Archiwum miesiąca: czerwiec 2009

Z Półwyspu na Wyspy

Ancelotti w Chelsea… Zbyt wiele kosztowało mnie przyglądanie się niemówiącemu po angielsku Juande Ramosowi, żeby nie zacząć od bariery językowej. Wiem oczywiście: język piłki nożnej jest uniwersalny, komunikaty taktyczne można przekazać nawet za pomocą gestykulacji. Tyle że bycie menedżerem wymaga czegoś więcej niż tylko wiedzy taktycznej: trzeba umieć rozmawiać z bardzo młodymi nieraz ludźmi o sprawach dalece pozasportowych, czasem być kumplem i powiernikiem, czasem ojcem, czasem – policjantem… Do tego wszystkiego (podobnie jak do kontaktów z mediami, które w Anglii potrafią uprzykrzać życie tak samo jak we Włoszech) naprawdę nie wystarczy kilkutygodniowy intensywny kurs językowy, na który nowy menedżer Chelsea ponoć się wybiera; z pierwszego udzielonego po angielsku wywiadu w pamięci pozostaje przede wszystkim rozdzielające poszczególne frazy „aaaaa”.

Imponujące c.v., z triumfami w Lidze Mistrzów i Pucharze Europy w roli piłkarza i menedżera, to jedno (jak pamiętamy imponujące c.v. Scolariemu nie wystarczyło). Drugie to brak doświadczenia w pracy poza Włochami, a więc perspektywa gigantycznego szoku kulturowego. Być może zbyt głęboko tkwi we mnie przypadek Ramosa, ale i tutaj widzę więcej zagrożeń niż szans: Ancelotti będzie musiał znaleźć wspólny język nie tylko z Niemcem, Portugalczykami czy Czechem, ale przede wszystkim z wciąż stanowiącymi o obliczu tej drużyny Anglikami: Terrym, Lampardem oraz Ashleyem i Joe Cole’ami (nawiasem mówiąc dwóm ostatnim powoli kończą się kontrakty…).

Wielkim atutem Włocha jest umiejętność radzenia sobie z Bardzo Wielkim Właścicielem – i Berlusconi, i Abramowicz dawali już dowody, że lubią mieszać się w sprawy drużyny, choć nieporównanie dalej szedł włoski premier, krzyczący po jednym z meczów, że jak długo on jest właścicielem, tak długo Milan ma grać dwójką napastników.

Słabością Ancelottiego pozostaje natomiast przywiązanie do wciąż tych samych piłkarzy, za co bywał w Mediolanie krytykowany. Starzejący się skład Chelsea wymaga odświeżenia, skoro w przyszłym roku znów ma rozegrać 60 meczów. Podobno – tak twierdzi John Terry – Londyńczycy spróbują sięgnąć po piłkarzy klasy Davida Villi i Francka Ribery’ego (oni też?). Pod względem transferowych wojen to lato zapowiada się zresztą – mimo globalnego kryzysu – interesująco; z pewnością zbroić się będzie Manchester City, ale zmian spodziewać się można w Liverpoolu, Portsmouth (nowy, arabski właściciel), Manchesterze United, a nawet w Arsenalu, gdzie wzmocnień domagają się wszyscy.

Byle zmiany nie były zbyt duże. Zdanie, które powtarzam do znudzenia (ostatnim przykładem David Moyes i jego Everton): stabilność jest kluczem do sukcesów. Ancelotti będzie piątym menedżerem Chelsea w ciągu zaledwie dwóch lat. Do katalogu trudności, które na niego czekają, dochodzi poprzeczka zawieszona przez Guusa Hiddinka: aż 73 proc. wygranych meczów (Mourinho i Grant mieli po 67 proc., Scolari – 56 proc.) i tylko jedna porażka. Holender odchodzi po zwycięstwie w Pucharze Anglii, w najlepszym możliwym momencie: otoczony wielkim szacunkiem jako fachowiec i jako człowiek sukcesu, ale także jako człowiek, który nie zdołał się jeszcze znudzić swoim podwładnym.

Jak widać, patrzę na tę nominację bardziej z perspektywy Wysp niż Półwyspu. Nie chcę jednak powiedzieć, że Ancelottiemu się nie uda. Po prostu: nie przychodzi na łatwiznę. Co zresztą odrobinę mi imponuje.