Napisałem przed meczem, że wezmę remis w ciemno i biorę go: z ulgą i niedosytem, bo taka jest najwyraźniej natura kibicowania. Ten mecz mógł się przecież zakończyć każdym wynikiem, ale przede wszystkim – przynajmniej już po tym, kiedy gościom udało się wyrównać – mógł się zakończyć zwycięstwem Chelsea. Choć z drugiej strony, w 92. minucie, to wicemistrzowie Anglii ratowali remis – może więc ich kibice także uznają ten remis za zwycięski?
Tottenham zaczął fantastycznie, łatwo zdobywając przewagę w środku pola, gdzie „czyszczących” Parkera i Sandro wspierali nie tylko Modrić i Bale, ale i bardzo głęboko cofający się van der Vaart. Na sytuacje bramkowe ta przewaga się nie przekładała, poza jedną, kiedy po fenomenalnym odbiorze Sandro Bale popędził z piłką naprzeciwko czterech rywali, obiegł ich i dośrodkował do Adebayora. W ciągu następnego kwadransa wyglądało na to, że Chelsea nie zdoła się podnieść: Tottenham dominował absolutnie, a jego piłkarze, jakże chętnie tworzący na boisku trójkąty, grali z gośćmi w ciuciubabkę: ja do ciebie, ty do niego, a oni niech się między nami uganiają. Potem jednak nastąpiła faza druga: gapiostwo przy akcji Chelsea (obwiniam zwłaszcza Assou-Ekotto, który nie poszedł za Sturridgem) przyniosło wyrównanie, gospodarze spuścili trochę powietrza i do przerwy także gra się wyrównała. Faza trzecia to zejście kontuzjowanego van der Vaarta, wejście Pawluczenki i ustawienie Tottenhamu 4-4-2; wtedy Chelsea zaczyna kontrolować przebieg wydarzeń i stwarzać kolejne, coraz lepsze sytuacje. Faza czwarta to zejście Modricia z prawego skrzydła do środka i bardziej wyrównany bój w ostatnich 20 minutach.
Aż dziwne, że nie padło więcej bramek, czyż nie? Przypomnijmy słupek Drogby w pierwszej połowie, po karygodnym błędzie Walkera. Przypomnijmy dwa pudła Ramiresa, nogą i głową. Ale przypomnijmy też nieuznanego gola Adebayora (sędzia gwizdnął spalonego, choć John Terry dwukrotnie złamał linię – i przy tym, jak piłkę przedłużał Gallas, i przy tym, jak potem strącał ją Adebayor) oraz rozpaczliwą interwencję Terry’ego w ostatniej minucie. Obrońcy obu drużyn mylili się na potęgę; w Tottenhamie miałbym pretensję przede wszystkim do niecelnie wyprowadzającego piłkę Gallasa (Kaboul przed meczem wydawał się lepszym wyborem), źle ustawiającego się Walkera i kompletnie nieradzącego sobie ze Sturridgem Assou-Ekotto. Tego ostatniego piłkarza uważam za jednego z najlepszych lewych obrońców Premier League, co oznacza, że Sturridge naprawdę wyrósł na jednego z najlepszych graczy ofensywnych angielskiej ekstraklasy.
W ogóle tercet ofensywny Chelsea bardzo mi się podobał. I podobali mi się walczący w środku pola Meireles, a później Romeu – choć jeśli o defensywnych pomocników idzie przyćmiewał ich Sandro. W Tottenhamie Bale błysnął na tle Ivanovicia i Bosingwy, ale później z Fereirą nie szło mu już tak dobrze. Do „zbilansowania” tej drużyny brakowało Lennona – albo brakowało odwagi Redknappa i postawienia na któregoś z młodszych, nieogranych jeszcze w ekstraklasie skrzydłowych, np. Rose’a lub Townsenda. Może gdyby zagrali, Ashley Cole nie zostałby wybrany piłkarzem meczu?
Spierać się można o decyzje sędziowskie. W kwestii ręki Cole’a przy bramkowej akcji Chelsea, myślę, że Howard Webb zachował się rozsądnie. W kwestii niewyrzucenia z boiska Adebayora (po żółtej kartce faulował jeszcze czterokrotnie) – moim zdaniem również, bo żadne z naruszeń przepisów napastnika Tottenhamu nie zasługiwało na drugą karę. Faul Ramiresa na Bale’u nie zasługiwał na więcej niż żółtą kartkę. Wychodzi na to, że mam pretensje tylko o drugiego „gola” Adebayora – moim zdaniem powinien zostać uznany.
Zważywszy na liczbę wydarzeń rozpalających wyobraźnię kibiców (wślizg Terry’ego z ostatnich sekund, ratujący remis Chelsea, z pewnością wybijał się na pierwszy plan, jeśli pamiętać o wałkowanych przez prasę prawnych kłopotach kapitana gości), był to mecz godny najlepszych drużyn Premier League. Z pewnością jednak, zważywszy liczbę błędów obrońców obu stron i nieskuteczność zawodników Chelsea, nie był to mecz pretendentów do wygrania tej ligi. Jeśli w styczniu nie odbędzie się jakaś transferowa ofensywa (obaj menedżerowie raczej ją wykluczają, choć Chelsea zawalczy o Gary’ego Cahilla), Redknappowi i Villas-Boasowi zostanie walka z Arsenalem i Liverpoolem o awans do Ligi Mistrzów.