Gdzie się obejrzę, wszyscy podsumowują rok i dekadę (to ostatnie wydaje mi się szczególnie irytujące, bo przecież pierwsze dziesięciolecie XXI wieku zaczęło się w roku 2001, a więc skończy się dopiero za 12 miesięcy), zewsząd bombardują nas najpiękniejsze bramki i najlepsze parady, najbardziej udane transfery, najlepsi piłkarze czy trenerzy. Zamiast poddać się zbiorowemu uniesieniu, pozostanę przy swoim: sezon tuż za półmetkiem, więc podsumuję raczej tę połówkę. A skoro Patrick Barclay podsunął użyteczną formułę dla takiego podsumowania, pójdę w jego ślady i ułożę „jedenastkę półsezonu”.
Nieskromnie myślę zresztą, że moja jedenastka jest lepsza od jedenastki publicysty „Timesa”. Po pierwsze, w moim ustawieniu da się grać, po drugie, nie odrywam piłkarzy od pozycji, w których występują na co dzień, po trzecie i najważniejsze – myślę, że udaje mi się wypośrodkować między chęcią zwrócenia uwagi na jakieś interesujące zjawiska/tendencje/odkrycia (przykładowo: Barclaya ewidentnie fascynuje fenomenalna postawa Birmingham czy Fulham), a ich rzeczywistym znaczeniem dla minionych miesięcy. Słowem: jestem tradycyjnie obiektywny…

Obsada bramki nie przysporzyła mi trudności: Shay Given w barwach MC jest równie niezawodny, jak w barwach Newcastle, a pracy wcale nie ma lżejszej, bo jego nowi obrońcy spisują się równie kiepsko jak starzy. Obdarzony niewiarygodnym refleksem, niezawodny na przedpolu i jeszcze lepszy na linii, nie robi błędów, broni karne i wolne… cóż jeszcze dodać do tej charakterystyki? Może to, że Phil McNulty wybrał go właśnie bramkarzem dekady, i że dla uczciwości wziąłem pod uwagę kandydatury alternatywne: Marka Schwarzera, Brada Friedela i Joe Harta.
Prawa obrona: Glen Johnson, jeden z niewielu jasnych punktów Liverpoolu w tym sezonie i nadzieja reprezentacji Anglii (oby jak najszybciej wyleczył kontuzję, odniesioną podczas meczu z Aston Villą). W ofensywie zabójczo groźny – nieźle strzelający i świetnie podający, w grze obronnej natomiast wciąż zdarzają mu się błędy. Na tej pozycji jednak konkurencja jest stosunkowo najmniejsza: Micah Richards obniżył loty, podobnie jak Bacary Sagna, Hibbert czy Czorluka też nie są nieomylni, w zasadzie jedynym poważnym kontrkandydatem jest Branislav Ivanović z Chelsea (co podnosiliście zresztą w dyskusji pod poprzednim wpisem). Doceniam dośrodkowania Serba i jego przydatność pod polem karnym rywala, wybieram jednak Anglika jako szybszego, bardziej zwrotnego i mniej faulującego.
Środek obrony: tu, ośmielony przez Barclaya stawiam na duet z Birmingham, Scotta Danna i Rogera Johnsona. O tym, jacy są dobrzy, najwięcej mówią statystyki meczów bez porażki i bez utraty gola drużyny typowanej przed sezonem do spadku. Obaj są młodzi, obaj w Premiership grają zaledwie od sierpnia, co brzmi niewiarygodnie, choć może nie tak bardzo, jeśli pamiętać ubiegłoroczne pojawienie się w ekstraklasie Michaela Turnera, a wcześniej – choćby Phila Jagielki. Obaj świetnie grają głową, obaj posiedli zanikającą stopniowo sztukę wślizgu, obaj nie odpuszczają sobie i rywalowi, rzucając się do bloków i narażając na uderzenia (jeszcze jako piłkarz Cardiff Roger Johnson stracił przytomność po uderzeniu przez rywala łokciem w gardło). Wybór w gruncie rzeczy łatwy przy kontuzjach lub obniżce formy kandydatów dotąd żelaznych: Terry’ego, Vidicia, Ferdinanda czy Kinga. Choć alternatywa, oczywiście, istnieje: Richard Dunne, którego nie poznaję w Aston Villi (w MC popełniał straszliwe błędy), Tomas Vermaelen, który podbił Premiership nie tylko dobrą grą w obronie, ale i kapitalnymi bramkami, Brade Hangeland, gigant z Fulham, a wreszcie Michael Dawson, mój cichy bohater i ulubieniec, któremu z całego serca życzę wyjazdu na mundial. O przepraszam, miałem być obiektywny…
Lewa obrona: Kieran Gibbs. Imponuje mi ten chłopak, mimo iż zaczynał sezon jako rezerwowy, a w poprzednim narobił kilka poważnych błędów. Ileż się na tych błędach nauczył… Podobnie jak Johnson świetny w ofensywie, w obronie natomiast bardziej przewidywalny i lepszy technicznie. Kiedy patrzę, jak trzyma pozycję, jak przewiduje ruch przeciwnika, nie mogę uwierzyć, że ma dopiero 20 lat (choć może nie powinienem się dziwić – w końcu gra w Arsenalu…). On także jest kontuzjowany; w drugiej połowie sezonu pewnie wyprzedzi go więc Patrice Evra, mający jak cały MU swoje lepsze i gorsze momenty (był nawet mecz, w którym Francuz grał na środku obrony…), równą formę prezentuje Ashley Cole, a na fali wznoszącej są Benoit Assou-Ekotto i Stephen Warnock.
Prawe skrzydło to wybór oczywisty: Aaron Lennon. Szybki był zawsze, ale często przypominał jeźdźca bez głowy. Teraz dużo lepiej dośrodkowuje, zarówno lewą, jak prawą nogą, i lepiej strzela. Z obozu Tottenhamu dochodzą słuchy, że wspaniale pracuje na treningach, a Harry Redknapp dopowiada, że Lennonowi potrzeba było przede wszystkim pewności siebie i konsekwentnego wspierania mimo jednej czy drugiej nieudanej próby. Zabawnie się patrzy na ławkę Tottenhamu, gdzie Clive Allen, Joe Jordan i Kevin Bond potrafią chórem wrzeszczeć do będącego akurat przy piłce zawodnika, by jak najszybciej podał ją Lennonowi.
Kontrkandydatów nie widzę także na pozycjach defensywnego pomocnika i rozgrywającego. Ile do gry Chelsea wnosi Michael Essien można się przekonać w ostatnich tygodniach, kiedy piłkarz ten jest kontuzjowany. Na co dzień jego dzika energia, niespożyte siły, a przy tym taktyczna odpowiedzialność, wzorowa asekuracja bocznych obrońców, umiejętność zarówno przerwania akcji rywala, jak rozpoczęcia akcji własnego zespołu (o kapitalnym uderzeniu z dystansu nie zapominając), służą za machinę napędową drużyny Carlo Ancelottiego.
Podobnie Cesc Fabregas. Zamiast liczyć jego gole i asysty, zamiast zachwycać się tym, jak dyktuje tempo gry, rozdziela piłki, dostrzega kolegów i sam znajduje sobie wolne miejsce na boisku, wystarczy przypomnieć wydarzenia sprzed czterech dni: ile zmieniło jego wejście podczas meczu z Aston Villą…
Chętnie znalazłbym w tej drużynie miejsce dla Jamesa Milnera – niewątpliwie ze wszystkich piłkarzy grywających na lewej pomocy pomocnik Aston Villi najbardziej zasłużył na miejsce w „jedenastce półsezonu”. No ale Milner odbije to sobie, jestem przekonany, podczas mundialu, gdzie – jak wiele na to wskazuje – zagra na tej pozycji w reprezentacji Anglii. Tu na lewym skrzydle mam Wayne’a Rooneya, po pierwsze dlatego, że gdzieś go mieć muszę (a w ataku, co zobaczymy za chwilę, konkurencja jest spora), po drugie dlatego, że z powodzeniem grywał już na tej pozycji. Właściwie od czasu, gdy zaczął sobie radzić z nadmiernym temperamentem, trudno znaleźć słabe punkty Anglika. Alex Ferguson narzekał wprawdzie kiedyś, że wolałby, aby Rooney nie rozmieniał się na drobne, wracając za przeciwnikami pod własne pole karne; że bardziej przydatny byłby po prostu czając się pod bramką rywala, ale w gruncie rzeczy te narzekania można odebrać także jako wielki komplement (i dodatkowe uzasadnienie ustawienia go przeze mnie poza linią ataku).
Tę zaś rezerwuję dla piłkarzy przewodzących obecnie w klasyfikacji najlepszych strzelców. Wiem oczywiście, że w pierwszej fazie sezonu z dobrej strony pokazywał się Carlton Cole, w drugiej zaś – Bobby Zamora, że Darren Bent udowadnia Harry’emu Redknappowi, iż potrafi strzelać bramki, że mimo trapiącej go cały czas kontuzji klasą dla siebie pozostaje Fernando Torres, ale poza Hiszpanem wszystkich wymienionych piłkarzy dzieli bardzo wiele od dwójki, na którą się zdecydowałem.
Didier Drogba utrzymuje wysoką formę od bardzo wielu miesięcy, Jermain Defoe uzyskał ją po spowodowanej kontuzją wielomiesięcznej przerwie. Jak sam mówi, czas rehabilitacji przeznaczył na pracę w siłowni – jest mocniejszy fizycznie, bardziej wytrzymały, może biegać między obrońcami praktycznie przez cały mecz. Efekty przynosi też praca na treningach z dawnymi znakomitymi napastnikami, Clivem Allenem i Lesem Ferdinandem. Defoe nie tylko mniej pudłuje, ale zrobił się również bardziej wyrachowany – kiedyś uderzał piłkę niemal natychmiast, jak tylko znalazła się pod jego nogami, teraz potrafi przebiec z nią parę metrów, poczekać na ruch bramkarza i dopiero wtedy podjąć decyzję (dobrym przykładem tej ewolucji będzie gol strzelony Holendrom w meczu reprezentacji).
A Drogba? Pokażcie mi obrońcę, który jest w stanie go przepchnąć lub przeskoczyć: napisałem tu po meczu z Arsenalem, że napastnik Chelsea wywraca się tylko wtedy, kiedy naprawdę chce (ostatnio zresztą robi to rzadziej, z korzyścią dla sportowego przebiegu rywalizacji), a poza tym ciężko pracuje – biega od pierwszej do ostatniej minuty, inicjując pressing swojej drużyny. A jak uderza: wszystko jedno, czy z sześciu metrów, czy zza pola karnego, głową czy nogami… Właściwie tu też każde zdanie wydaje się zbędne – jeśli sądzicie inaczej, chętnie podyskutuję. A na razie składam najlepsze życzenia noworoczne: oprócz tradycyjnych, także i to, byśmy się tu jak najczęściej spotykali.
PS Dziękuję Andrzejowi Leśniakowi za pomoc w przygotowaniu infografiki.