Rafał Stec twierdzi wprawdzie, że mecz Legii z Wisłą był zdecydowanie bardziej interesujący, a ja przywykłem w takich kwestiach obdarzać go zaufaniem – ale nie znaczy to przecież, że ze Stamford Bridge wiało nudą. Patrząc na spotkanie Chelsea z Liverpoolem czułem się nawet jak widz jednego ze starć odbywających się na bulwarach pod Wawelem, gdzie przy kamiennych stołach zasiadają starsi panowie, by w otoczeniu wianuszka kibiców rozegrać partię szachów. Niby nic się nie dzieje, żadnej hurra-ofensywy, oszałamiających akcji czy spektakularnych roszad – raczej ostrożne wyczekiwanie na błąd przeciwnika i zacięty bój z udziałem każdego pionka. Niby nic się nie dzieje, powtórzmy, a przecież zawsze kiedy mam okazję popatrzeć na taką partię szachów – wracam do domu zachwycony.
O tym, że po ponad czterech latach Chelsea zakończyła serię meczów bez porażki na własnym stadionie, napisali już wszyscy. Dla kibiców wicemistrza Anglii to jednak umiarkowany powód do zmartwienia. Większym jest forma Anelki i to, jak przeciętnie prezentuje się atak bez Drogby i Joe Cole’a. A skoro już jesteśmy przy nazwiskach: jednym z autorów wczorajszego sukcesu Liverpoolu był Xabi Alonso, który – niech mnie poprawią kibice The Reds, jeśli się mylę – w ostatnich miesiącach nie zaliczał się bynajmniej do ulubieńców Rafy Beniteza. Zastrzegam, że mówiąc o autorstwie sukcesu nie mam na myśli przypadkowo strzelonej bramki, a raczej wspólne z Mascherano zneutralizowanie drugiej linii gospodarzy. Kolejni bohaterowie Liverpoolu – oprócz czyniącego cuda w obronie Jamiego Carraghera – to Riera i Kuyt, zaangażowani w powstrzymywanie Bosingwy i Ashleya Cole’a. Nie znam oczywiście planu taktycznego, z jakim Benitez przystępował do tego meczu, ale jestem przekonany, że wyłączenie z gry ofensywnie ustawianych bocznych obrońców Chelsea i zmuszenie gospodarzy do atakowania środkiem, było jednym z jego elementów.
Czy był to mecz kolejki? Zuchwale miałbym ochotę napisać, że był to mecz sezonu – jeśli wziąć pod uwagę, że właśnie to zwycięstwo (pamiętajmy: odniesione bez Torresa) tak otwarcie postawiło nam przed oczami kwestię mistrzowskich aspiracji Liverpoolu. Dziś można już chyba powiedzieć, że walka o tytuł będzie w tym sezonie równie zacięta jak w poprzednim, ale obejmie większą liczbę drużyn.
Zwłaszcza, że Manchester United wciąż traci punkty: cóż z tego, że Alex Ferguson ma do dyspozycji najlepszy ofensywny kwartet świata (wreszcie oficjalnie doceniony Ronaldo, Berbatow, Rooney, Tevez…), skoro nie może skorzystać z niemal równie dobrych pomocników. Nawet w życiowej formie Darren Fletcher nie zastąpi Carricka, Hargreaevesa czy Scholesa – wymowy tego faktu nie zmieni cała seria ataków menedżera MU na rzekomo nieprzychylnych jego drużynie arbitrów.
O Tottenhamie w ostatnich dniach napisałem wystarczająco dużo. Odmiana losu po zmianie trenera wydaje się oczywistością, a przeciwnik był słaby; znamienne jednak, że w meczu z Boltonem świetnie wypadli piłkarze, którzy pod Ramosem nie błyszczeli – zwłaszcza ustawiony tuż za Pawliuczenką i mający całkowitą swobodę taktyczną Modrić, wreszcie dobrze dośrodkowujący Bentley i znów posyłający wzdłuż i wszerz boiska celne kilkudziesięciometrowe podania Huddlestone. Ale uwaga: jak pokazuje przypadek West Hamu nowy trener przynosi jedno-dwa zwycięstwa, a potem znowu jest pod górkę.
Utrata menedżera to potężny cios dla Portsmouth, zwłaszcza że większość klasowych piłkarzy zasilała ten klub właśnie z myślą o pracy z Harrym Redknappem. Czy teraz pójdą w jego ślady? Z całą pewnością napastnik formatu Defoe’a i defensywny pomocnik klasy Diarry to transferowe priorytety nowego menedżera Kogutów. A ja od wczoraj zastanawiam się jeszcze nad dwoma rzeczami: czy w kontekście niedawnego znieważania Sola Campbella przez kibiców Tottenhamu znaczek „Kick It Out”, wpięty w garnitur Redknappa podczas jego debiutu na White Hart Lane to świadoma demonstracja, i czy rajcy miejscy Portsmouth, którzy akurat na dziś zaplanowali uroczystość nadania mu honorowego obywatelstwa za majowe zwycięstwo w finale Pucharu Anglii zdecydują się – jak wcześniej zapowiadali – na nazwanie jednego ze słynnych miejskich dzwonów jego imieniem.
Z ciekawostek odnotujmy potężną karę finansową dla balującego w nocnym klubie napastnika Aston Villi Johna Carew. Jak powiedział dziennikarzom Martin O’Neill: „John uważał, że są okoliczności łagodzące. Wysłuchałem go i podjąłem decyzję, że się myli” (Pamiętacie Briana Clougha? „Jeśli poróżniłem się z piłkarzem, siadamy na dwadzieścia minut, rozmawiamy, a potem uznaję, że to ja mam rację” – mawiał niezapomniany menedżer Nottingham Forest). Norweg w meczu ze Stoke pojawił się na boisku dopiero w drugiej połowie, ale zdołał zaliczyć gola i asystę. Po czwartkowym zwycięstwie nad Ajaxem i niedzielnym pogromie Wigan wiele wskazuje na to, że Aston Villa ma już za sobą lekką zadyszkę z ostatnich tygodni. Mnie znów zachwyca Agbonglahor, o którym mówi się nawet, że w zbliżającym się meczu Anglia-Niemcy zostanie wypróbowany w pierwszym składzie drużyny Fabio Capello. Czy i kiedy w jego ślady pójdzie młodziutki Sturridge, któremu za dwie asysty w meczu ze Stoke czyścił buty sam Robinho?
Nieodmiennie zachwyca mnie także Hull, oczywiście.
No to już w środę okaże się (kolejny raz) z jakiej gliny jest to Hull ulepione..;) Do Tygrysów przyjeżdża Chelsea, świadoma słabszej chwili ale z wielkimi zawodnikami, którzy nie takie spadki odsyłali w niepamięć kilkoma zagraniami. Zadziwiające, ale to właśnie ten mecz będzie spotkaniem kolejki, nie zapowiadane przez C+ derby Londynu, Arsenal v Tottenham. Choć oczywiście wyczucie na obejrzenie tej potyczki też jest idealne. Wreszcie najedzeni do syta zawodnicy Redknappa zmierzą się z dość chimerycznym Arsenalem, który na Upton Park niemiłosiernie serię męczył i do momentu szaleństwa Fauberta nic nie wskazywało, że może się zakończyć dwubramkowym zwycięstwem. Zadziwia mnie sir Alex Ferguson i jego podejście do.. szacunku a raczej jego braku wobec sędziów. Nie po to FA wprowadza akcję trwającą cały sezon by kompletnie niczym niepopartymi tekstami Ferguson całość marnował. Powinien się raczej skupić na tym, że Ronaldo oprócz efektywnych piętek raczej nie przetrzymuje już piłki, Berbatov nadal macha rękami na kolegów a Tevez sfrustrowany ogląda plecy Szkota przez 70 minut. Do tego należy jeszcze dodać błędy w defensywie (katastrofalne!) Ferdinanda i Vidicia, które mogły niespodziewanie dać Evertonowi zwycięstwo. Generalnie nie widziałem już dawno Manchesteru który przez 15 minut przerwy zmienił swoje oblicze na.. niekorzyść. Co do Liverpoolu – również należałoby powtórzyć tekst o glinie wobec tej drużyny i Rafy Beniteza. Bo o ile pierwszą jedenastkę, względnie 13, 14 zawodnikó Hiszpan ma na wysokim poziomie to zmiennicy są średni – co pokazało już kilka spotkań w tym sezonie. A raczej nie w każdym meczu będzie musiał wystawiać dwóch defensywnych pomocników i kazać Carrze oraz Aggerowi kopać jak najdalej piłkę. Keane wypadł wczoraj beznadziejnie. W każdym razie, poprzednio odpuszczał ligę dla Champions League. Teraz nie ma takiej opcji, musi zawsze grać najsilniejszymi bo w tym sezonie, jak chyba nigdy ostatnio, (prawie) każda drużyna jest zdolna sprawić niespodziankę w meczu z teoretycznie silniejszym rywalem. Ciekawe czy Benitez będzie dalej się przełamywał i nie stosował słynnej już rotacji by oszczędzać nogi innych? Póki co idzie mu dobrze.. sezon jeszcze jednak potrwa.Zachwycił Robinho ale myślę, że to będzie taki standart gdy na City of Manchester Stadium będą przyjeżdżać drużyny tylko się broniące. A na wyjazdach Robinho wcale już tak błyszczeć prawdopodobnie nie będzie.Na chwilę o Chelsea. Rekord jest fenomenalny, praktycznie nie do powtórzenia na długi, długi czas. Zresztą statystyki potencjalnych ekip pościgowych wrzuciłem na swój blog, i na pocieszenie i na złość szydercom, których nie brakuje – dotkliwie się o tym dzisiaj przekonałem. To jednak może zrzucić część presji z zawodników Chelsea, może nie będzie już na Stamford Bridge tylu remisów, które są prawdziwą zmorą wobec kampanii ligowej The Blues. Może to również zachęci kibiców by częściej unosili swoje cztery litery i pokazali, że pomruk na Stamford Bridge to nie jedyne odgłosy oprócz śpiewów gości czy gwizdka sędziego. Wierzę, że już ta środa będzie odrodzeniem dla Chelsea choć nie sposób nie dostrzec wielu, wielu mankamentów. Kalou i Malouda to najsłabsi skrzydłowi ze wszystkich drużyn walczących o puchary i tytuł. Nawet Dirk Kuyt jest po tysiąckroć bardziej użyteczny niż te dwa nieroby z Francji i Wybrzeża Kości Słoniowej. Moja wiara w Scolariego, że wprowadzi nastolatków z rezerw, którzy spisują się fenomenalnie: Miro Stoch (rozjechał Milan i Liverpool, rezerwy oczywiście) oraz Paim, szumnie nazywanym 'potencjalnym drugim Ronaldo’ (dużo za szumnie ale gorzej niż Kalou zagrać nie sposób). W niedzielę również pierwszy raz w sezonie zobaczyliśmy słabego Deco. Wierzyć pozostaje, że to wypadek przy pracy a nie obraz permanentny. Koniec żałoby, bitwa przegrana, rekord jest nasz, jest wielki i wspaniały, będzie trwał i trwał (Barcelony rekord to 67 spotkań, to wiele znaczy), wojna wciąż trwa. Wstań i walcz, Chelsea.M. Zachodny, ktbffh.blox.pl
Choć słaby występ zaliczyło kilku zawodników to też uważam, że nie w Anelce problem. Kalou to zawodnik dobry do wchodzenia z ławki, a nie zastępowania Joe Cole’a w wyjściowym składzie. Cole niestety zagrać nie mógł więc nie ma co płakać. Malouda natomiast to kompletna pomyłka. Jak dla mnie nie wiele mniejsza niż Pizarro. Zamienił stryjek siekierę na kijek – ciągle nie rozumiem czemu w Chelsea gra Francuz skoro mieliśmy Holendra.
Dzięki za gruntowne uzupełnienie 🙂 Co do Hull i jutrzejszego dnia, dopiero teraz obejrzałem obszerny skrót ich meczu z WBA i muszę powiedzieć, że wynik jest mylący: gospodarze bardzo długo sprawiali lepsze wrażenie niż Hull i mieli więcej sytuacji, podobnie przy stanie 0:1. Gościom sprzyjało też szczęście: przy jednym z rzutów rożnych stojący przy słupku obrońca wybił piłkę ręką. Dużo tu piszemy o megahitach, ale to też był fantastyczny mecz, jeśli zsumować wszystkie akcje ofensywne, słupki, parady bramkarzy.Dla mnie pewne są dwie rzeczy: drużyna Browna nie wystraszy się Chelsea, a nawet wygląda na to, że nie może się doczekać sprawienia kolejnej niespodzianki. I tak jak Clasher kończy: dla Chelsea przyszedł czas walki, nie imponowania umiejętnościami, magią liczb i nazwisk. Walki.
Naturalnie, że słowa Martina O’Neilla łudząco kojarzą się z Brianem Cloughem, wszak „Wielka Gęba” była bossem Irlandczyka z Północy przez dobre sześć lat (1975-81) 🙂 nic dziwnego, że obecny gaffer Villi odnosi teraz sukcesy, miał się wszak od kogo uczyć!Jak już wspomniał Clasher, zapomniał Pan o postawie United. Mecz na Goodison Park powinni byli przegrać! Grali żenująco słabo.Liverpool wygrał na the Bridge i zasługuje na słowa uznania. Dużo o tym napisałem na moim blogu, w lekko filozoficznie-moralnym wywodzie. The Reds udało się przerwać tą fenomenalną passę, ale doprawdy kto miał pomóc tym 9 piłkarzom na murawie (anty-futbol Kalou i Maloudy tylko osłabiał zespół)? Di Santo i Sinclair? Chelsea zabrakło choćby jednego piłkarza więcej z grona Essien, Drogba, J. Cole, Ballack i wynik mógłby być zupełnie inny. Ale, co należy podkreślić, nie był.Zmiana menadżera w Spurs, nie mówiłbym 'hop’ za szybko. Zola też miał dobry start. Poza tym, Bolton od początku sezon dostawał minimalne szanse na utrzymanie się, tam po prostu nie ma piłkarzy. Nie wiem co sobie Smolarek myślał.WBA-Hull, jak już zostało napisane, wynik a przebieg meczu to dwie różne historie.W całości obejrzałem także Blackburn-Boro. Trochę rozczarowało, ale pogoda była beznadziejna. Piękna bramka przewrotką Tungaya, którą niesłusznie anulował sędzia oraz wyrównanie w ostatnich minutach, kiedy nawet Paul Robinson pobiegł w pole karne Boro. Taktycznie oba zespoły prezentowały się ciekawie, co dobrze świadczy o dwóch najmłodszych menadżerach w lidze.I tak jeszcze o Hull na koniec, posiłkując się moim wpisem: „Nie jesteśmy już najbogatsi. Nie jesteśmy poza zasięgiem. Nie bronimy epopeicznego rekordu. Jesteśmy znowu ludźmi.”
Bardzo mi się ten fragment Twojego wpisu spodobał. Czekam na dzisiejszy wieczór z wielką frajdą – i na pojedynek Hull z Chelsea, i na derby Londynu, rzecz jasna. Fabregas powiedział, że z Tottenhamem wygrałaby nawet żeńska drużyna Arsenalu, co z pewnościa nie umknęło uwagi piłkarzom Redknappa. Czy to Cassius Clay powiedział przed walką z Sonnym Listonem „Tego krzykacza byłaby w stanie pobić moja żona”?
Jeśli chodzi o MU to masz rację, słabsza w tym sezonie linia pomocy może być kluczem do przegrania mistrzostwa. Oczywiście wszelkie spekulacje w tej części sezonu są warte niewiele, ale to właśnie teraz jest czas na cementowanie zespołu. O ile MU złapie jeszcze swoją regularność ( mam nadzieję ), to obawiam się że po meczu w Londynie Liverpool może rzeczywiście uwierzyć w mistrzostwo (a to mnie martwi). Jak ważna jest ta wiara lub jej brak widzimy na przykladzie Tottenhamu. A skoro już mowa o Kogutach to szczerze życzę im od teraz jak najlepiej. Mimo wszystko jestem tradycjonalistą i wolę aby jednym z kół napędowych tej ligi był Tottenham a nie Hull. Robi się coraz ciekawiej…
Powiem szczerze, ze Steca z HITEM odbieram ironicznie. Muszę to przeanalizowac dokładniej, ale mam wrażenie, ze jaja sobie robi. Mam nadzieję, że na tym meczu nie było nikogo z Tottenhamu i Paweł Brożek nie stanie przyjdzie na WHL.Wraz z przyjściem Redknappa spadło nieco ciśnienie, ale to dopiero początek wychodzenia z głębokiego kryzysu. Chyba, że nie ma żadnego kryzysu, a wszystko działo sie celowo?Skoro Hull pokonało już wszystkich z Londynu, oczywiste jest, ze zyczy im sie wygranej z Chelsea. Bajka trwa.
Gdyby mecz na Goodison Park skończył się po pierwszej połowie, nikt nie mówiłby, że pomoc Diabłów nie daje rady. Do przerwy MU robiło z przeciwnikiem co chciało i to właśnie druga linia grała wzorowo. Pomysł z Giggsem na środku to strzał w dziesiątkę, a asysta do Fletchera palce lizać. Ale po przerwie na boisko wyszedł inny zespół. Zamiast grać swoje, wdał się w bezsensowną kopaninę. A już to, co wyprawia ostatnio Ronaldo, to woła o pomstę do nieba. Ciekawe, czy Ferguson postawi jutro w pierwszym składzie na Teveza, który w ostatnim meczu z Młotami strzelił cudowną bramkę?
Jednak tak grająca druga linia to ekperyment, a ligę może wygrac tylko solidna druga linia a nie ekperyment…
Dobrze, że Runi zwrócił uwagę na kopaninę, w jaką wdali się piłkarze MU. I Rio Ferdinand, i Rooney mieli problemy z opanowaniem emocji, a w związku z tym – skupieniem się na grze (Ronaldo chyba też miał głowę gdzie indziej, ale Piłkarza Laureata akurat usprawiedliwiamy). A co do drugiej linii: moim zdaniem Fletcher zagrał dobrze, wręcz powyżej swoich możliwości, Giggs zaś to piłkarz wybitny – wszystko jedno czy gra na skrzydle, czy jako drugi napastnik, czy właśnie (także z racji wieku) w środku pola. Jak najdalszy jestem też od niedoceniania Parka czy choćby O’Shea; Anderson dotąd mnie nie przekonał, bo zbyt często zdarzają mu się słabe mecze. Po prostu: Carrick, Scholes i Hargraeves są lepsi, no i – przy swoich zadaniach i umiejętnościach defensywnych – pozwalają tę drużynę zbalansować.
Liverpool faktycznie nie imponuje listą nazwisk z ławki rezerwowych. Ale po pierwsze – jeśli dociągnie w takim stylu (albo – z takimi wynikami) do końca pierwszej rundy, łatwiej będzie wysupłać pieniądze na parę transferów, które przynajmniej w lidze odciążyły by niektórych zawodników. Po drugie – nawet bez Torresa w składzie drużyna pokazała, że potrafi wygrywać. Po trzecie – wiadomo, że nie należy przesadzać z elementem psychologicznym, ale kiedy oglądałem ich radość po zwycięstwie nad Manchesterem (z Chelsea również), widać było, jak wiele to dla nich znaczy. Faktycznie, nikt nie widzi w L potencjału na taką dominację, jaką wieszczono Ch i MU. Nie zdziwię się zresztą, jak na wiosnę Benitez postawi jednak na ligę. O wygranej czy przegranej w LM może zadecydować jeden drobny błąd. Liga to jednak pod tym względem pewniejsza inwestycja i kto wie, na czym Liverpoolowi bardziej zależy. Pewnie niedługo zaczną się kibicowskie ankiety – co byś wolał, LM czy mistrzostwo Anglii?
Drogi mewstg.blox.pl otóz Rafał Stec w zadnym stopniu nie robi sobie „jaj”jak to okresliłeś twierdzac ze spotkanie Legia-Wisła było o wiele bardziej emocjonujace i widowiskowe dla niezaangazowanego emocjonealnie kibica piłki noznej od taktycznego(jak zawsze w ostatnich latach) meczu Chelsea – Liverpool…,cała masa osób tak uwaza co jest naturalne bo tak własnie było(takze według mnie), co nie znaczy przeciez w zadnym stopniu ze poziom sportowy był wyzszy.
mozliwe, nie upieram się. Stec to niezły kawalarz więc stąd pomysł. Zrobiono troche szumu o tym meczu (i dobrze, bo u nas nie często chodzi o emocje sportowe), zjechali podobno jacyś skauci z całej Europy, ale osobiście tak bardzo sie nie zachwyciłem. Więcej, rozmawiałem wczoraj z dwoma kibicami Wisły i też twierdzili, że prasa chyba oglądała jakiś inny mecz. To oczywiście subiektywne opinie i nie mam pretensji jak komus się podobało.
Witam!Liverpool wygrał, gratulacje ale z gry miała więcej Chelsea. Benitez po latach mniej lub bardziej udanych transferów, ma w końcu skład dający możliwość walki o czołowe pozycje w Premiership. Przykre, że najsłabszym zawodnikiem pierwszej jedenastki jest w każdym meczu R.Kean. To cień znakomitego piłkarza jakim był przez ostatnią dekadę, jeśli w końcu „zaskoczy” w co jako jego fun ciągle wierzę, to Liverpool będzie pełnoprawnym uczestnikiem walk o najwyższe cele. Dołączam się do pochwał na temat znakomitej gry Riery. Na najwyższym poziomie decydują skrzydła i w tym meczu było dokładnie widać jak Riera jest równorzędnym przeciwnikiem dla najlepszego prawego obrońcy ligi jakim jest kapitalny atleta Bosingwa. W Chelsea najsłabszy Deco. W Premiership niedopuszczalna jest tak słaba gra w destrukcji to była dziura w walce o środek pola.Jeśli chodzi o inne wydarzenia, fantastyczną formę w bombardowaniu z dystansu prezentuje Richardson z Sunderlandu w ogóle to R.Keen stworzył ciekawą drużynę złożoną z przegrzanych w wielkich klubach ale znakomitych zawodnikach, którzy prezentują niebywałą wprost chęć do gry. Miło jest patrzeć jak cieszy się pechowy D.Cisse. Ciekawe i pouczające wydarzenie miało miejsce w meczu WBA z Hull(widziałem skrót). Otóż w drużynie gospodarzy jeden z czarnoskórych obrońców miał zabandarzowaną głowę. W Anglii gra z raną na głowie ma swoją tradycję, ranni zawodnicy zdobywają szczególną sympatię widzów stają się niekiedy bohaterami spotkań. Tym razem widać dokładnie jak przy pierwszej bramce po rzucie rożnym, obrońca WBA zamiast główkować lecącą w zasięgu piłkę instynktownie chowa głowę, pada gol który ustawia mecz. Niestety nie zawsze, „ranny jest lepszy”.W MU czekam kiedy Ronaldo zacznie grać na przyzwoitym poziomie. Specjalnie sprowadzony za ciężkie pieniądze Berbatov miał spowodować, że rozmiejący się w ciemno duet R-R w tercecie z Berbatovem będzie najgroźniejszym atakiem na Świecie. Pasuje do tej roli, jest niebywale inteligentny znacznie szybciej rozgrywa piłkę niż Tevez w pierwszej połowie meczu było już widać kilka świetnych akcji tercetu RBR. Na razie wszystko zależy od Ronaldo, kiedy „zacznie grać”?Na koniec postawiłem u bukmachera na Hull, Sunderland i MU, był niebywały mnożnik 11! Za MU tylko 1,5 postawiłem całe 5 złotych, żeby „podreperować” studenckie kieszonkowe mojego syna i kto zawiódł?(MUuuuu…) Taki jest sport ta nieprzewidywalność jest fascynująca.Pozdrawiam.
Robbie Keane (to się jednak tak pisze) miał już takie mecze w Tottenhamie, kiedy brakowało mu partnera w ataku – to jest chyba powód tego, o czym piszesz, że był najsłabszy w Liverpoolu. Schodził do środka, szukał gry, podań, ale w ataku był samotny. W ogóle trzeba powiedzieć, że jego drużyna grała głównie defensywnie (11 players behind the ball, jak się mówi w Anglii).Natomiast wielkim pozystywnym zaskoczeniem w Liverpoolu jest według mnie Riera. Jak go Benitez kupował, pukałem się w czoło, bo pamiętałem go z wypożyczenia do MC, gdzie szło mu średnio. A jednak Rafa znów miał nosa sięgając po posiłki z kraju. Lewe skrzydło Liverpoolu od czasów zdrowego Kewella nie wyglądało tak dobrze…
Brawo Koguty! Po niedzielnych nudach na Stamford Bridge:) wreszcie mecz na miarę ligi angielskiej. Nie spodziewałem się, że Tottenham podniesie się i wyciągnie ze stanu 2:4. Szacunek. Chłopcy Redknappa po końcowym gwizdku cieszyli się tak, jakby zdobyli mistrzostwo świata. Gratulacje! Nie ma innej drużyny, która funduje kibicom takie dramaty. Pamiętacie poprzedni sezon? 4:4 z Villą i 4:4 z Chelsea. Oby tak dalej. Widać, że kryzys na White Hart Lane już zażegnany. A w sobotę kolejna niespodzianka. Koguty urywają punkty Liverpoolowi, Diabły wygrywają z Hull i odrabiają straty do czołówki:-)Jeszcze jedno. Jeżeli Almunia w kolejnych meczach będzie wpuszczał takie babole (1 i 2 bramka), to chyba wreszcie zobaczymy między słupkami Arsenalu Fabiańskiego.
Jest kolejny powód do zachwytu, prawda? Siedzę właśnie i przygotowuję kolejny wpis na bloga. Oj mam o czym pisać 🙂