Sądząc po pierwszych czterdziestu minutach, potencjał tej drużyny jest ogromny. Debiutując w Lidze Mistrzów, grając na boisku stałego bywalca tych rozgrywek, szybko strzeliła dwa gola, a następnie wkręcała rywali w ziemię inteligentnym pass and move. Gdzieś po pół godzinie kibice gospodarzy, poirytowani faktem, że ich ulubieńcy mają kłopoty z wyjściem z własnej połowy, zaczęli buczeć i gwizdać; jeśli w tamtym momencie było słychać jakikolwiek doping, to ze strony fanów gości.
Sądząc po końcówce pierwszej połowy i sporych fragmentach drugiej, ilość pracy, która czeka tę drużynę, również jest ogromna. W sposób absolutny dominować na boisku, mieć dwie minuty do przerwy i dać sobie strzelić bramkę, która w oczywisty sposób musiała uskrzydlić przeciwnika… W dodatku całe zło zaczęło się od niepotrzebnego przerzutu lewego obrońcy, który zamiast zagrać bezpieczną piłkę do najbliżej ustawionego kolegi, próbował się popisać kilkudziesięciometrowym podaniem na drugie skrzydło i podarował rywalom aut, po którym padł gol kontaktowy.
Opowiadam o spotkaniu Werderu z Tottenhamem, którego menedżer Harry Redknapp mówił na przedmeczowej konferencji, że na naukę nigdy nie jest za późno – powołując się przy tym nie tylko na własną przygodę z Young Boys Berno, kiedy to ofensywne ustawienie na mecz wyjazdowy omal nie doprowadziło go do odpadnięcia z Ligi Mistrzów już na poziomie eliminacji, ale także na przykrości, które spotkały Alexa Fergusona w sobotnim meczu na Goodison Park. Owszem: na naukę nigdy nie jest za późno i trzeba przyznać, że Redknapp – przy całym przywiązaniu do ofensywnej piłki, dzięki któremu oglądaliśmy tak emocjonujące i otwarte spotkanie – wyciągnął wnioski, dobierając bardziej adekwatne do taktyki rywala, a zarazem moje ulubione ostatnio ustawienie 4-2-3-1, z van der Vaartem operującym za plecami wysuniętego Croucha. Tyle że dziś on i jego piłkarze otrzymali kolejną lekcję: jak kontrolować grę w sposób naprawdę konsekwentny, a nade wszystko: jak nie pozwalać sobie wydrzeć inicjatywy i nie tracić koncentracji w momentach absolutnie kluczowych, czyli przez kilka minut przed i po przerwie.
Zaczęło się, jak powiadam, fantastycznie. Assou-Ekotto podaje do Bale’a, który urywa się bocznemu obrońcy Werderu, i dośrodkuje tak precyzyjnie, że Pasanen może tylko skierować piłkę do własnej bramki: gdyby cofnął nogę, gola zapisano by Crouchowi. Sześć minut później bardzo dobry dziś Jenas popisuje się efektownym podaniem z woleja do ustawionego po lewej stronie van der Vaarta, ten przyjmuje piłkę, a następnie dośrodkowuje ją na głowę Croucha, który stoi wprawdzie daleko od bramki, ale uderza z taką siłą i precyzją, że bramkarz nie ma nic do powiedzenia. Potem zaczyna to wyglądać jak finał Champions League sprzed dwóch lat: Tottenham zabiera Werder na karuzelę, jak wtedy Barcelona zabrała MU. Podania krążą od nogi do nogi, coraz to inny piłkarz wybiega na pozycję, a kiedy rywal zdoła przejąć piłkę, to cała drużyna angażuje się w pressing, by błyskawicznie ją odzyskać. W centrum wszystkiego, co dobre w tej pierwszej połowie jest Rafael van der Vaart: cały czas blisko akcji, cały czas pokazujący się partnerom, gotów do wzięcia na siebie ciężaru gry. Szkoda, że – podobnie jak spełniający tę samą rolę w sobotę Luka Modrić – łapie kontuzję i musi zbyt wcześnie zejść z boiska.
Tym razem van der Vaart ma z kim grać. Peter Crouch lepiej przyjmuje i przetrzymuje piłkę niż Pawluczenko w sobotę, Jenas piłkarsko jest o niebo lepszy od Palaciosa, Bale utrzymuje się w wybornej formie (w tej pierwszej połowie sam mógł strzelić gola, w drugiej – dwukrotnie wyrobił dobre pozycje kolegom), a Huddlestone na swoim własnym poziomie; jeżeli idzie o zawodników przedniej formacji, to tylko o formę Lennona można się martwić. Liczyłem na to, że zrobi z Silvestre’a kotlet siekany, a w zasadzie nie zmusił go do biegania…
Na wspomnianej przedmeczowej konferencji Redknapp mówił, że nie trzeba być naukowcem, żeby zestawić optymalną jedenastkę, a kwestie taktyczne nie mają znowu tak wielkiego znaczenia: kluczem jest to, czy piłkarze nie spalą się psychicznie. Można się uśmiechać, że oto oglądamy kolejnego faceta, który laptopa używa jako podkładkę pod herbatę, ale można też przyznać mu rację: Werder po przerwie był lepszą drużyną, bo po strzeleniu przypadkowego gola uwierzył, że z Tottenhamem może jednak powalczyć. Choć nie bez znaczenia było pewnie i to, że po zmianie Bargfrede-Hunt także i goście przeszli na ustawienie 4-2-3-1 i nagle zaczęło funkcjonować coś, czego wcześniej nie oglądaliśmy: celne szybkie podania, akcje oskrzydlające, nieustanne pojawianie się znakomitego Marko Marina w wolnej strefie pomiędzy liniami Tottenhamu (młody reprezentant Niemiec był może najlepszy na boisku). W zasadzie kibice gości muszą mówić o szczęśliwym remisie, choć tak blisko byli zasłużonego zwycięstwa.
„Lekcja? Jaka lekcja?” – pytał wściekły Redknapp dziennikarzy po meczu, tłumacząc, że niczego nie można się nauczyć z faktu, iż zespół, który nie miał nic do powiedzenia, przypadkowo strzela gola i zaczyna wierzyć w siebie. Myślę jednak, że to zbyt proste: w 43 minucie Assou-Ekotto naprawdę mógł zagrać prostą piłkę, zamiast wygłupiać się z przerzucaniem jej na drugą stronę, zwłaszcza na tak śliskim boisku. Poza tym Redknapp sam jest sobie winien: było nie zaczynać z mówieniem o tej nauce, na którą nigdy nie jest za późno…
Bo w gruncie rzeczy można skończyć optymistycznie: jeśli menedżer Tottenhamu powściągnie zrozumiałe emocje i zechce jednak wyciągnąć wnioski z tego meczu, jego przygoda z Ligą Mistrzów ma wszelkie szanse przeciągnąć się do wiosny. Czego sobie i Wam życzę, bo, jak widać, z tą drużyną po prostu nie sposób się nudzić.
Assou-Ekotto się rzeczywiście nie popisał z tą piłkę, chyba chciał zewnętrzną stroną stopy uderzyć do przodu, a wyszło prawie wybicie piłki na rożny :p Spurs do tego momentu wyglądali jakby to oni grali już któryś sezon z rzędu w LM, a Werder jak zagubiony debiutant. Świetnie utrzymywali sie przy piłce, VdV też grał znakomicie, nie spodziewałem się tego po nim szczerze mówiąc. Później ten błąd Kameruńczyka i Werder uwierzył w siebie, a Spurs zaczęli się gubić pod presją. Zwłaszcza podobał mi się Frings i Marin, który robił co chciał praktycznie. Był yo typowy mecz Spurs, grali genialnie, by w końcu dać się stłamsić i mają tylko pkt – kilka lat wstecz prowadzili z United 3:0 i przegrali 3:5 jeśli dobrze pamiętam, jak widać ciągle im brakuje konsekwencji, już się czuli zwycięzcami i to się zemściło.
byłbym zapomniał – po wczorajszych meczach mamy jeden przykry incydent. Valencia jak wiadomo złamał nogę, co nie wyglądało przyjemnie. Sezon ma z głowy i kto wie, czy tylko ten obecny. Oby jeszcze wrócił do piłki.
Nie widziałam wczorajszego meczu MU, więc gdy usłyszałam o kontuzji Valencii, poszukałam sobie nagrania z tego zdarzenia na YT i bardzo żałuję w tym momencie, że to obejrzałam. Chciałam tylko sprawdzić, w jakich okolicznościach Valencia został kontuzjowany, czy było to jakieś złośliwe czy wyjątkowo brutalne zagranie, a do tej pory nie mogę się otrząsnąć po tym, co zobaczyłam. Dobrze, że realizator nie pokazywał powtórki, naprawdę przerażająco to wszystko wyglądało. Mam nadzieję, że go poskładają i że wróci do pełnej sprawności, ale rehabilitacja na pewno będzie bardzo długa. Dziś ma być operowany, może po operacji lekarze będą w stanie powiedzieć coś konkretnego odnośnie jego przyszłości. Szkoda też Broadfoota, widać było, że jest przerażony tym, co się stało, pewnie długo będzie to przeżywał.
Szkoda Broadfoota, szkoda Shawcrossa, szkoda Taylora. Brutalizacja postępuje chyba zbyt szybko, a my kibice wciąż stajemy po stronie katów. To chyba tęsknota za Royem Keanem. Dwa cytaty z mistrza brudnej gry:”Nie zapomniałem o Alfie’em. Bryan Robson powiedział mi, żebym dał sobie czas. Otrzymasz swoją szansę, Roy. Poczekaj.””Czekałem na to trzy lata. Wystarczająco długo. Przypier… go mocno. Wydaje mi się, że tam była piłka. Masz za swoje i nigdy więcej nie stój nade mną i nie wmawiaj mi, że symuluję faule. Nie czekałem, aż sędzia pokaże mi czerwoną kartkę. Odwróciłem się i odszedłem do szatni.”Taki futbol kochamy najbardziej.
Święte słowa. Szkoda przede wszystkim Valencii, szkoda Ramseya, szkoda Eduardo. Chociaż pewnie żaden z tych, którzy ich faulowali, nie powiedział by tego, co Keane. Nie znałem tej wypowiedzi. Bije z niej duma. Żenada…
Nie staję „po stronie kata”, ale nie wierzę, że wejście było z zamierzenia brutalne i nastawione na spowodowanie kontuzji. Nie zazdroszczę sprawcy samopoczucia w tym momencie. Wydaje mi się także, że po części kontuzja jest tak poważna ze względu na dosyć nieszczęśliwy sposób upadku Valencii, zahaczył chyba dosyć mocno nogą o murawę, ale raczej nie będę tego sprawdzać.
No właśnie, nie dajmy się zwariować. Czym innym jest brutalny faul (tudzież ich dziesiątki) Witsela, czym innym faul Shawcrossa, a jeszcze czym innym wczorajsza kontuzja Valencii. Zerknąłem na film z tą interwencją i za nic w świecie nie obwiniałbym Broadfoota o agresywność. Myślę nawet, że on sam nie ma wyrzutów sumienia, bo i powodów ku temu nie ma wiele. W każdym meczu jest co najmniej kilkanaście zagrań dużo bardziej agresywnych, które nie kończą się kontuzjami ani jakimkolwiek urazem. Gdyby wczoraj Roo zwichnął kostkę to też byłaby wina Rangersa, do którego doskakiwał i któremu chciał odebrać piłkę? Przecież „starcie” Valencii graczem The Gers było zwyczajnym meczowym wydarzeniem, tyle że wyjątkowo pechowym. Dlatego nie snujmy może rozpasanych porównań do wielkich zabijaków i bandziorów.
zgadzam sie w stu procentach. to wrzucanie roznych, niepasujacych do siebie skladnikow i robienie z nich jednej zupy. faule keane, witelsa, shawcrossa i broadfoota to cztery zupelnie rozne historie.szczerze mowiac, ogladajac wczorajszy mecz nawet nie wiedzialem co sie stalo, gdy valencia upadal myslalem, ze to jakis niegrozny faul bedzie, dopiero po chwili gdy sygnalizowal do spolki z rangersem zmiane wijac sie z bolu, tak jak wszyscy uswiadomilem sobie, ze sytuacja jest niewesola.fergie mowi, ze od razu przypomniala musie kontuzja smitha, po ktorej nie byl juz tym samym pilkarzem. oby z valencia nie bylo tak samo, bo gosc ma w sobie jeszcze sporo niewykorzystanego potencjalu.
Valencia nie był faulowany, niefortunnie upadł, takie rzeczy sie zdarzają, ale faulu tam nie było. W tej chwili MU starciło najgorźniejsza broń-skrzydła, mamy 1 skrzydłowego, czyli naniego. Oby bebe okazłą sie talentem z kosmosu bo bedzie krucho.
A jeszcze tydzień temu pisaliśmy tu sobie, że Tottenham i MU mają po dwie jedenastki. No mają, ale nie aż tak mocne, jakby się wydawało. Valencia był bez formy, ale była nadzieja, że do niej wróci. Teraz trzeba liczyć na Giggsa i Parka, choć jeden jest już niewystarczająco szybki, drugi – nie dość błyskotliwy. Szczęście, że w gazie jest Berba i Scholes, to parę meczów jeszcze wygrają sami. W moim odczuciu to właśnie Rudy był brakującym ogniwem meczu z Rangersami – on jeden mógł znaleźć lukę w zasiekach Szkotów. I tylko można żałować, że Rooney haniebnie zmarnował jedyną sytuację w meczu – na sto podań do Hernandeza w takiej sytuacji jak ta ze wtorku udałoby się mu zapewne 95 – akurat tym razem musiał schrzanić akcję na 3 pkt.
stara bajka… wszyscy ja znaja. roy mial bardzo specyficzny sposob zdobywania szacunku wsrod przeciwnikow. zreszta haaland sam sobie jest winien. keane lezal na murawie, bo ewidentnie cos mu strzelilo, a ten podchodzi i go ciagnie i mowi mu 'wstawaj irlandzki udawaczu’. obaj nie od dzis grali wtedy w premier league. haaland powinien wiedziec, ze takie numery z keanem nie przechodza…no ale keane i jego sposob bycia to dyskusja na zupelnie osobny watek.
Przecież jak klub jest dobry to fakt iz wczesniej nie grał w danych rozgrywkach niczego nie zmienia.Tottenham rozgrywał juz wiele spotkań z takimi rywalami jak Werder więc jedyną róznicą może byc fakt taki iż zagrajął im inny hymn przed meczem.Villarreal w 2006 roku był kompletnym debiutantem w LM(i wogóle zespołem który nie miał praktycznie żadnego doswiadczenia w europejskich pucharach jako takich) a osiagnął półfinał LM(o mały włos byłby finał nawet jak pamietacie) także…wiadomo 😉
Villarreal miał wtedy Riquelme i Forlana. Swoją drogą Forlan jest znakomitym napastnikiem od dawna, pierwszy sezon w Villarreal i złoty but, a kiedy to było. A dopiero teraz, po mundialu i po 30tce jest uznaną powszechnie marką.Trudność w „dowiezieniu” wyniku to często przypadłość drużyn pokroju Tottenhamu czy Werderu [tak, gdyby Werder strzelił dwa gole w ciągu pierwszych 20min to mecz ułożyłby się tak samo tyle że z odwróconymi rolami – jestem tego bardziej niż pewny]. Szkoda że oba te zespoły trafiły do jednej grupy bo trzymam kciuki za obie ekipy.Crouch słysząc hymn Champions League dostaje jakiegoś pozytywnego, mentalnego kopa. Z tego co pamiętam to ma na koncie trochę bramek w tych rozgrywkach zdobytych w barwach The Reds. Myślę że gdyby Schaffowi przyśniła się bardzo słaba forma Lennona to zamiast Silvestra zagrałby nasz nowy pupil – Boenisch, który zwiększyłby ofensywny potencjał.Werder jest pod jednym względem niesamowity – dzień czy dwa dni przed meczem z Sampdorią stracili swój motor napędowy w postaci Ozila a dobrych Włochów i tak zlali [dopiero bramka na 3:1 w końcówce pierwszego meczu pozwoliła im nawiązać walkę, która rozegrała się w drugim spotkaniu]. Nowy nabytek Wesley już imponuje – jego dośrodkowanie przy pierwszej bramce Bremeńczyków było najwyższej próby. A Frings to człowiek-instytucja w Werderze.
A jednak myślę, że Liga Mistrzów ma dla piłkarzy wielką magię. I że kiedy po raz pierwszy stoją na boisku, słysząc TEN HYMN, mają miękkie nogi. Widziałem to w oczach kilku piłkarzy Tottenhamu podczas meczu w Bernie, sami zresztą o tym mówili. Całe szczęście, że jest w zespole kilku, którzy znają już to uczucie (Crouch, faktycznie, jest jednym z tych, którym dobrze szło w Lidze Mistrzów)…A Werder ofensywny rzeczywiście super. Mnie najbardziej podobał się Marin, dużo wniosła zmiana Hunta, dobry mecz grali Wesley i Arnautović, Almeida fajnie wychodził na pozycję, ale efektownie psuł. Myślę też, że słuszna obserwacja dotycząca Boesnicha: przy takiej formie Lennona mógł spokojnie wyjść w pierwszym składzie i biegać od pola karnego do pola karnego, jak nie przymierzając Gareth Bale…
Oczywiście,że gra w LM ma swoją magie i piłkarze to odczuwają,ale nie znaczy to przecież iż taki stan musi im „plątać nogi” bo równie dobrze może jeszcze bardziej motywować i dodawac sił
Almeida to w ogóle jest dziwny przypadek – kiedy patrzy się na jego grę bez piłki, można uwierzyć, że to jeden z lepszych napastników świata, a kiedy już ją dostaje – trzeba zobaczyć, że jednak nie jest kolejnym Drogbą ani Torresem. Sytuacja w grupie Kogutów wydaje mi się niesamowita – tutaj chyba każdy może wygrać z każdym. I wcale nie czuję, że Koguty z Twente poradzą sobie łatwiej niż z Interem. Będzie się działo. 🙂
Szczególnie,że Inter gra dośc słabo w grupie LM nie od dziś.Wystarczy przypomnieć zeszłoroczny zwycieski dla nich sezon LM gdzie remisowali z Rubinem,Dynamem u siebie + lanie od Barcelony i dopiero rzutem na taśmę po bitwie w Kijowie awansowali do 1/8.Także każdy zespół w tej grupie ma szansę na…sukces 😉
Lennon to jest dramat w tym momencie. Palacios wiadomo, problem jest głębszy. Powiem szczeze, że przyglądałem się Arnautoviciowi, ale jakoś niczego się nie dopatrzyłem. Marin klasa. W Spurs najlepsi Kaboul i Jenas.
No wreszcie ktoś z kibiców Tottenhamu chwali Jenasa. Moim zdaniem nigdy nie był taki zły, jak go chcieli widzieć, a wczoraj – po zejściu van der Vaarta – był w drużynie najlepszy obok Kaboula i Bale’a. Może to jest pomysł: ustawiać go jako defensywnego pomocnika? Jest dość szybki (z pewnością szybszy niż np. Huddlestone), potrafi zrobić wślizg, a przecież umie też celnie podać, i to nie tylko na przestrzeni kilku metrów (vide bajeczne odegranie do van der Vaarta przed golem numer dwa). Chyba jedyna szansa na więcej meczów w tym sezonie to właśnie przekwalifikowanie.Lennon nie zaczął tego sezonu źle, ale w ostatnich dwóch meczach zjazd jest niewątpliwy: jakby go nie było. Może jest jakiś niezaleczony uraz?
Wcześniej nie było z co go chwalić, od dość dawna. Niepokojące jest to, że cała drużyna w końcówce nie miała siły. Jest co prawda szansa, że to efekt przygotowania przedsezonowego, ale nigdy nie wiadomo. Spurs mogą być po prostu źle przygotowani do sezonu.
A z tą obserwacją też się, kurczę, zgadzam. I z WBA, i z Werderem, niepokojąco siadali… Było się nie szlajać po Amerykach. Redknapp zresztą mówił wprost, żeby gdyby to od niego zależało, pojechałby na zgrupowanie do Szkocji i zagrał tam kilka meczów, zamiast uprawiać klubowy marketing.
o jaki mały włos finał ? jakby Riquelme strzelił karnego, to byłaby dogrywka dopiero, do finału daleka droga.
W każdym razie było blisko,a był to zespół o wiele mniej doświadczony w europejskich bojach od Tottenhamu
widze, ze nikomu nawet nie chce sie komentowac meczu united… i racja, bo byl marny.fabio mnie najbardziej rozczarowal we wczorajszym spotkaniu. liczylem na troche wiecej w jego wykonaniu, chociaz z drugiej strony to chyba pierwszy powazny mecz na tym poziomie, ktory zaczynal od poczatku.przez wiekszosc meczu cala robote fletch odwalal… nie dosc, ze musial standardowo odzyskiwac pilke, to dodatkowo caly ciezar rozgrywania spoczywal na jego barkach. a gibson mu nie pomagal, bo jego gra jak zwykle dzielila sie na okresy, w ktorych byl niewidoczny/widoczny bo zle zagrywal – owszem, jego strzaly z dystansu byly naprawde niezle, ale poza nimi kompletnie nic nie pokazal.valencia poza ta nieszczesna kontuzja byl niewidoczny, park tez zaliczyl kompletnie anonimowy wystep, a rio co chwile musial zbierac w kupe niepewna defensywe (cieszy jego powrot). dobrze, ze przynajmniej brown stwarzal jakies zagrozenie z prawej strony.hernandez z rooneyem niestety rowniez cieniutko wypadli. pierwszy rozczarowal, o drugim wiadomo, ze formy optymalnej nie ma, co w polaczeniu z zawirowaniami w zyciu osobistym konczy sie takimi wystepami jak wczorajszy. oby tylko z jego stopa wszystko bylo ok…wejscie giggsa troche ozywienia wnioslo, szkoda tylko, ze poslizgnal sie w akcji po ktorej dostal zolta kartke. natomiast owena przy pilce widzialem chyba tylko ze dwa razy…
Remis z Werderem na wyjeździe to nie jest zły wynik. Crouch mógł ten mecz rozstrzygnąć. Mimo wszystko Tottenham może namieszać.
Dwie rzeczy miałbym do dodania, jedną WAŻNĄ. Zorientowałem się właśnie, że na tym blogu pojawił się dziesięciotysięczny komentarz, i że jego autorką jest koleżanka podpisująca się nickiem Spokojnie. Bardzo ją proszę o kontakt, na stronie internetowej Tygodnika jest mój adres mailowy. Chciałbym uczcić to miłe dla mnie wydarzenie małym upominkiem, więc… A poza tym dziękuję i proszę o jeszcze.Druga rzecz, którą chciałbym dodać, dotyczy dzisiejszego występu Arsenalu. Jeśli tytuł „Klasa mistrzowska” jest gdzieś adekwatny, i jeśli Tottenham gdzieś miałby pobierać lekcje, to bardzo proszę… Wiem, oczywiście, że rywale nieporównywalni, okoliczności i taktyki nieporównywalne, i że za tydzień w Carling Cup będzie pewnie kompletnie inaczej, ale cóż poradzę: ręce same składają się do oklasków.
Również jestem pod wielkim wrażeniem gry Arsenalu. Bardzo żałuję, iż próbując wczoraj oglądać trzy mecze na raz, nie skupiłam się dostatecznie na tym, co się działo na Emirates. Mimo, że od wielu, wielu lat moim faworytem jest MU, to dla Arsenalu zawsze miałam dużo sympatii, więc wczorajszy wynik i gra cieszą mnie tym bardziej. Poza tym, trzymam kciuki, żeby Marouane Chamakh stał się trwałą podporą tej drużyny, bo jestem pod absolutnym wrażeniem zarówno jego gry, jak i tego, jak się szybko wkomponował w Kanonierów. Ciekawe, jak Wenger to rozwiąże po powrocie van Persiego (i jaka będzie w ogóle jego forma). Vela również korzysta z szans, gdy tylko może – w ostatnich dwóch meczach strzelił trzy gole, występując za każdym razem w roli rezerwowego, to naprawdę imponujący wynik. Fabregas wczoraj sprawiał wrażenie nie tylko człowieka mającego oczy dookoła głowy, ale również przewidującego przebieg akcji na trzy zagrania do przodu (przynajmniej w tych momentach, które widziałam). Trochę szkoda, że grupę LM Arsenal ma taką sobie (znowu…) i na pojedynki z wielkimi europejskimi potęgami przyjdzie trochę poczekać (nie licząc oczywiście pojedynków z europejskimi potęgami z EPL). Mam jeszcze pytanie związane z Chelsea – coraz więcej ekspertów typuje ją jako pewniaka do wygrania LM w tej edycji (trochę na zasadzie eliminacji – Inter nie, bo wygrał w zeszłym roku i odszedł Mourinho, Barcelona nie, bo większość jej graczy osiągnęła ostatnio takie sukcesy, że nie będą mieć motywacji, MU nie, bo SAF jakoś nie do końca ich poukładał, zdarzają się im wpadki, jak z Evertonem, Real nie, bo się dopiero buduje i ostatnio w LM mu nie szło, itp., itp.) – czy faktycznie dobra postawa na początku sezonu i głód sukcesu pozwalają w tym momencie twierdzić, że Chelsea jest w stanie ograć wszystkich? Moim zdaniem, mimo wszystko trzeba poczekać na mecze z mocniejszymi rywalami, choćby w Premier League, by ferować takie wyroki, niemniej jednak wymienianie Chelsea w gronie faworytów dużą przesadą nie jest.
Oczywiście że trzeba poczekać z wskazywaniem pewniaków do czegokolwiek. Oczywiście, Chelsea nie grała jeszcze w tym sezonie z mocnym przeciwnikiem o dużą stawkę. Jednak coś już możemy powiedzieć: Chelsea od lat jest w stanie wygrać z każdym, a tego lata specjalnie się nie osłabiła, za to doszły wzmocnienia w postaci powrotu do zdrowia Essiena (koncepcja z ustawianiem jego i Mikela obok siebie też jest chyba nowa i jak na razie porażająco skuteczna) oraz wymiany pechowego Ballacka na Ramiresa. United właśnie stracili na cały sezon swojego najlepiej dośrodkowującego piłkarza, City wciąż szuka swojego stylu, a Arsenalowi (a właściwie Arsenowi) brakuje taktycznego cwaniactwa, wszystko chciałby wygrywać ofensywnymi koncertami. W Anglii Chelsea jest faworytem. A jeśli ktoś jest faworytem w Anglii, z reszty Europy zmartwić go mogą jedynie Barcelona lub Mourinho.
Chelsea jednak coś tam straciła – Carvalho był w tej drużynie całkiem ważny i może go brakować w meczach z wielkimi o wielkie cele. Choć przyznaję – na dziś Chelsea wygląda cholernie imponująco. I trzymam się swojego fałszywego proroctwa – to będzie najgorszy sezon Chelsea w ostatnich latach. 🙂
Namawiam do przeniesienia dyskusji pod nowy wpis, gdzie pieję z zachwytu nad Arsenalem…