Była Barcelona. Wpadła na chwilę. Pokazała się światu, nader chętnie transmitującemu w 130 ponoć stacjach telewizyjnych debiut Neymara, zrobiła to na tle polskiego stadionu i polskiej drużyny, a ci z nas, którzy pamiętają jeszcze peerelowską siermiężność, mieli swój moment uniesienia, tak samo jak parę tygodni temu, gdy zobaczyli nad Wisłą, na innym imponującym obiekcie, inną megagwiazdę – Paula McCartneya.
Ach, nie będzie to oczywiście tekst o patriotycznych uniesieniach, choć Lechia wypadła zaskakująco dobrze, a fani Barcelony nie mieliby pewnie nic przeciwko temu, by jej dzisiejszy polski epizodzik otworzył równie wspaniały okres w historii klubu, co epizodzik poprzedni: rozpoczynające epokę Guardioli starcie z Wisłą w eliminacjach Ligi Mistrzów. Po prostu: była Barcelona, a my wzięliśmy z tej obecności tyle, ile potrafiliśmy. Czyli niemało. Już koło południa, kiedy podjechałem pod stadion po odbiór akredytacji, mijałem setki mówiących po polsku fanów katalońskiego klubu i przypominałem sobie wszystkie te pytania kierowane w ostatnich miesiącach także pod moim adresem: czy to w porządku, wiązać swoje serce i rozum z klubem grającym na co dzień daleko stąd. Przynajmniej w taki dzień nikomu nie trzeba się tłumaczyć, myślałem sobie, ciesząc się ich radością, że jednak mecz doszedł do skutku. Nawet jeśli ostatecznie na stadionie znalazło się też sporo „pikników”, po pierwsze – spotkałem również dużo takich, którzy w możliwości obejrzenia rezerw Barcelony (do Polski przyjechało kilkunastu zawodników Barcy B i Juvenil A) znajdowali frajdę godną konesera (wiedzieli, że za dwa-trzy lata niejeden z nich stanowić będzie o obliczu drużyny; coś podobnego przeżywałem patrząc na sparing Tottenhamu z Barcą, 4 lata temu podczas Wembley Cup), po drugie – szczerze mówiąc nie mam nic przeciwko „piknikom”, niech się cieszą futbolem w najlepsze. Dzisiejszy Gdańsk, Gdańsk pełen Messich, robił na przybyszu z południa bardzo przyjemne wrażenie. Także przy minucie ciszy przed meczem i także po golach Lechii, gdy patrzył na szalejących z radości dzieciaków w koszulkach… Blaugrany (okrzyków o ogrywaniu „k…” nie słyszał, a faceta przede nim na trybunie prasowej, zajmującego się oglądaniem w internecie zdjęć samochodów – nie były bardzo bite, o ile zdążyłem zauważyć – zobaczył dopiero podczas przerwy w grze na parę minut przed końcem) .
Barcelona wpadła na chwilę. Inaczej być nie mogło. Ci, którzy czytali „Barcę” Grahama Huntera wiedzą, że Pep Guardiola – jako były piłkarz pamiętający świetnie frustrację niekończących się podróży, oddalenia od rodziny, czasu marnotrawionego w hotelach i na lotniskach – wprowadził w klubie nowe zasady, i kiedy się da Katalończycy ruszają na mecze wyjazdowe o poranku, by na miejscu odbyć sjestę, zagrać i niemal natychmiast odlecieć. W skali sezonu daje to setki godzin oszczędności – setki godzin nieuniknionej i zabijającej wszelką kreatywność nudy. Nawet na miejscu, w Barcelonie, zespół w dniu meczu odbywa zwykle krótką rozgrzewkę, później zaś zawodnicy wracają do domów i na Camp Nou stawiają się dopiero na 90 minut przed pierwszym gwizdkiem.
Jak się ze sobą nie nudzić – jedna z podstawowych kwestii przy budowaniu maszynki do wygrywania. Jak odzyskać świeżość i wejść w nowy kierat, w którym trzeba będzie chodzić najbliższe 11 miesięcy, aż do mundialu w Brazylii, rozgrywając po drodze – poznaliśmy takie statystyki przy okazji Pucharu Konfederacji, wieńczącego sezon największych gwiazd także tej drużyny – nawet 80 spotkań. Tu akurat zmiana trenera może Katalończykom wyjść na dobre, podobnie jak transfuzja do przedniej formacji brazylijskiej świeżej krwi, bo dziś, nawet zważywszy na towarzyskie okoliczności i półtowarzyski skład, za dużo oglądaliśmy człapania w stylu najsłabszych występów klubu z poprzedniego sezonu, również z Rourą na ławce.
Choć w przypadku transfuzji do Barcelony nigdy nic nie wiadomo – i mecz z Lechią oczywiście odpowiedzi na pytanie, czy Neymar wpasuje się w drużynę, nie przyniósł. Simon Kuper, piszący o Katalończykach w dziewiątym numerze „Blizzarda”, zwraca uwagę, że polityka sprowadzania co jakiś czas przez klub piłkarzy ze światowego topu często kończy się klęską. Henry, Ibrahimović, ba: nawet David Villa mieli trudności z wkomponowaniem się w wypracowywany przez lata nauki w La Masii system. O powodzeniu akcji na tym poziomie decyduje często ułamek sekundy – tłumaczył to dawny dyrektor wykonawczy klubu Joan Oliver – jeśli piłkarz potrzebuje więcej czasu, żeby zrozumieć, co zamierza jego partner, wszystko bierze w łeb. Oto dlaczego nienajwybitniejszy przecież, za to wychowany w La Masii Pedro radzi sobie w tym dziwnym klubie lepiej niż niejeden gwiazdor z importu. Oto dlaczego z zawodników dziś występujących zwrócił moją uwagę Sergi Roberto, żwawo biegający między oboma polami karnymi, nieustannie blisko piłki – pokazujący się kolegom i widzący ich, gotów do sformułowania trójkąta (zakończona strzałem akcja z Songiem i Messim w dziesiątej minucie). Messi zaczął świetnie, trzykrotnie rozprowadzając po prawej Alexisa Sancheza, później jednak piłkarze Lechii odcinali go od podań, a i on wracał się w poszukiwaniu wolnego miejsca rzadziej niż np. zaskakująco dobry z mojej perspektywy Matsui i niewątpliwy bohater meczu, nie tylko z powodu pięknej bramki, Grzelczak. Reszta, jak myślę, odstawała, szczególnie podwójnie odpowiedzialny za bramkę Lechii (bezsensowne wybicie na róg, odpuszczenie Bieniuka…) Bartra. Będzie miał problem Gerardo Martino ze środkiem obrony, bo przecież zanim debiutujący dziś w drugiej połowie, spokojny i nieźle się ustawiający, ale kruchy Bagnack zacznie częściej pojawiać się na boisku, musi upłynąć jeszcze sporo czasu.
Na koniec miałbym więc ochotę napisać, że wiem tyle, ile już wiedziałem: przed Martino iście paisleyowskie wyzwanie (jak pisał o przejmującym Barcę po Guardioli Vilanovie Lluis Regas, porównując to z dziedziczeniem Liverpoolu po Billy Shanklym); nie sądzę, by kiedykolwiek pozwolił na podobną nieruchawość swoich zawodników, zwłaszcza bez piłki, jak dzisiaj zrobił to Jordi Roura.
Byłoby to jednak zakończenie niesprawiedliwe. Wiem tyle, ile już wiedziałem, ale jeszcze coś nowego. Warto czasem przyjść na polski stadion i obejrzeć polską drużynę. Nie śmiałem się z tańczącego przy linii bocznej Michała Probierza.
Ehhh… Panie Michale, bardzo Pana cenię i Pana twórczość, ale zarówno po lekturze ostatnich wpisów oraz Pana książki nie mogę już dłużej milczeć – ile jeszcze wpisów będzie zawierało nawiązanie do „Blizzarda”? To jest jakaś piłkarska Biblia? W książce co chwila występują te drażniące i zbędne wstawki, nie wspominając o męczących strasznie kolejnych nawiązaniach do innych książek, artykułów – naprawdę na początku było to ot, ciekawostka, ale im dalej w książkę to momentami pomijałem akapity całe zaczynające się od: „jak w swojej książce/jak napisał…”. Proszę, niech Pan się opamięta bo lada chwila zostanie Panu przypięta łatka w stylu „jak wyliczył Tygodnik Kibica…”. Naprawdę można pisać bez tych nawiązań…
Dzięki za dobre słowo, będę pamiętał o tej uwadze. Inna sprawa, że jestem ze starej szkoły „Tygodnika Powszechnego”: zawsze mnie uczono, że jak coś gdzieś wyczytałem i chcę użyć, to powinienem się powołać. W dodatku spełniając zbożny cel, pokazując rzeczy, po które warto moim zdaniem sięgnąć. Po „Blizzarda” naprawdę warto 😉
Ja sie z Zyczliwym absolutnie nie zgadzam, jak juz wspominalem w przydlugiej wiadomosci wyslanej Panu przedwczoraj na FB. Vide komentarz c_r.
Blizzard…wlasnie wrocilem z Anglii i zaopatrzylem sie w zalegle egzemplarze. Powolywanie sie na Wislona i jego magazyn to jak powolywanie sie na Biblie..wlasnie 🙂
Mów co chcesz, ale ja akurat cenię sobie te wstawki. Dzięki nim dostaje namiary na inne ciekawe książki, o których istnieniu mógłbym się nie dowiedzieć.
Ciekawe, czy Barcelona doznała szoku widząc Guardiolę (wprawdzie polskiego, ale zawsze!) przy linii bocznej Lechii Gdańsk 😉
Tak nawiasem mówiąc naszły mnie po raz kolejny dwie sprawy:
„Nawet jeśli ostatecznie na stadionie znalazło się też sporo „pikników” „…Pan się spodziewał, że pikników na takim meczu nie będzie? Myślę, że to głównie dla nich tego typu mecze są organizowane. Wielkie Sparingi to gratka dla szaraków codzienności.
Po drugie: Gdyby Lechia z takim zaangażowaniem grała w Ekstraklasie, to mistrzostwo miałaby gwarantowane. Jest to dla mnie bardzo smutne, ponieważ wygląda to niemal jak lekceważenie kibica. Ale może się mylę.
Z góry przepraszam, iż wyjdę na językowego purystę-faszystę, wysoce wszakże sobie cenię „TP” m.in. właśnie ze względu na piękno języka tamtejszych artykułów.
Otóż zauważyłem, Panie Michale, że uparcie łączy Pan partykułę „nie” z przymiotnikami w stopniu najwyższym („nienajwybitniejszy Pedro” tym razem), a o ile moja znajomość ortografii nie jest błędna bądź zanadto uproszczona (http://so.pwn.pl/zasady.php?id=629527), to jednak właściwa jest tu pisownia rozłączna.
A dla „faszyzmu” dodam, iż zapewne miał Pan na myśli – choć mogę się mylić – „sformowanie” trójkąta a nie jego „sformułowanie”.;)
Co do samego meczu – oglądaliśmy 110% Lechii i 55% Barcy, całkiem przyjemnie się to oglądało z perspektywy polskiego kibica. Smuci mnie jednak fakt, iż nasza piłka klubowa i reprezentacyjna zaczyna upodabniać się do takich Tajlandii czy Malezji, byśmy się emocjonowali starciami lokalnych bożyszcz z drużynami w rodzaju „Messi i przyjaciele” (bo Barcelona to jednak nie była).
Panie Michale… ja bym się raczej przejmował 115 bańkami, które Real rzucił na stół (100mln gbp).
Bo to rzecz, warta opisania. Bale to gracz klasy światowej, jedyny w składzie Spursów – magnes na innych graczy klasy europejskiej czy światowej.
Z drugiej strony – 100mln funtów… chłopak na pewno nie jest tyle wart (ciekawe co na taką sumę transferu powiedziałby Cristiano).
Pytanie, które mnie zastanawia, to czy te 100mln funtów jest w stanie zrekompensować Spursom stratę Bale’a…
Jestem szalenie ciekawy Pańskiej opinii na ten temat.
Czy ktoś coś rozumie z tej sagi transferowej?
Podobno Tottenham czekał z transferem Bale’a na przyjście Soldado. W rozliczeniu ma dostać Moratę. No to się przecież kupy nie trzyma – po co im następny napastnik?
Barcelona to nie ten sam zespół z przed kilku lat, oprócz kilku zawodników kupionych bagatela miliony euro, reszta kasy wyrzucona w błoto. Dzisiaj jeżdżą promować po świecie żeby im się coś zwróciło. Lech kilka lat temu rozniósł Juwentusa, wystarczyło aby Lechia zainwestowała w kilku dobrych zawodnikówi ryk w Barcelonie- zapraszam na blog http://ciekawe-miejsca-polska-wakacje.blog.pl/
No, akurat trudno nazwać rezultat 4:4 „rozniesieniem” Juventusu, choć fakt, że były to zwycięskie remisy;)
Inna rzecz, że porównanie jest nietrafne – ówcześni bianconeri to była drużyna ze środka tabeli Serie A, acz grający o coś (choć dla Włochów od dawna liczy się tylko LM), tymczasem obecna Barcelona to jednak mistrz Hiszpanii i półfinalista LM, grająca jednak o przysłowiową „pietruszkę” (a właściwie „sałatę”, by zostać przy warzywnych skojarzeniach).
Zapraszam do odwiedzenia mojego bloga. Mam nadzieje że wam się spodoba, jeśli tak to go polecaj.
http://komputeroweporady.blogspot.com/
Po tym co widzę w wykonaniu Arsenalu, wydaje mi się, że na chwilę obecną Liverpool i Spursi są o wiele mocniejszym kandydatami do 4 miejsca.
Podolski i Giroud nie rokują nadziei na lepszy sezon niż 2012/13.
Patrząc na ich grę w meczu z Napoli, można załamać ręce.
Jedynym pozytywem jest gra Wilshere’a… ale on się pewnie zaraz znowu połamie i tyle będzie z tego.
Zachęcam do poczytania mojego bloga:
http://dotyk-zakazanego.blog.pl/
9 drużyna ligi hiszpańskiej nic sobie nie robi z Czerwonych Diabłów. Ja rozumiem – rezerwowi, ale mimo to wygląda to strasznie topornie. Sevilska tiki taka – widziałem coś takiego w wykonaniu Bilbao 2 sezony temu. Dalej nie znaleźlismy odpowiedzi..
Obrona zagrała kompromitujący mecz, a wynik (również kompromitujący) poszedł w świat – jednak do przodu wyglądało to co najmniej dobrze i co najważniejsze widać chęć do kombinacyjnej gry, wymienność pozycji – coś nowego.
Oto w akdemii Utd w końcu wyrósł piłkarz na miarę tego klubu. Januzaj to taka hybryda wizji gry Scholesa z łatwością do mijania przeciwników Giggsa. Chłopak jest fenomenalny, mam nadzieję że niebawem podpisze nowy kontrakt, bo co do tego że w najbliższym czasie będzie stanowić o sile tego klubu nie mam najmniejszych wątpliwości, no chyba że odejdzie szukać gry gdzie indziej, albo jego rozwój przerwie jakaś kontuzja.
Fiszki po dzisiejszym spotkaniu:
– za dużo kombinowania pod bramką – dwie sytuacje, kiedy trzeba było huknąć, zakończone klepaniem i ostatecznie stratą piłki. Czasem najprostsze rozwiązania są najlepsze
– Zaha jest materiałem na kawał skrzydłowego, czasem niepotrzebnie się w sztuczki techniczne wdaje
– Welback niewidoczny
– Valencia oddał „7” – czyżby transfer do zespołu, czy ugiął się pod presją kibiców?
– Kagawa – jeśli David zdecyduje się grać 4-3-3, jak dziś, dla Shinjego znów braknie miejsca w składzie. Na skrzydle nie może wykorzystać swojego potencjału, nie wiem jak mógłby natomiast wyglądać cofnięty do drugiej linii i walczący o odzyskanie piłki.
Pożyjemy zobaczymy. Mecz odbębniony – za tydzień pierwsze poważne wyzwanie – Swensea.