Noc z soboty na niedzielę: blogerzy, jak widać, blogują, piłkarze tymczasem… Nie, nie zamierzam pisać o bijatykach wywoływanych przez nietrzeźwe gwiazdy Premiership w nocnych klubach. Przeciwnie. Zamierzam pisać o tych, którzy o tej porze śpią już w najlepsze. Dzięki pomocy wynajętego przez klub eksperta od zdrowego snu.
Zaskoczeni? A przecież nie dziwi Was już fakt, że w świecie piłki znajdują zatrudnienie dietetycy, osteopaci czy specjaliści od akupresury. O MilanLabie słyszeliście legendy. Dlaczego jeszcze jeden medyk na klubowym etacie miałby być czymś zaskakującym? Wyobrażacie sobie tę dawkę niepokoju i adrenaliny, jaka towarzyszy piłkarzowi po skończonym meczu? Jak wypadłem? Co powiedzieli o mnie w Match of the Day? Jak naprawdę wyglądała ta sytuacja z 78. minuty, w której tak fatalnie spudłowałem? Czy przy rzucie rożnym nie mogliśmy ustawić się lepiej? Był karny, czy nie było? Ależ mi pięknie siadła: kiedy przymykam oczy, wciąż widzę, jak leci w samo okienko…
Pamiętam z czasów, kiedy Kevin Nolan prowadził bloga na stronie BBC, wpis o tym, jak kiepsko radzi sobie z wyciszeniem po meczu, i wyznanie, że nieraz siedzi przed telewizorem do czwartej rano, oglądając stare filmy. Michael Dawson po którymś z niezliczonych thrillerów z udziałem Tottenhamu (przegrywali trzema bramkami, żeby w ostatnich sekundach wyrównać albo coś w tym stylu) opowiadał, że natychmiast po powrocie do domu musiał obejrzeć ten mecz w całości i że również przyprawiło go to o bezsenność. Rozładowywanie adrenaliny to zresztą jedna kwestia – drugą są wszystkie te utrudniające zaśnięcie stłuczenia i siniaki.
Dlaczego o tym wszystkim mówię? Bo przeczytałem właśnie w „Daily Telegraph” rozmowę z Nickiem Littlehalesem, który jest, hm… trenerem snu. Przeczytałem i dzielę się z Wami rewelacjami o poduszkach z podłączeniem do iPoda, wyposażonych w głośniczki i serwujących przez całą noc rozmaite uspokajające dźwięki (Wayne Rooney lubi zasypiać przy… szumie odkurzacza). O materacach zaprojektowanych z uwzględnieniem wzrostu, wagi i historii kontuzji piłkarza. O kolorze ścian i pościeli w sypalni (najlepszy biały, odsyłający do bezkresu śnieżnej równiny). O zakazie picia kawy, odpowiedniej temperaturze otoczenia itd., itp.
Littlehales od kilkunastu lat pracuje dla Manchesteru United (Ryanowi Giggsowi kazał zrezygnować z łóżka odziedziczonego po siostrze), a od niedawna także dla Arsenalu i Chelsea. Mówi, że jednym z najbardziej stresujących okresów w życiu piłkarzy jest właśnie zima: w grudniu, styczniu i lutym rozgrywki ligowe przeplatają się z pucharowymi i mecze odbywają się nawet trzy razy w tygodniu. Więcej adrenaliny to więcej kłopotów ze snem, a do urazów odniesionych na boisku dochodzą te wywołane przez niewygodny fotel w autokarze czy samolocie.
Nie zwariowałem. Sam pamiętam wieczorne spotkania z kolegami z „Tygodnika Powszechnego” na hali Hutnika, i późniejsze sny, że piłka kopnięta z nadludzką siłą przez Piotra Mucharskiego leci prosto w moją twarz. Nie budziłem się wypoczęty i pełen ochoty do pracy…
Littlehales mówi wprawdzie o dystansie, jaki musi zazwyczaj pokonać w dotarciu do facetów starannie kreujących swój wizerunek macho („Jestem mocnym gościem, na boisku nikt mi nie podskoczy, a tu przychodzi jakiś koleś z poduchą”), ale dodaje, że kiedy już uda się ten dystans skrócić, wygodny materac staje się najważniejszym elementem wyposażenia domu kandydata na mistrza Anglii. Dobranoc.
PS Yzerman napisał pod ostatnim tekstem, że dzisiejsze mecze były typową ligową „młócką” – i może dlatego ten wpis jest o czymś zupełnie innym. Inna sprawa, że wydarzenie kolejki ma mieć miejsce jutro. A w poniedziałek – przypominam – kończy się okienko i rozmawiamy o transferach.