak protestu przeciw sprzedaży Manchesteru United rodzinie Glazerów grupa kibiców tego klubu postanowiła założyć własny FC United of Manchester. Ciekawe, czy w mieście powstanie również FC City of Manchester.
PS AKTUALIZACJA Dzień po opublikowaniu tego tekstu BBC podała, że władze Premier League mogą przeprowadzić dochodzenie, czy właściciel Manchesteru City jest osobą godną kierowania klubem w związku z zarzutami korupcji, jakie postawiono mu w Tajlandii. Dowiadujemy się także coraz więcej o zamieszaniu w samym klubie.
Jak fala biznesmenów przyszła do Premiership, zwabiona nadziejami na wielkie, światowe zyski, tak szybko odchodzi. Tak było z Magnussonem w West Hamie, który wytrwał zaledwie rok, tak jest z Shinawatrą. Rozczarowania nie kryje Ashley z Newcastle, kłócą się amerykańscy właściciele Liverpoolu, którzy odmawiają Benitezowi pieniędzy na Barrego (Paryy mówił o tym wprost). Trudno było na takich ludziach opierać nadzieje. W ogóle to w wielu klubach są chyba zakręcone kurki, bo mało kupują.
Dlatego niech żyje Daniel Levy!
Na razie to wszystko plotki, a Corluka, Hughes i Ireland wciąż są na CoMS. Nikt też przy zdrowych zmysłach nie wyda Shinawatry tajlandczykom. To nie Rosja
Gdy przyszedł Shinawatra zaczęło się wspaniale, przecież po kilkunastu kolejkach byli w czubie tabeli ligowej. Shinawatra jest właścicielem (lub ma duże udziały) w Air Asia, której to firmy logo widnieje na koszulkach sędziów Premiership, co nie koniecznie jest bez znaczenia. Z kolei kiedy Eriksson już w styczniu(!) zapowiedział, że Man City zgłosił już swój akces do Pucharu Intertoto, już było jasne, że przestaje być kolorowo i że Man City nic w sezonie nie osiągnie. Nie wiem ile jeszcze Shinawatra „wytrzyma” w Manchesterze, ale na miejscu kibiców klubu modliłbym się, żeby odszedł (samemu lub z przymusu) jak najszybciej.Moim zdaniem cała ta „inwestycja” w brytyjski klub to nic innego jak próba uwiarygodnienia siebie i swoich interesów, wprowadzenia ich na legalne pole. Sam Shinawarta jest przecież tak umoczony w swoim rodzinnym kraju, że aż strach mu tam wracać. To nie ma wiele wspólnego z futbolem. Podobnie będzie (choć może nie aż tak ewidentnie) z Arsenalem, gdy Rosjanin Usmanov wreszcie zdoła kupić w nim odpowiednią porcję udziałów, by przejąć klub.
Naprawdę przeraża to, że Thaksin Shinawatra może przestać być uznawany za „fit and proper” nie dlatego, że łamał prawa człowieka, ale dlatego, że skończyły mu się pieniądze. Ogromnie dużo cynizmu jest w zachowaniu odpowiednich władz ligi angielskiej. Niestety widać, że chodzi wyłącznie o pieniądze.