Bez pracy nie ma kołaczy

A gdyby ktoś akurat zajrzał tu po raz pierwszy i chciał wiedzieć, co my właściwie widzimy w tej lidze angielskiej, powinien posłuchać wywiadu z Danem Goslingiem po zwycięstwie Evertonu nad Manchesterem United. „Kluczem była ciężka praca: bieganie więcej niż oni” – mówił młody Anglik, jeden z dwóch nieoszlifowanych jeszcze diamentów w drużynie Davida Moyesa, których gole przesądziły o wyniku. Często w naszych rozmowach przywołujemy ogromne pieniądze lub taktyczny geniusz trenera, stojące za ligowymi sukcesami Arsenalu, MU, Liverpoolu, Chelsea czy MC, ale bodaj jeszcze częściej wypada nam poprzestać na konstatacji równie banalnej jak ta Goslingowa: wygrali, bo bardziej chcieli wygrać i ciężej się naharowali. Nawet Landon Donovan, który przed meczem skarżył się menedżerowi, że ma objawy grypy, usłyszał, że w Anglii piłkarze przywykli do grania nawet kiedy są przeziębieni. Witamy w Premiership.

A skoro wspomniałem o pieniądzach: z tysiąca powodów, dla których możemy wychwalać Davida Moyesa, jeden z najważniejszych wiąże się właśnie z ich brakiem. Mając ograniczony budżet na transfery, Everton co roku ociera się o pierwszą czwórkę po prostu wiedząc, jak i gdzie szukać wzmocnień, a jak trzeba – bazując na wypożyczeniach. Cahill (1,5 miliona), Arteta (2 miliony), Pienaar (2 miliony) i Jagielka (4 miliony); doliczmy jeszcze niechcianych w MU Sahę, Howarda i Phila Neville’a – żaden nie kosztował fortuny, a o ich przydatności do zespołu nikogo przekonywać nie trzeba. Do tego dochodzi umiejętna praca z młodzieżą: Rodwella, na którego temat dziennikarze od dawna pieją z zachwytu (Alex Ferguson wycenia go ponoć na 30 milionów), szkocki menedżer wprowadza do drużyny równie rozważnie, jak przed laty Rooneya. I cierpliwość prezesa: Moyes pracuje już 8 lat, miał lepsze i gorsze chwile (ten sezon jego piłkarze zaczęli od porażki z Arsenalem 1:6, później przegrywali także z Burnley czy Boltonem i nieprzyjemnie ocierali się o strefę spadkową), ale w ciągu ostatnich tygodni uporał się kolejno z MC, Chelsea i Manchesterem United, o mały włos nie wywożąc kompletu punktów również z Emirates Stadium. Warto być cierpliwym.

Wśród gospodarzy oprócz zbierających zasłużone komplementy młodzieńców, a także Pienaara, Biljatiedinowa oraz Donovana (czy wiecie, że przed przyjściem Amerykanina Everton zdobył 21 punktów w dziewiętnastu meczach, a po – już 16 w siedmiu?), szczególnie spodobali mi się bodaj najlepszy na boisku, niedający odetchnąć Carrickowi i Fletcherowi Leon Osman (skądinąd również wychowanek klubu…) oraz Leighton Baines. Chociaż ten drugi nie popisał się przy bramce dla MU, namawiam do zwrócenia na niego bacznej uwagi, bo w świetle kontuzji i skandali trapiących Ashleya Cole’a staje się on obok Stephena Warnocka poważnym kandydatem nie tylko do sprawdzenia w meczu Anglii z Egiptem, ale wręcz do wyjazdu na mundial. Akurat na pozycji lewego obrońcy Fabio Capello nie ma wielkiego pola manewru.

Fot. AFP/Onet.pl

Chwaląc Everton, zastanawiam się tylko, czy zmiana ustawienia MU nie pomogła gospodarzom w zwycięstwie. Akurat na ich agresywny pressing nie zaszkodziłaby gra trójką środkowych pomocników i Rooneyem absorbującym obrońców: Berbatow, choć gola strzelił, miał okazję do strzelenia drugiego i wypracował znakomitą sytuację Rooneyowi, w walce o posiadanie piłki nadmiernie drużynie nie pomógł. To w drugiej linii rozstrzygnęły się losy tego meczu, zwłaszcza kiedy wokół zmęczonych mistrzów Anglii zaczęli biegać niewyżyci Gosling i Rodwell. Nieczęsto się zdarza, żeby Alex Ferguson przyznawał, iż jego drużyna przegrała zasłużenie…

W kwestii meczów niedzielnych, jak pewnie wielu z Was, podjąłem niedobrą decyzję: zamiast próbować zweryfikować pogląd Patricka Barclaya, że na czwartym miejscu sezon zakończy Aston Villa i oglądać grad bramek na Villa Park, popatrywałem najpierw na te niewiarygodne nudziarstwa z City of Manchester Stadium. Cóż, wydawało się, że powody merytoryczne (pojedynek drużyn, które przed tą kolejką zajmowały czwarte i piąte miejsce, naszpikowanych gwiazdami itd. itp.) i pozamerytoryczne (prasowe doniesienia o burzy w szatni gospodarzy, którzy zbuntowali się ponoć przeciwko metodom treningowym Roberto Manciniego; jej efektem miało być m.in. posadzenie na ławce prowodyra awantury, czyli Craiga Bellamy’ego) wskazują na pojedynek, który ostatecznie okazał się łagodnie przeczyszczać bez przerywania snu. Nawet nie chce mi się szukać wytłumaczeń, że np. gdyby grał Tevez, albo gdyby Torres i Benayoun nie byli tylko rekonwalescentami – obawiam się, że prawda jest taka, iż obaj menedżerowie remis przyjęli z zadowoleniem, bo przede wszystkim nie chcieli przegrać „meczu o sześć punktów” (pierwszy celny strzał na bramkę padł dopiero w 61 minucie!). Byłem ciekaw występu Maxi Rodrigueza, ale podobnie jak Aquilani wprowadza się on do Liverpoolu bardzo powoli – już zdecydowanie efektowniej wygląda przeskok porównywanego już z Giggsem Adama Johnsona z Championship do ekstraklasy.

Wygląda więc na to, że w wyścigu o czwarte miejsce chwilową przewagę zyskały Tottenham i Aston Villa (chwilową, bo przecież całą czwórkę dzieli zaledwie punkt, w dodatku MC i AV rozegrały mecz mniej). Kibica Kogutów, który zaczął powoli odzwyczajać się od zwycięstw bez Aarona Lennona w składzie, musiał cieszyć nie tylko wynik (zwłaszcza, że pierwszy gol dla Tottenhamu padł ze spalonego…), ale i fakt, że na tej straszliwej murawie, jakby żywcem wyjętej z jednej z moich ulubionych płyt dvd (jeśli chcecie wiedzieć, „Match of the Day: best of 70.”), skończyło się tylko na kontuzji Ledleya Kinga i obyło się bez czerwonych kartek. Harry Redknapp czujnie zostawił na ławce rezerwowych Modricia, nie ryzykując zdrowia jednego z najważniejszych swoich piłkarzy i pozwalając mu na pokazanie pełni talentu już przeciwko zmęczonym rywalom.

Tematem jutrzejszych mediów będą bez wątpienia relacje Redknapp-Pawliuczenko, więc powiem o nich parę zdań, zaczynając od tego, że Rosjanin nie ułatwił sobie podboju Premiership antytalentem do języków: przez wiele miesięcy przychodził na treningi z tłumaczem, a menedżer żartował nawet, że myślał, iż to kryjący Rosjanina obrońca tak bez przerwy przy nim biega. Jednak we wszystkich znanych mi wypowiedziach Redknapp wyrażał się z szacunkiem o umiejętnościach piłkarskich Pawliuczenki i podkreślał, że Rosjanin ma pecha, musząc konkurować z Defoem, Crouchem i – do niedawna – Keane’m (pech Pawliuczenki polegał także na tym, że kiedy w meczu Pucharu Anglii z Leeds wszedł z ławki i strzelił kapitalnego gola, odniósł kontuzję i zanim pojawiła się kolejna szansa na grę, musiał znów odczekać). Między wierszami można było jednak wyczytać, że sfrustrowany siedzeniem na ławce Rosjanin nie zawsze przykłada się do treningów. Ten zaś, po tym jak skończyło się w Anglii zimowe okienko transferowe, skarżył się rosyjskim mediom, że Redknapp źle go traktuje, bo albo wrzeszczy, albo robi z niego pośmiewisko wobec kolegów.

W to ostatnie wątpię: menedżer Tottenhamu uchodzi za mistrza w prowadzeniu nawet kłopotliwych zawodników (ostatnim dowodem renesans Davida Bentleya: dostał szansę, umiał ją wykorzystać i gra…), a koledzy – łącznie z Defoem, który po drugiej bramce Rosjanina wypadł z ławki rezerwowych i popędził złożyć mu gratulacje – dali mu odczuć, że jest w klubie lubiany. Nawet zresztą po całkiem świeżych tyradach Pawliuczenki w rosyjskiej prasie Redknapp zapowiadał, że mając do rozegrania kolejne trzy mecze w ciągu siedmiu dni, zamierza na niego postawić. Mam nadzieję, że zrobi to we środę w powtórce pucharowego meczu z Boltonem. A jak zestawić pomeczową wypowiedź Redknappa z tym, co mówił Dan Gosling, wychodzi na to, że obaj mają do powiedzenia to samo: pracuj chłopie, to będziesz miał efekty.

28 komentarzy do “Bez pracy nie ma kołaczy

  1. ~Michał Zachodny

    David Moyes imponuje – powody Pan wymienił w zasadzie wszystkie, a ja tylko dodam umiejętność Szkota do robienia zmian. I sobotni mecz jest dowodem na to, że potrafi on nawet bezdyskusyjnego mistrza w tym fachu pokonać na tym polu, bo, nie oszukujmy się, zmiany Fergusona tylko grze United zaszkodziły. Warto również podkreślić jakie problemy ma Moyes z kontuzjami – przecież kilka chwil po powrocie Artety na kolejne pół roku wyleciał wielki talent, Fellaini. Jak w derby Merseyside Everton nie przestawił się (po zmianie Artety za kontuzjowanego Belga) na inny styl, wymagania oraz ustawienie to po kilku dniach rozbił już Chelsea, a potem Sporting i Manchester United. Mając tak napięty terminarz to naprawdę godne podziwu.Skoro tematem przewodnim jest ciężka praca to trzeba też wspomnieć, że Tony Pullis wykonuje kawał dobrej roboty, a jego Stoke już w zasadzie się utrzymało. W 2010 niepokonani tym razem, znów w mało imponującym stylu, pokonali Portsmouth grając w 10 i grając od zdesperowanych gospodarzy gorzej. Gola strzelił Diao (obrońca!) po kilkudziesięciometrowym rajdzie w doliczonym czasie gry, a sam menedżer Stoke przyznał, że nigdy w życiu nie podejrzewałby, że jego zawodnika na to stać. Na dodatek Diao kończy się w czerwcu kontrakt… A Portsmouth? Im już nic nie pomoże. Owusu grał rewelacyjnie, mi imponował Hreidarson i O’Hara, ale co z tego, że pojedynczy piłkarze do Premier League przystają skoro część nie prezentuje odpowiedniego poziomu? Na Fratton Park atmosfera w tym meczu była FENOMENALNA, kibice Pompey dopingowali głośno przez pełne 90 minut, nawet po straconej bramce. Gdyby klub był w takim stanie finansowym i piłkarskim jakich jakościowo ma kibiców to pewnie Portsmouth byłoby gdzieś pomiędzy Chelsea, Arsenalem i MU. Wspomniałem, że Diao kończy się kontrakt (Pullis: 'Najlepszy ambasador Afryki w Premier League’), to trochę o tych, którzy również mogą już szukać nowych pracodawców lub negocjować z obecnymi – Joe Cole na przykład. Po tragicznej postawie w meczu z Cardiff wczoraj grał dużo lepiej (inna sprawa, że to wciąż nie był 'international level’…), a nawet można powiedzieć, że wyróżniał się na Molineux. Ciężko harował, walczył o każdą piłkę, szkoda, że brakuje mu szybkości, takiej choćby jaką ma Adam Johnson… Jednak Joe Cole pewnie w Chelsea zostanie, na podwyżke nie ma co liczyć. Byłby szczęściarzem jeśli utrzyma obecne zarobki. The Blues wygrali z Wolverhampton oddając zaledwie dwa celne strzały (z czego padły dwie bramki) i może zamiast narzekać powiem tylko, że taka postawa na wyjazdach ekipy Ancelottiego mnie nie dziwi. Co więcej – nawet cieszy. Bo skoro w tak paskudnym dniu, w tak słabej formie i z nieźle dysponowanym rywalem wygrywamy to szanse na mistrzostwo są spore. Trochę przypomina to mecz z Boltonem (dwie bramki Lamparda na Reebok) gdy wygrywaliśmy ligę po 50 latach oczekiwania – tam też często panował chaos pod bramką Cecha, a on ratował skórę drużynie. Mimo to jednak Chelsea zagrała skutecznie i najważniejszy mecz dekady wygrała, zdobywając tytuł. The Blues mają trudniejszy niż MU terminarz i każde punkty teraz cieszą, styl już mniej. Chcecie piękna? Oglądajcie Primera Division gdzie każdy mecz prowadzącej dwójki z beniaminkiem kończy się kilkubramkowym pogromem. Premier League rządzi.

    Odpowiedz
    1. Michał Okoński

      Sądząc po przeciekach z obozu MC, nie wszystkim ciężka praca służy: piłkarze mają podobno dość długich sesji treningowych Manciniego i obawiają się, że samo bieganie nie przygotuje ich do kolejnych meczów. Wokół klubu mówi się także o odejściu sprowadzonego przez Hughesa trenera od przygotowania fizycznego, co martwi zwłaszcza Bellamy’ego – Walijczyk przez lata kariery uchodził za podatnego na kontuzję, a pod okiem Hughesa i jego holenderskiego współpracownika osiągnął formę życia. A może chodzi o to, że ciężka praca powinna być dobrze ukierunkowana?Skoro już przyjmujemy ten klucz, to do najsłuszniej przywołanego tu Stoke, wypadałoby dołożyć Fulham i Birmingham, a także Wolves i Hull. Jeszcze niejeden zwrot akcji nas czeka do końca sezonu…

      Odpowiedz
      1. ~me262schwalbe

        Teraz Everton przyjedzie na WHL. Zapowiada się bardzo ciekawy mecz. Ostatnio Koguty są sobie same winne, że nie przywiozły 3 pkt z Goodison Park. Teraz Toffiki są na fali i będą faworytami ale Koguty mają to siebie, że z nimi nigdy nic nie wiadomo.

        Odpowiedz
  2. ~Golden_Guy

    Dla United ten sezon jest istną syzyfową pracą. Ilekroć Diabły zbliżą się na wyciąnięcie ręki do Chelsea, zawsze musi przytrafić im się wpadka. Ostatnia seria kapitalnych meczów dawała naprawdę spore nadzieje na przejęcie pierwszego miejsca na chociaż parę godzin. Forma Rooneya była prawdziwie inspirująca (4-5-1 z Wazzą na szpicy, daje praktycznie przewagę jednego zawodnika), Fletch i Carrick ponownie odnaleźli „chemię” i stworzyli pewną parę w środku pola. Do tego wrzawa wokół kampanii „Green and Gold”, tworzyła atmosferę godną mistrzów Anglii (derby z City!). Dlatego po pierwszym kwadransie meczu na Goodison mówiłem sobie: „spokojnie, gramy swoje” widząc jakie zamieszanie w polu karnym Evertonu siały dośrodkowania Valencii, które w końcu przyniosły efekt. To jednak symptomatyczne, że atakowaliśmy głównie wypoczętym prawym skrzydłem, a po drugie: że dobrze wyglądał tylko ten pierwszy kwadrans. Rzadko bowiem na wyjeździe Ferguson każe swoim podopiecznym atakować od początku – zazwyczaj należy do nich druga połowa. I pewnie tak byłoby i w tym przypadku, gdyby nie niezrozumiałe zmęczenie „Czerwonych Diabłów”. Wizyta w Mediolanie nie może być tu usprawiedliwieniem, bo i Everton rozegrał w środku tygodnia mecz pucharowy ze Sportingiem. Tymczasem opór grawitacji wydawał się stawiać tylko Valencia, Neville i posuwający się baletowym krokiem Berbatov. Carrick nie był wstanie nijak zaznaczyć swojej obecności na boisku, Fletcher padł ofiarą własnego umiłowania do gry w „piggy in the middle”.Rooney po raz pierwszy od dłuższego czasu, nie jak dawniej irytował rzekomym „gwiazdorstwem”, ale szczerze rozczarował. Bezradność bohatera z San Siro tylko spotęgowała spustoszenie w głowach piłkarzy United. Po raz pierwszy zresztą w tym sezonie Diabły pozwoliły przeciwnikom odrobić straty po otwarciu wyniku (do meczu na Goodison jako jedyna drużyna w stawce mogła się pochwalić taką passą). Natomiast to, co się działo po stracie bramki na 1-1 od początku sezonu spędza sen z powiek – podobne załamanie po stracie bramki widuję co najmniej od czasu porażki w finale Ligi Mistrzów. Nie zdziwiłem się więc rezygnacji Carricka i Evansa przy golu Rodwella – szczególnie Irlandczyk z Północy miał ciężki dzień, bo po wtorkowym meczu z Milanem ciążyła na nim presja, a niepewny Brown (skandaliczne zachowanie przy bramce Bilyaletdinova) w żaden sposób nie pomógł mu odkupić swoich win.Obrona Manchesteru United to zresztą największy powód do zmartwień w tym sezonie. Evans i Brown rozegrali najwięcej spotkań na środku obrony, Vidic nie dobił nawet do 20 meczów, a Ferdinand po zaleczeniu przewlekłej kontuzji w głupi sposób wykluczył się z gry. Patrice Evra, francuski tytan pracy, który nie ominął żadnego spotkania PL, dramatycznie potrzebuje odpoczynku, ale trudno się go spodziewać wobec braku zmienników. Wszystko to złożyło się na sześć ligowych porażek i tak kompromitujące występy jak ten przeciw Leeds, które nie pozwalają patrzeć optymistycznie w przyszłość. Ale wierzyć nikt nie zabroni. :)Ja także żałuję, że skusiłem się na mecz LFC-City, bo był on kompletną stratą czasu. Katastrofalne podania, dziwaczne decyzje sędziów i słaba atmosfera na trybunach wystarczą by nazwać ten mecz jednym z największych rozczarowań sezonu (choć wciąż prowadzi tu dwumecz Chelsea-Arsenal).Smuci natomiast porażka Burnley, które nieuchronnie zanurza się w strefę spadkową. Oczywiście z taką obroną nie ma co liczyć na pozostanie w Premier League (ani też, powiedzmy sobie szczerze – na mistrzostwo Anglii), jednak The Clarets nie raz pokazali potencjał ofensywny. Warto zauważyć, że to S. Fletcher otworzył wynik, tylko po to, by jego wysiłek został zniweczony przez kolegów z obrony. Tu odwrotnie jak w przypadku United, widać brak ogrania z czołowymi drużynami, który pozwoliłby dowieźć wynik do końca.

    Odpowiedz
    1. ~stary trafford

      Mnie się podobało kilka akcji Rooneya. Podanie na skrzydło przed golem miało chyba z 50 metrów, a jeszcze wcześniej Wazza wrócił po piłkę przed własną szesnastkę. Z innej beczki, fajnie że się pogodził z Moyesem i Evertonem. Podali sobie ręce po meczu, a przed podobno udzielił wywiadu telewizji Evertonu. Nie można było tak od razu? Ucieszyłbym się, gdyby taki Rodwell trafił na Old Trafford, bo środek MU jakoś bez energii…

      Odpowiedz
  3. ~Mariusz K

    Rzeczywiście – Moyes wykonuje świetną robotę! Zdaje się, że wyciska z tej drużyny wszystko. Jednak ja zastanawiam się nad Czerwonymi Diabłami(?) Naturalnie nie będę oryginalny jeśli powiem, że MU bez Cristiano Ronaldo to już nie ta sama drużyna… Ale muszę przyznać, że osobieście ciężko mi się oprzeć takiemu wrażeniu, że wyraźnie brakuje Ronaldo, czy choćby Teveza. Jeżeli nawet United wygrywają w tym sezonie to nie czynią tego w takim stylu jak rok temu – zwyczajnie brakuje im jakości. Dlatego w tej chwili pewniakiem do Mistrzostwa wydaje się być Chelsea. (w mojej opinii to jedyna drużyna, która gra na swoim „dobrym wysokim poziomie” – pozostałe drużyny z tzw „wielkiej czwórki” obniżyły loty).

    Odpowiedz
    1. ~Tomas_h

      Brakuje CR, to prawda. Obejrzałem sobie wieczorem Real przeciwko Villareal. Christiano jest w świetnej formie, trzeba przyznać. Cały czas bardzo szybki, zwrotny, silny, odbilali się od niego czasami jak od ściany. Bramkę zasadził z wolnego boską, a asysta do Kaki też była super. Natomiast powiem, że cała ta liga hiszpańska to taka dziecinada, że nie do wiary – byle popchnięcie czy szturchnięcie natychmiast jest gwizdane. Nie za bardzo wiedzą o co biega w futbolu, oj nie bardzo. Czym ten Wołowski się podnieca – pojęcia nie mam :-)))))

      Odpowiedz
    2. ~Stefan

      Bzdura – a w jakim stylu Manchester wygrywał rok temu? Wymęczone zwycięstwa po 1:0 ze spadkowiczami, męczarnie z Big Four z fatalnymi wynikami zresztą. Przecież to właśnie rok temu CAŁY ŚWIAT dziwił się skąd Manchester United bierze siły na jeszcze jeden kolejny mecz, mimo że w trakcie każdego meczu piłkarze wyglądali jakby właśnie przebiegli maraton. Pod koniec poprzedniego sezonu nawet Rooney ledwo zipał. Czego efekt widzieliśmy w Rzymie po 10sięciu minutach gry…

      Odpowiedz
      1. ~kenyy

        I tutaj popieram kolegę w pełnej rozciągłości! Jak ktoś twierdzi, że Manchester się męczy w tym sezonie i brakuje Ronaldo to niech spojrzy na ich wyniki w tym sezonie.. – 2 miejsce w tabeli ( pogrom Arsenalu 3:1, Porsmouth 5:0, Hull 4:0 )- 1/8 Ligi Mistrzów – jak narazie i wszystko wskazuje na awans do kolejnej rundy- Finał curling cupCzy wobec powyższego można twierdzić, że drużyna nie radzi sobie bez Ronaldo? Nie sądze..pozdr.

        Odpowiedz
        1. ~Mariusz K

          Tak jak już wcześniej pisałem – cyfry nie kłamią! W sezonie 2008/2009 Czerwone Diabły zgromadziły w sumie 90pkt – w tej chwili mają na swomim koncie 57, a do końca rozgrywek pozostało 11 kolejek. Zatem prosty rachunek – drużyna Fergusona musiałaby wygrać wszystkie mecze, aby wyrównać ubiegłoroczne osiągnięcie…pozdrawiam również!

          Odpowiedz
          1. ~kenyy

            Ok, może nieco słabszy sezon pod względem zdobyczy punktowej, ale czy strata do lidera jest tak duża by mówić o tym, że diabły „nie radzą” sobie bez Ronaldo..To zaledwie 4 punkty, a warto zauważyć że Chelsea gra świetny sezon.. Zwróć uwagę również na fakt,że takich problemów jakich doświadczył Manchester z linią obrony w tym sezonie dawno nie było ( chyba ani jeden mecz nie został rozegrany z podstawowymi defensorami w składzie ). Ja myślę, że drużyna United właśnie radzi sobie świetnie bez CR, co prawda dziurę tą jeszcze trzeba podłatać, ale spodziewałem się dużo większych problemów drużyny SAF w tym sezonie. Moim zdaniem sprzedając Ronaldo ubili świetny interes!pozdr.

      2. ~Mariusz K

        Owszem – Rooney zdecydownaie odrzył po odejściu Ronaldo! Jednak jeśli chodzi o United to cyfry nie kłamią – w zeszłym zezonie Czerwone Diabły zgromadziły w sumie 90pkt – w tej chwili mają na swomim koncie 57, a do końca rozgrywek pozostało 11 kolejek. Zatem prosty rachunek – drużyna Fergusona musiałaby wygrać wszystkie mecze, aby wyrównać ubiegłoroczne osiągnięcie…

        Odpowiedz
  4. ~Liam

    Oglądając Everton widać, że to drużyna, której zawodnicy walczą w myśl prostej zasady – jeden za wszystkich – wszyscy za jednego. Mieszanka przeróżnych charakterów, od zawodników, będących małymi rozbójnikami (np. Cahill czy Fellaini), poprzez wpływowych, doświadczonych w bojach międzynarodowych (Howard, Neville) i tych młodych, utalentowanych lecz bardzo powściągliwych i dość twardo chodzących po ziemi (np. Rodwell – który zostając uznany najlepszym zawodnikiem ostatniego meczu skromnie przyznaje, że nie zasłużył na te laury, oraz Goslinga, którego autor cytował na początku). Wszystko spaja Moyes, który z niemal każdego sprowadzonego piłkarza wyciska ile się da, sprawiając że doskonale każdy piłkarz wpasowuje się w styl gry Evertonu. Pamiętam, gdy Phill Jagielka przychodził do Evertonu, zaczynał na ławce, później próbowany był na środku jako defensywny pomocnik, aż w końcu okazał się w zeszłym sezonie jednym z najlepszych środkowych obrońców w lidze.A Leighton Baines ? Prawie połowę ubiegłego sezonu spędzał na ławce, i dopiero kontuzja Yobo sprawiła, że wskoczył do pierwszego składu, grając naprawdę świetnie. Myślę, że może szykować się na wyjazd do RPA.Trochę trwało też znalezienie optymalnej pozycji dla Heitingi, którego bez żalu pozbyto się z Madrytu. Gdy Jagielka wróci po kontuzji, to para angielsko holenderska na środku obrony może być jedną z najsilniejszych w lidze.I na koniec rozważań o Moyesie – obawiam się, że pewnego dnia formuła Evertonu dla Moyesa wyczerpie się. Jak już zostało napisane, bez pieniędzy David Moyes osiągnął w Evertonie chyba wszystko – albo prawie wszystko… Mówiło się swego czasu o tym, że ma zostać następcą Sir Alexa. Moim skromnym zdaniem scenariusz ten jest wielce prawdopodobny, a fani United byliby z niego niezwykle zadowoleni…

    Odpowiedz
  5. ~taxi_rock

    To, że Moyes jest świetny to wiadomo nie od dziś [mam nadzieję, że nie przejmie w przyszłości schedy po Fergusonie, bo go lubię :D]Ma niski budżet, a mimo to potrafi sobie radzić. W poprzednim sezonie, pomimo wielu kontuzji jego drużyna grała dobrze. Nie miał kim grać w ataku, wiec grali tam Cahill z Fellainim, co trzeba przyznać wychodziło im dobrze, zwłaszcza Australijczykowi, który potrafi przecież świetnie grać głową. Zawsze ma sporo kontuzji w drużynie, ale potrafi sobie z tym poradzić. Jagielka połamał się prawie rok temu. Arteta też po wieeelu miesiacach dopiero wrócił. Saha na szczęscie ostatnio gra regularnie. Yobo co chwile połamany. A teraz jeszcze Fellaini i Cahill wypadki z gry. Nie ma ławto, ale piłkarze imponują, jak ktoś wyżej napisał – jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Pokonali Chelsea, pokonali United, z Arsenalem było blisko – Rosicky w końcówce po rykoszecie trafił. No i tylko te derby z Liverpoolem zawsze w plecy :/

    Odpowiedz
    1. Michał Okoński

      Ja mam dwóch kandydatów na posadę menedżera MU po Fergusonie (pisałem o tym na blogu jakoś przed rokiem, ale też mówiłem w wywiadzie dla Redloga): Martina O’Neilla i Davida Moyesa właśnie. Przy czym ostatnio stawiam na Moyesa. Po pierwsze, podobnie jak sir Alex jest Szkotem 😉 Po drugie, pasuje, by tak rzec, etosowo: w Evertonie, jak w Manchesterze, liczy się drużyna, nie gwiazdy. Po trzecie, pogodził się z Rooneyem. Ten ostatni punkt pojawił się kilkanaście minut temu w rozważaniach Marka Ogdena z Daily Telegraph: http://blogs.telegraph.co.uk/sport/markogden/100005551/wayne-rooney-reconciliation-can-lead-david-moyes-to-manchester-united/Zauważcie, że w ogóle nie podejmuję kwestii fachowości. Tylko, cholera, czy dla tych Glazerów nie będzie za bardzo niegalaktyczny?

      Odpowiedz
      1. ~truedevil

        Myśle,że w tej kwesti wiecej bedzie mial do powiedzenia sir Alex. Po przejsciu na emeryture, na pewno bedzie mial jeszcze duzo do powiedzenia w Manchesterze. I bardzo dobrze!

        Odpowiedz
        1. ~truedevil

          *za duzo tego 'powiedzenia’. Bedzie duzo od niego zalezało w Manchesterze, po przejsciu na emeryture ;- )

          Odpowiedz
      2. ~Stefan

        Glazerowie było nie było szanują tradycję klubu – Manchester nigdy nie zatrudniał wyjątkowo galaktycznych menadżerów – raczej właśnie takich na dorobku z jakimiś tam już osiągnięciami, ale nie gwiazdy pierwszego formatu typu Mourinho. Dlatego myślę, że Moyes to lider do objęcia ManUtd po Fergusonie. Co by tam dużo nie mówić, sprawdził się w Premiership, od wielu lat utrzymuje stały wysoki poziom. Umie pracować z młodzieżą, robi dobre transfery (warto zauważyć, że nie tylko do klubu, a także z klubu – jak trzeba było sprzedać Rooney’a to wyciągnął za niego ówcześnie naprawdę gigantyczne pieniądze). O’Neill to mój drugi typ…Pozostaje jeszcze Mourinho, który chciałby wrócić do Premiership, a tak prestiżowa posada jak ta po Alexie na pewno bardzo by mu odpowiadała – tyle, że pod wieloma względami Mourinho nie pasuje do ManUtd.Jedno jest pewne – nie będzie to nikt przypadkowy…

        Odpowiedz
      3. ~etk87

        Dokladnie Panie Michale! Ci dwaj panowie rowniez przychodza mi do glowy jako glowni kandydaci na stanowisko trenera.moyes zawsze stanowil dla mnie interesujacego potencjalnego nastepce dla alexa, ale przez dlugi okres dyskwalifikowal go kontakt z rooneyem (wiadomo, ze gdyby sie nie pogodzili, w koncu by pewnie doszlo do fatalnej dla klubu sytuacji: albo on albo rooney).o’neill jest chyba obok moysea najlepszym z trenerow z wysp brytyjskich na dzien dzisiejszy, a przynajmniej jedynym majacym odpowiednia reputacje (no coz… jeszcze do glowy przychodzi mi nieco zapomniany david o’leary) do tej roboty. problem w tym, ze martin zawsze wydawal mi sie facetem, od ktorego bije chlodem niczym od zamrazalnika w sierpniowe popoludnie a relacje w szatni manchesteru zawsze bardziej sklanialy sie w strone rodzinnych anizeli typowych pracownik-przelozony.z trenerskich slaw, mysle, ze tylko mourinho moze realnie liczyc na angaz. zna dobrze i lubi brytyjska kulture futbolowa, poza tym ma tendencje do tworzenia swego rodzaju dynastii – planuje dlugofalowo, co rowniez zawsze wpisywalo sie w jakis sposob w charakter brytyjskich klubow.moim zdaniem, jego kluczowa zaleta jest to, ze podobnie jak fergie potrafi scalic bardzo mocno druzyne i wprowadzic do niej swietny klimat.ostatnio jednak nie radzi sobie z balotellim, a mysle, ze to gracz o stopniu 'trudnosci’ charakteru porownywalnym do cantony czy keanea, wiec tutaj mamy jakis znak zapytania.inna sprawa jest, ze musialby nasz drogi jose schowac swoja dume do kieszeni, i postawic klub ponad soba, czego jak do tej pory ani razu nie uczynil… a kibice united jak malo ktorzy, cierpia na alergie do zachowan w stylu 'jestem wiekszy od klubu’. taki numer moze przejsc w chelsea, moze nawet od biedy w interze (caly czas mam dziwne wrazenie, ze jest on im po prostu obojetny), ale na old trafford czy anfield nie ma na to absolutnie zadnych szans.co do stylu gry, to znana wszystkim sprawa – jego druzyny podobnie jak united lubia harowac, tyle, ze graja typowo defensywna pilke, w przeciwienstwie do ekipy fergusona.wiec reasumujac:moyes wydaje sie byc #1.na drugim miejscu postawil bym mimo wszystko na jose, prawdopodobnie z powodu osobistych sympatii, martin laduje na miejscu trzecim.

        Odpowiedz
      4. ~Mariusz K

        Właśnie… Czy dla Glazerów Moyes nie będzie za mało galaktyczny? Znakomite pytanie! Naturalnie nie znam odpowiedzi, natomiast do grona kandydatów dorzuciłbym jeszcze „The Special One”…. Kto jak kto, ale Mourinho z pewnością spełnia warunek „galaktyczności” 🙂 Chociaż mam dziwne przeczucie, że już w przyszłym zezonie Portugalczyk wyląduje na Santiago Bernabeu.

        Odpowiedz
        1. ~etk87

          glazerowie jak dotad nie wykazali zadnych 'galaktycznych’ zapedow, i sadze ze nie ma podstaw by uwazac, ze w tej kwestii historia mialby potoczyc sie inaczej. szczegolnie jesli wezmiemy pod uwage fakt, ze najprawdopodobniej i fergie i gill stana murem za wyborem moyesa (jesli oczywiscie do takiej sytuacji by doszlo). nie spodziewalbym sie w tym wypadku interferencji glazerow na postanowienia fergiego&gilla.

          Odpowiedz
  6. ~alasz

    Dla mnie było widac zmeczenie graczy MU, naprawde ciezko jest grac na goodison, a ilekroc ciezej po meczu LM, gdzie piłkarze jak sami mówia, mecz kosztuje wysiłek 1.5 spotkania premierleague. Zmeczenie, je własnie było widac. Druzynie dibałów zadko mzona odmówic odpuszczeni, ale i rooney nie biegał za dwóch i evra nie kursowął w te i z powrotem. Berbatov na dle kolegów wygladał jak wulkan energi. Zmeczenie dało o sobie znac. Na szczescie został juz tylko jeden ciezko wyjazd, na city of manchester, reszta z górki i własnie dlatego licze ze to my wygramu, bo chelsea ma ciezszy terminaz, chodzby pool i my na wyjazdach.

    Odpowiedz
    1. ~Bartek S.

      Sam mecz z Milanem nie kosztował dużo więcej energii, ale podróż do Włoch trochę mogła zaszkodzić. Nie jest to jednak argument do końca trafiony, bo Everton grał spotkanie tego samego dnia i był to mecz niełatwy. Po prostu gracze Moyesa zagrali dobrze i skutecznie. Szkoda, że Rooney nie trafił, kiedy minął Howarda (wtedy kiedy wybronił go Neville). Wtedy pewnie by trochę inaczej ten mecz wyglądał. Gdyby…. 🙂 Zobaczymy, czy Chelsea nie obniży trochę lotów. Inaczej będzie bardzo ciężko.

      Odpowiedz
  7. ~Bartek S.

    Pisaliśmy tu dużo o Berbatovie, rozczarowaniach, zachwytach i niedociągnięciach. I choć futbol uczy, że piłkarza nie należy chwalić przed końcem kariery, to patrząc na niego w pierwszej połowie meczu z West Hamem, jestem pod ogromnym wrażeniem. Cudowne są te jego dziwne podania, precyzyjne, nieprzewidywalne i imponująco mądre. Chyba po chwilowej nieufności i późniejszym uznaniu zaczyna się we mnie rodzić zakochanie w tym piłkarzu.

    Odpowiedz
    1. ~alasz

      Witam w klubie 😀 Nawiasem mówiac jestesmy nieliczni i musimy trzymac sie razem gdzyc wiekszosc ludzi go niedocenia. Pisac bedzie sie dzis o valenci i rooneyu, a przecierz obie bramki to sa akcje Berba->valencia->roo. Swoja droga Rooneya ostatnie 4 bramki to uderzenia głowa, niech cos w koncu nogami ustrzeli XD

      Odpowiedz
        1. ~alasz

          Ach rudy, rudy—>zastapic go sie nie da. Z całym szacunkiem ale nie ma nie tyle w MU nastepcy co w ogóle nie moge doszukac sie w europie we wszystkich ligach kogos podobnego. Zaznaczam podobnego stylem gry. Chodzi mi o połaczenie wizji gry, wachlarzu podan, strzałów z dystansu, zadziornosci, tej diabelskosci, która w nim drzemie. Chodz ma 35 lat, wiele lat gra na najwyzszych obrotach, to nigdy nie umiał wslizgów 😀 czego i dzis mielismy przykłądy, ale paul zawsze próbuje, bedzie mi brakowało tych jego wejsc. Piłkarz wielki, poprsotu wybitny, dla mnie zawsze był najlepszym rozgrywajacym ostatnich lat. Swego czasu, uciołem sobie pogawedke w pubie z kibicem liverpoolu, rodzonym liverpoolczykiem ap ropo gry, rozmawialismy o wielu aspektach wiele godzin, powiedział mi, ze gdyby mógł sciagnac jedengo gracza z całego swiata do liverpoolu, byłby to paul scholes, bo ja to powiedział, „he makes the game clik” mysle ze to własnie podsumowuje gre paula, nadaje jej płynnosc, potrafi swietnie wyczuc ten momet na przezucenie ciezaru gry. Alex ferguson mówił o scholsie, ze uwielbia patrzec jak on podaje, bo on to robi z taka delikatnoscia. Załuje tez ze docenianych jest wielu graczy, wielu przecenianych, wielokrotnie naduzywa sie world-class, a o takich graczach, „fachowcy” nie wspominaja. Juz raz pisałem tutaj o smiesznosci tych złotych piłek czy innych fifa playerów. Nic jakos taki nastrój mnie dzis naszedł ze sie rozpisałem.

          Odpowiedz
          1. ~Bartek S.

            Scholes mocno odczuwa upływ lat i coraz częściej zawodzi. Ale jego inteligencja i dalekie podanie to jest coś niedoścignionego. Choć -muszę dodać- Fletch ostatnio zaczyna mi Scholesa przypominać. W kilku ostatnich meczach, gdy widziałem podanie Fletcha (najczęściej te długie, do Valencii lub Parka), zastanawiałem się, czy to na pewno nie Rudy. A koledze z Liverpoolu się nie dziwię – ich drużyna w tym roku potrzebowałaby Paula jak nikogo innego – wreszcie przestaliby wyglądać jak jeździec bez głowy, który pędzi szaleńczo wciąż w tym samym rytmie i wciąż bez pomysłu. Szkoda tylko, że Scholes wczoraj nie trafił do bramki w końcówce. Ta setna bramka jest mu chyba potrzebna.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *