Tak jest, to ja jestem tym frajerem, który osiem miesięcy temu obstawiał, że Liverpool będzie wicemistrzem Anglii. To ja uważałem, że połączenie ambicji (i pieniędzy) nowego amerykańskiego właściciela, kompetencji nowego dyrektora sportowego i speców od marketingu (umowy sponsorskie klubu są nieporównywalnie lepsze niż jego aktualna pozycja w tabeli…), legendy, charyzmy i fachowości menedżera, wspieranego przez wyjątkowo mocny sztab szkoleniowy, z ciekawą, głodną sukcesu i – wydawałoby się – z rozmysłem konstruowaną ekipą zawodników, powinny zapewnić tej drużynie miejsce w ścisłej czołówce tabeli. To ja podziwiałem pierwsze miesiące Suareza na Wyspach, to ja pamiętałem wyczyny Carrolla i Jose Enrique w Newcastle albo Adama w Blackpool, to ja wierzyłem, że pod okiem Kenny’ego Dalglisha Downing się odrodzi, Henderson rozwinie, a Bellamy zabłyśnie po raz ostatni. To ja dostrzegałem potencjał Kelly’ego, Flanagana, Spearinga czy Shelveya, rutynę Reiny, Carraghera czy Kuyta, i to ja doceniałem zalety niebycia rozproszonym przez czwartkowe występy w Lidze Europejskiej.
Dlaczego się myliłem? Zwiodła mnie podszyta bitelsowskimi sympatiami wiara w Kenny’ego Dalglisha, to na pewno. Nie przewidziałem, że aż takim osłabieniem będzie wielomiesięczna nieobecność Gerrarda, a zwłaszcza długo przeze mnie niedocenianego Lucasa oraz, zupełnie ostatnio, Johnsona i Aggera. Nie spodziewałem się – nikt się nie spodziewał – destrukcyjnego wpływu na klub afery Suarez-Evra (dawno Liverpool nie miał tak złej prasy, jak w tym właśnie czasie) i oczywistego osłabienia zespołu związanego z ośmiomeczową karą Urugwajczyka. Słabe wytłumaczenia? Na pewno lepsze niż te, które zaprezentował wczoraj Kenny Dalglish, który za odniesioną na własnym boisku porażkę z Wigan (przychodzącą, przypomnijmy, kilka dni po klęsce z innym kandydatem do spadku, QPR – wtedy Liverpool wypuścił z rąk zwycięstwo, trwoniąc w ostatnich minutach dwubramkową przewagę) winił… zmęczenie piłkarzy. Naprawdę mam policzyć mecze rozegrane w tym sezonie przez Liverpool i zestawić je ze spotkaniami drużyn, które walczyły nie tylko w krajowych, ale i europejskich pucharach?
Porażka z Wigan była dla Liverpoolu piątą w ostatnich sześciu meczach ligowych. Jeśli dodamy, że także Wigan w poprzednich spotkaniach nie wygrywało i że w co najmniej kilku z nich pokazało się z lepszej strony niż wczoraj na Anfield Road – będziemy mieli pojęcie o skali kryzysu, który toczy legendarny klub. Ja w każdym razie tak złego występu piłkarzy Dalglisha na swoim stadionie jeszcze nie widziałem.
Tylko czy na pewno możemy mówić o kryzysie? Podobne serie miały w tym sezonie zarówno Arsenal, jak Tottenham i Chelsea. W dodatku niejeden raz podczas przegrywanych przez Liverpool meczów miałem poczucie, że zespół gra dobrze i jedyny problem, jaki ma, dotyczy skuteczności – weźmy przykładowo niedawne spotkanie z Arsenalem (ale i z MU czy MC radzili sobie nieźle). Żeby to jeszcze ukonkretnić, można powiedzieć, że z całą drużyną jest trochę tak, jak ze Stewartem Downingiem, który bodaj najczęściej ze wszystkich piłkarzy Premier League trafia w słupki i poprzeczki. Kapitalne, zapierające dech w piersiach uderzenia z dystansu – cóż z tego, skoro goli nie przynoszą. W ciekawej analizie Paula Tomkinsa przeczytałem, że Liverpool wykorzystuje o 10 proc. mniej stwarzanych przez siebie okazji niż przeciętna angielskiej ekstraklasy. Że słupki są również przypadłością Suareza i że z Carrollem w pierwszym składzie drużyna zdobywa średnio 2 punkty, podczas gdy bez niego – tylko półtora. Wygląda na to, że jedyne, czego klub potrzebuje, to bramkostrzelnego napastnika, który dobrze rozumiałby się z Suarezem (plus, oczywiście, zdrowych obrońców: Aggera i Johnsona).
W przyszłym sezonie będzie lepiej. A i w tym może być całkiem nieźle, jeśli do wygranego już Pucharu Ligi uda się dołożyć Puchar Anglii. Widzę oczywiście, jak bardzo ulgowo traktują Kenny’ego Dalglisha angielscy dziennikarze (po takich wynikach, jak z QPR czy z Wigan, Arsene Wenger czy Andre Villas-Boas zostaliby przecież przez media zgilotynowani…), ale nie widzę powodu, żeby nie dać mu jeszcze jednego roku. W przyszłorocznym „Przewodniku po Premier League” zamierzam się wygłupić po raz kolejny.