Można pisać o piłce dokonując błyskotliwych analiz taktycznych albo po prostu sprawozdając przebieg wydarzeń na boisku. Można koncentrować się na transferach, można omawiać wpadki arbitrów albo skandaliczne zachowania kibiców, można także próbować robić to wszystko na raz. Czasami warto wszakże uświadomić sobie, że ten sport uprawiają ludzie – i omawiając wydarzenia ligowej kolejki opowiadać przede wszystkim o nich.
Najpierw jednak wypada zjeść żabę (francuską, oczywiście). Skoro miało się ochotę napisać, że czas Wengera dopiero nadchodzi, i skoro rzuciło się w ten sposób rękawicę samemu Rafałowi Stecowi, należy przyznać, że kryzys Arsenalu jest większy niż się wydawało kilka dni temu. Niby to ten sam zespół, niby prezentuje wciąż ten sam styl gry, a przecież przegrywa o wiele za często jak na kandydata do walki o mistrzostwo Anglii. Może rzeczywiście jest tak, że ci chłopcy potrafią się zmobilizować na prestiżowy mecz z MU, ale już na pojedynek z Aston Villą niekoniecznie? (Ach, ta Aston Villa: gdyby nie kilka potknięć z ostatnich tygodni, to właśnie ona mogłaby wypchnąć Kanonierów z pierwszej czwórki; kłopot w tym, że Martin O’Neill ma równie młody zespół i równie poważne problemy z ustabilizowaniem formy.)
Mieliśmy jednak mówić o ludziach. O jednym z nich, nazwiskiem Danny Welbeck, zdążył już wspomnieć Michał Pol – wspomnieć i pokazać jego fenomenalną bramkę. O innym, Michaelu Mancienne, wypożyczonym z Chelsea do Wolves i sensacyjnie powołanym wczoraj do reprezentacji Anglii, rozpisuje się cała prasa z Wysp. A skoro tak, my możemy skupić się na tych, o których mówi się wyłącznie z ironicznym uśmiechem. Zwłaszcza, że jednemu z nich w sobotę się powiodło.
Przed laty, pisząc felieton do „Gazety w Krakowie”, nazwałem go „Tytusem katastrofą”. Było to wkrótce po meczu Liverpoolu z Newcastle: kiedy Titus Bramble wchodził na boisko z ławki rezerwowych, kibice gospodarzy wybuchnęli śmiechem. Właśnie tak: nad stadionem nie rozległy się gwizdy czy buczenie, po prostu fani „The Reds” zaczęli rechotać, a potem pogrążyli się w spokojnym oczekiwaniu na niechybny błąd stopera „Srok”.
Kiedyś, jeszcze jako młody piłkarz Ipswich, Bramble był jednym z najlepiej zapowiadających się obrońców na Wyspach, a jego wielomilionowy transfer do Newcastle miał jeszcze potwierdzić tę reputację. Cóż, skoro udane wślizgi i precyzyjne podania przez całe boisko przeplatał bezmyślnymi faulami, łapaniem piłki w ręce we własnym polu karnym albo kiksami, po których napastnikom przeciwnika nie pozostawało nic innego, jak skierować piłkę do pustej bramki. Po kilku sezonach zmienił klub na mniejszy (Wigan), ale nie zdołał się pozbyć fatalnej opinii. Kiedy przed tygodniem w polu karnym Manchesteru City pomylił się Richard Dunne, telewizyjny komentator powiedział, że był to „klasyczny Bramble”.
Ale w sobotę, w meczu Newcastle-Wigan, Tytus-katastrofa strzelił bramkę. I wyjątkowo nie była to bramka samobójcza, tylko trafienie dające w ostatniej minucie niespodziewany punkt drużynie gości – dodajmy, że zdobyty przeciw zespołowi, który tak chętnie pozbył się go ze składu. Odnotujmy to wydarzenie, zanim znowu zaczniemy chichotać.
To, co w Anglii przeżywa Heurelho Gomes (nazwany już przez Alana Hansena najgorszym bramkarzem, jakiego widział w życiu), mocno przypomina perypetie Bramble’a. Najpierw świetna gra w PSV Eindhoven i transfer za niemałe pieniądze, potem wiele kapitalnych interwencji (pamiętacie, jak jeszcze w sierpniu zdołał powstrzymać Franka Lamparda?), coraz częściej jednak przyćmiewanych przez kuriozalne błędy. W meczu z Udinese Gomes poślizgnął się przy próbie wykopywania piłki, potem zaczął dryblować, aż w końcu sprokurował karnego. Ze Stoke dwukrotnie staranował własnego obrońcę – za drugim razem pozbawiając go przytomności. Z Liverpoolem źle wychodził do rzutów rożnych, co przyniosło gościom dwa gole. Danny Murphy opowiadał wczoraj, że piłkarze Fulham drobiazgowo przygotowywali się do meczu z Tottenhamem właśnie pod kątem gry Gomesa. Piłka z rogów – mówił – miała być szybko i mocno kierowana na wysokość poprzeczki, a w pole karne Tottenhamu ruszała większa niż zwykle grupa piłkarzy, z których dwóch zajmowało się wyłącznie utrudnianiem bramkarzowi wyjść na przedpole.
Bramble, Gomes… Listę takich piłkarzy moglibyśmy ciągnąć jeszcze długo. Przed laty w West Hamie grał np. Tomas Repka, z którego nie śmialiśmy się tylko dlatego, że po jego faulach niejeden przeciwnik przez długie tygodnie musiał leczyć kontuzję. W Chelsea występowali Robert Huth i Khalid Boulahrouz, niemiłosiernie ogrywani przez każdego przeciętnie wysportowanego skrzydłowego (Huth straszy dziś kibiców Middlesbrough, Boulahrouz zrejterował do Niemiec). W drugiej połowie lat 90. podczas meczów Tottenhamu umierałem ze strachu przy każdym podaniu Ramona Vegi do bramkarza. „Maślane ręce” miał Jerzy Dudek. Peter Enckelman z Aston Villi podniósł swego czasu nogę do wykopu piłki w taki sposób, że ta, wrzucana z autu przez kolegę, przeleciała mu pod stopą i wpadła do siatki. Podobną wpadkę zaliczył Paul Robinson w meczu reprezentacji Anglii z Chorwacją. Tenże Robinson strzelił gola z 90 metrów innemu kandydatowi na reprezentacyjnego bramkarza, Benowi Fosterowi. David James dopiero w ostatnich miesiącach pozbył się przymiotnika „Calamity” (wspomniane tu, i jeszcze inne błędy bramkarzy znajdziecie na stronie „Daily Mail”).
Dlaczego akurat na angielskich boiskach roi się od tego rodzaju piłkarzy? Przyczyny mogą być prozaiczne: niespotykane tempo gry, pressing rywali, ryk kibiców siedzących dosłownie o metr od boiska, gorsi niż gdzie indziej szkoleniowcy (dotyczy to zwłaszcza trenerów bramkarzy), ale osobiście wolę wyjaśnienia metafizyczne. Może na bardziej wrażliwe typy depresyjnie i demobilizująco działa klimat Wysp, ta wieczna mżawka i mgła unosząca się nad murawą? A może wszystkiemu winna jest tutejsza mitologia narodowa i rola, jaką odgrywa w niej samobójcza szarża Lekkiej Brygady w bitwie pod Bałakławą (pisał niegdyś o tym w „Tygodniku Powszechnym” Marek Bieńczyk)? Jakkolwiek jest, otwiera się nam pole do kolejnej dyskusji…
Bardzo ciekawy temat, choć jednostronnie mówi się tylko o błędach bramakrzy i obrońców. Co z kiksami napastników? Co z golami, które mogły paść, a nie padły? Na przykład co z pudłem Robbiego Keane’a z soboty, który wciąż nei może się odnaleźć w Liverpoolu?
pudło Robbiego od razu przypomniało mi jego początki na WHL, gdy również miał problemy ze skierowywaniem do bramki najprostszych piłek… Ale jak to się potem skończyło wszyscy wiemy. A Gomes … już nawet King nie wytrzymał i wypowiedział się ni to ostro ni to łagodnie o Gomesu, że po prostu wyłazi do wszystkiego co leci 2,5 metra nad ziemią i to jego główny błąd i że ma się nad tym zastanowic. Miłych przemyśleń Heurelho, ale i tak mi się wydaje że coś klimat Ci nie służy ..
Są takie typy piłkarzy, które kochamy nienawidzić i takie, z których uwielbiamy się śmiać.Nie sposób w moim przypadku zapomnieć Piotra Włodarczyka, który tym co wyprawiał (wiem że dalej gra) potrafił doprowadzić do łez. Nigdy nie grał w drużynie, której kibicuje więc były to zawsze łzy ze śmiechu, a gdy nasza reprezentacja dostawał w kość to wystarczyło przebąknąć, że: „zabrakło Nędzy” i humor współoglądających ciut się poprawiał.Jaka jest przyczyna tego, że Gomez i inni się nie popisują? Może presja i efekt kuli śnieżnej – jeden błąd, nogi drżą,jeszcze większy stres i strach, a jak się za bardzo chce to wiadomo… I tak się kręci .Przy okazji: ktoś może mi podpowie czy z tych młodych zawodników Wigan „coś będzie” (Cywka i Kupisz)?
Troche przesadzacie z tym Gomesem skoro on robi dokładnie to samo co robił Paul Robinson(w ostatnich 2 sezonach widziałem tyle błedów i kiksów Anglika(z Chorwacja w Zagrzebiu to był 1 % ich wszystkich) ze teraz Brazylijczyk tylko go kopiuje(ale ma tez fantastyczne interwencje tak jak miałe je Robinson)
Może i Robbo robbił 🙂 błędy częściej, ale nie tak spektakularne. W Chorwacji piłka podskoczyła na nierówności – to raczej był głupi pech, po którym media zrobiły z niego marmoladę szukając kozła ofiarnego porażki, niż błąd. A poza tym on nie umiał bronić strzałów z daleka, wolnych itd., w których Gomes jest świetny. Wsszystko dzieje się w psychice, bo Gomes zaczynał świetnie – pierwszy mecz-dwa to doskonałe wyścia, pewna gra na przedpolu, wyłapywanie dośrodkowań… A potem się podziało.Inaczej mówiąc Robinson nie wpuścił by tej kluchy Daviesa, ale może wpuściłby jakiegoś wolnego Bullarda. Nie zawaliłby też karnego z Udinese – on się nie potykał, a wykopy nogami miał rewelacyjne.Z zawalaczy przypomniał mi się też Biscan z Liverpoolu i Westerveldt z Liverpoolu. No i Riise strzelił strasznego samobója w półfinale Ligi Mistrzów, choć ten piłkarz kiepił rzadko i brakuje go w Anglii.
Do „LISTY” dodałbym jeszcze Talka Ben-Haima. Legenda nie zawodnik.Szczerze, pamiętając Khalida, Hutha i Bogarde, Ben-Haim bijej ich wszystkich na głowę. Nie wiem w jaki sposób Chelsea opchnęła go za 5mln do City, ale był to transfer stulecia! I jeżeli się mylę, polecam pierwszą bramkę Hull z niedzielnego meczu 🙂
Ja postawie tezę, że bramkarz jest tak dobry jak dobrzy są jego obrońcy. Owszem są postaci wybitne w tym fachu, ale wydaje mi się, że różnice nie są aż tak gigantyczne. Ale przy obronie np. Celticu nawet Buffon czy Casillas nic nie pomoże, bo nawet grający na najwyższych obrotach Boruc ( nie jest wiele słabszy od wymienionej dwójki) sam meczu nie wygra. Jakiegoś farfocla zdarzyło sie pewnie puścic każdemu. Trzymając się Tottenhamu to King jako stoper przyzwyczajony jest do bramkarza, z którym moze rozegrac piłkę. Taki bramkarz moze wpuscić lage z 30 m, ale nie może stracić piłki przy grze po ziemi. W tym elemencie uważam, ze Robinson jest świetny, może jeden z lepszych na świecie. Oczywiście każdy pamieta mu wybryk z Zagrzebia, ale w klubie czegoś takiego nie pamietam. To był wypadek jeden na milion, albo i dziesięc milionów. Problem Gomesa polega na tym, ze nie jest zgrany ze swoimi obrońcami. Ma inny styl gry i obrońcy muszą nauczyc się, że nie mozna z nim rozgrywac piłki. Panikuje po prostu w takich sytuacjach. Cos z tym trzeba zrobić, bo narazie działa efekt Delapa. Każdy wie co trzeba zrobić żeby powstało zamieszanie. Naprawić to mozna tylko przy współpracy z obrońcami i pomocnikami, bo zwalanie wszystkiego na bramkarza nic nie da, nawet Casillas tu nic nie poradzi.
ja również jestem za tym, żeby dać Gomesowi szansę, ale co ma zgranie się z obrońcami do farfocla którego puścił z Fulham, czy wczesniej np z Udinese? Rożne to co innego
Władze Tottenhamu znalazły właśnie winnego: rozwiązano kontrakt z trenerem bramkarzy, którego skądinąd ściągnięto do klubu zaledwie parę miesięcy temu. A uwaga o niezgraniu obrony z bramkarzem i uzgodnieniu wspólnego języka (ja wychodzę do dośrodkowań czy wy, a ja zostaję na linii) moim zdaniem trafna.
Co przyznasz, nie zmienia faktu, że akurat przy tej nieszczęśliwej bramce na 1:0 to jednak Gomes odegrał rolę główną i jedyną. Natomiast zwykle po tak pechowym zagraniu, koledzy z drużyny jakoś powinni dodać otuchy bramkarzowi i dopingować nieszczęśnika. Czegoś takiego tutaj nie zauważyłem. Mój ekran nie pokazał żadnej pozytywnej reakcji czy gestu żadnego z chłopaków. A tylko Gomesa kroczącego od bramki z obłędnym wyrazem twarzy, który mi osobiście zapowiadał, że kolejne bramki już nadchodzą. I dobrze chociaż, że Redknapp nie wpadł na pomysł, żeby go zmienić w przerwie lecz dał mu się odbić kilkoma udanymi interwencjami.
Przypominają się solidarnościowe T-shirty założone przez kolegów Dudka po jego tamtej wpadce, prawda? Wściekli koledzy Gomesa („zmarnował pół godziny naszej ciężkiej pracy…”) rzeczywiście zostawili go w tamtym momencie samego. Przynajmniej Harry Redknapp niezmiennie deklaruje, że będzie na niego stawiał. Inna sprawa, że nie bardzo ma alternatywę…Dudek miał oczywiście lepiej – zanim przydarzyła mu się wpadka, przez wiele miesięcy był pewnym punktem zespołu, kibice i piłkarze nauczyli się, że można na nim polegać. Gomes w Tottenhamie dopiero zaczyna.
Ja ze swojej strony dorzucę Tima Flowersa. Pamiętacie, jak chciał łapać piłkę, ładnie przyklęknął, a futbolówka w ostatnim momencie podskoczyła, minęła go i wturlała się do siatki? Genialne.Co do futbolowych gamoni w Premiership, to od wielu lat zastanawiam się, co w takim klubie jak Manchester United robi Wes Brown. Przecież każde jego niedokładne przyjęcie piłki, strata, bezmyślny faul powoduje u wszystkich fanów Diabłów szybsze bicie serca. To samo mógłbym powiedzieć o Neville’u i „Oszei”. W Arsenalu był niejaki Senderos, któremu też często przytrafiały się babole.
Roy Carroll z MU! Słynny gol-nie gol Pedro Mendesa z połowy boiska (piłka przekroczyła linię bramkową o metr!!!, a sędzia nie zauważył). Wygląda rzeczywiście na to, że Anglicy mają najbardziej przechlapane – albo że ich najwięcej oglądamy :-)z
A Massimo Taibi? W bramce Manchesteru rozegrał tylko 4 mecze, a przeszedł do historii. Nie tylko dzięki pamiętnemu 5-0 z Chelsea 🙂
No i stało się Pan Michał nie wytrzymał i napisał dokładnie taki tekst, jakimi uwielbiająjudzić redaktorzy GW szczególnie Michał Pol. Co ciekawe jednak, na razie ma Pan takąreputację, że nawałnica rozkoszująca się tego typu „atrakcjami” wstrzymała konie. Bywalcy prawdopodobnie trochę rozczarowani przymknęli oko. Mozna opisywać konkretne wydarzenia i klasę sportową poszczególnych zawodników, niepowodzenia również ale pisanie specjalnego obszernego felietonu pod prowakacyjnym tytułem „Najgorszy piłkarz, jakiego w życiu widziałeś” jest dalece nieestetyczne, traktuję to jako smutny incydent.Pozdrawiam.
Dobrze rozumiem, ze kluczowe jest tu słowo „judzić” ? Powoli czekam na derby niczym Wisła-Cracovia czy Arsenal-Tottenham, które rozegrają redaktorzy GW z czytelnikami, którzy tak ich nienawidzą, że życ bez nich i Gazety Wyborczej nie mogą.