Jakiś czas temu zauważyłem, że posiłki, które przygotowuję czekając na mecze, mają związek z tym, kogo będę oglądał. Postanowiłem przyjrzeć się zjawisku uważniej i oto, do czego doszedłem.
Najkosztowniejsze potrawy szykuję przed spotkaniami Manchesteru City oczywiście. Są to dania cudownie wielosmakowe, a zarazem o wielu rzadkich składnikach. Na niektóre muszę czekać, aż ktoś przywiezie je z zagranicy. Jeśli zaplanuję np. curry, będę się rozglądał za okrą, której w naszych sklepach raczej nie uświadczysz. Ostrość świeżych, zielonych papryczek chili, rzuconych na patelnię na bardzo wczesnym etapie, tuż po nasionach gorczycy (chciałoby się powiedzieć: rozpoczęcie akcji przez Yayę Toure zaraz po odbiorze Fernardinho), zrównoważę następnie słodyczą mleczka kokosowego (rozegrania Davida Silvy), ale przecież na tym nie koniec. Danie otrzyma zdecydowaną bazę mieszanki przypraw (kmin rzymski, garam masala, kurkuma, jak Clichy, Zabaleta i Kompany – z kozieradką lepiej uważać, jak z Demichelisem), ale co dodam do niego później, zależy już od mojej fantazji. Warzyw, jakie mam do dyspozycji, jest co najmniej tyle, ile możliwości manewru Manuela Pellegriniego w ofensywie. Raczej niepomijalne są fasolka szparagowa (Navas) i groszek (Nasri), ale w grę wchodzi także solidny ziemniak (Milner), względnie bakłażan (Dżeko), pomidory oczywiście (Negredo), najwięcej czasu poświęcę jednak jagnięcinie, o której cenie, tak samo jak o wysiłku przy krojeniu, zapomnę gdy tylko wezmę do ust pierwszy kęs: uczucie porównywalne z kontemplowaniem bramek Sergio Aguero. Inna potrawa związana z MC to marokański tażin – tu również w składniki trzeba zainwestować, tu również trzeba się nabiegać nad przyprawami, i tu również jagnięcina spisuje się wybornie.
Przed Chelsea mam zwykle ochotę na mięso. Za Rafy Beniteza bywało chude, ale od czasu kiedy drużynę objął Jose Mourinho, jak Roman Abramowicz nie żałuję pieniędzy i kupuję polędwicę wołową. Lubię, kiedy jest krwista, jak John Terry, niechby nawet lekko poprzerastana (Frank Lampard), i tak po krótkim przysmażeniu poleję ją alkoholem (czasem zapłonie na patelni, jak Eden Hazard), rzucę garść zielonego pieprzu (Oscar) i odrobinę musztardy (Ramires). Kluczowym momentem będzie znalezienie proporcji ze śmietaną – żeby sos nie okazał się blady, jak napastnicy, których ma dziś do dyspozycji Mourinho. Jednak nawet jeśli sos do polędwicy wyjdzie mało wyrazisty, a wrażenia kulinarne, które pozostawiły po sobie curry czy tażin – nieporównanie bogatsze, efekt satysfakcji z solidnego posiłku będzie zagwarantowany w stopniu bodaj czy nie większym; resztki sosu pomoże sprzątnąć z talerza i patelni czerstwy chleb (David Luiz).
Przygotowywania sufletów boję się tak samo, jak oglądania Arsenalu. Są przepyszne, są lekkie, potrafią być cudownie puszyste, okres ich pieczenia jest jednak długi, a patrząc jak wyrastają, ani przez moment nie przestaję myśleć, co się stanie w chwili próby – kiedy podejdę do piekarnika. Czy nie opadną, czy w środku nie staną się zbyt suche albo zbyt wilgotne, słowem: czy długo planowana francuska uczta znów nie okaże się klapą. Inna sprawa, że ostatnio się udaje: nawet jeśli musiałem ograniczyć dodawanie do środka niemieckiej szynki (Mesut Özil), walijski por (Aaron Ramsey) pozostaje tegorocznym odkryciem.
Żyć nie mogę bez makaronu. Na dobre i złe: gotuję go przed Tottenhamem od tylu lat, że już dobrze nie pamiętam, co było pierwsze. Największą ochotę na eksperymenty miałem w czasach Andre Villas-Boasa (do podstawowego sosu pomidorowego potrafiłem dodawać wtedy cytrynę, orzechy i miętę, osiągając efekt ustawienia 4-3-3, albo rezygnowałem w ogóle z pomidorów, rzucając na oliwę np. czosnek, czarne oliwki, skórki z cytryny i peperoncino, na koniec zaś, już do gotowej potrawy wprowadzając z ławki rukolę). Przed meczami Tottenhamu Sherwooda moja fantazja kulinarna znacznie spadła; najczęściej wchodzę w trywialny sos boloński, z mięsem mielonym, który niekiedy tylko uszlachetniam czerwonym winem albo gałązką rozmarynu. Za kadencji George’a Grahama w moich makaronach często gościło lekko podśmierdłe (strach powiedzieć głośno, skąd je wziąłem) anchois, przy Juande Ramosie wybierałem zmiksowane i bezbarwne w sumie pesto, w epoce Harry’ego Redknappa sięgałem po przepis na amatricianę, z boczkiem i peperoncino. Jeszcze w czasach Martina Jola przestałem robić lazanię. Po odejściu Modricia na stałe wyeliminowałem pomidorki koktajlowe, po odejściu Bale’a – fenkuła (po paru lepszych meczach Eriksena odważyłem się stosować go na nowo, koniecznie z nasionami, na których Sherwood się ponoć zna, ale znów trafił do rezerw). Zdaję sobie sprawę, że z makaronu nigdy nie zrezygnuję, widzę jednak, że zamiast się rozwijać, niepokojąco zmierzam w stronę aglio olio.
Potrawy związane z Liverpoolem mają coś wspólnego z tymi szykowanymi na okoliczność Manchesteru City: są wielosmakowe i gwarantują nadzwyczajne przeżycia. Problem w tym, że gorzej wyglądają: atakując kubki smakowe z intensywnością akcji Suareza, Sturridge’a, Coutinho i Sterlinga, mają dość niechlujną bazę – bywa, że wyglądają jak linia obrony zespołu z Anfield Road. Mówię oczywiście o moich risottach, z rosołowatymi Skrtelem i Kolo Toure (dlatego zwykle próbuję ograniczyć rosół na korzyść białego wina, czyli Daniela Aggera), i o tym, że już Alan Hansen tłumaczył, jak ważne w przygotywaniu tego dania jest sofritto. Jedną z możliwości jest risotto przygotowywane w ostatnich tygodniach, na pohybel zimie, w którym lekko przechodzone (Steven Gerrard) gruszki zderzam z pikantną (Luis Suarez) gorgonzolą. Kiedy gorgonzoli zabraknie (zostanie zdyskwalifikowana…), mogę liczyć na lokalne (Sturridge, Flanagan, Henderson, Johnson) grzyby i koniecznie doprawić je jeśli nie zielonym tymiankiem (Sterling), to na pewno zieloną pietruszką (Coutinho); najlepiej dorzucić oba składniki.
Fundamentalna zmiana moich przyzwyczajeń kulinarnych wiąże się ze zmianą menedżera Manchesteru United. Kiedy na Old Trafford pracował sir Alex Ferguson, traktowałem sprawę uroczyście: szykowałem pełny obiad z zupą, drugim daniem i najmocniejszym akcentem na deser (czytaj: w doliczonym czasie gry); kimkolwiek byłby rywal, nie zasługiwał na więcej niż przystawkę. Co gotować przed Manchesterem United Davida Moyesa, wciąż pozostaje dla mnie niewiadomą, ale desery odpuściłem, a i o przystawkach nie może być mowy. Lubię zupy i mało ich tu wymieniłem, może więc, bo ja wiem, ribollitę? Nazwa tej pożywnej potrawy oznacza przecież „ugotowana na nowo”, jest fasolowa jak Wayne Rooney, może zawierać kapustę i lekko starawy chleb (Nemanja Vidić i Rio Ferdinand), można ją jeść na zimno, jak na zimno gole zdobywa Robin van Persie, nade wszystko zaś: powinno się ją posypać świeżo startym serem pecorino (zmieniający cały smak Januzaj!). Może wszystko to jeszcze bez błysku, może nie na Ligę Mistrzów, ale pozwala się najeść na poziomie górnej połówki tabeli – po wakacjach dołożę drugie danie.
Przed Evertonem robię sałatki: efektowne wizualnie, smaczne, ale odkąd pamiętam, nigdy się nimi porządnie nie najadłem. Southampton pod Mauricio Pochettino jest jak sushi: świeży, czysty, wyrafinowany, wymagający cierpliwości i precyzji w spożywaniu (czytaj: utrzymywaniu się przy piłce), no i na bramce mający zawodnika ostrego jak wasabi. Newcastle raz wychodzi, raz nie wychodzi – coś jak potrawa z ryby, która nie zawsze okazuje się dostatecznie świeża. West Ham, i w ogóle drużyny Sama Allardyce’a, wiążę z bigosem, zaś Stoke z pierogami; obu dań staram się nie jeść zbyt często. Przy Hull szykuję kociołek z fondue i mnóstwo białego pieczywa, z nadzieją, że kiedyś zaokrąglę się jak Steve Bruce, albo chociaż Tom Huddlestone. Wino do posiłków? O winie opowiem innym razem; zresztą po alkohole sięgam zwykle po meczu, bo Premier League wymaga oglądania na trzeźwo.
Pyszne! Nie byłabym w stanie tyle zjeść, ale oczyma i brzuchem wyobraźni jak najbardziej. Po meczu młodzieży Chelsea z Milańczykami Filippo Inzaghi mam apetyt na garść tatara. Jestem z tych czelsiowych, mięsnych.
Przepysznie napisane. Lazanie w połączeniu z Zachodnią Zjednoczoną Szynką powoduje niestrawność,hm na zawsze???
Premierleague i jedzenie, połączenie idealne. Gratuluję Michał świetnego tekstu a biegłości w kuchni zazdroszczę!
Nie jestem dobry w porównaniach a tym bardziej kulinarnych, ale czytanie takich tekstów to jak zjedzenie samemu kubełka lodów albo tabliczki czekolady – czysta przyjemność.
Normalnie Master Chef 🙂 David Luiz=czerstwy chleb i Milner=solidny ziemniak made my day 🙂 Teraz już trudno będzie uciec od tych skojarzeń podczas oglądania transmisji…
Notka wspaniała, do dzisiejszego meczu Diabłów jedynie woda mineralna. Nic przez gardło nie przejedzie na widok tej kompromitacji.
Manchester United jest skończony i tyle.
„Łudzą się, że wygrają, a i tak szans nie mają
Ligę grają, przegrywają i szans nie mają
W Champions League przegrywają, czy szanse mają?
7 miejsce to porażka i to traszka”
City to ma trochę pecha, bo te ich zaległe mecze to nie małe
problemy, ale dobrze, że wygrali puchar
jak dobrze być Moyesem
przecież to okres przejściowy
nie ma sprawy, można przegrać wszystko co tylko jest do przegrania
zostanie wybaczone i wytłumaczone
fajnie być Moyesem w MU
bo wszędzie indziej, już by był dawno sacked – i to nawet nie in the morning
Dokładnie, straciłem już wiarę jego zwolnienie. Jeśli po wcześniejszych kompromitacjach go nie wylali to teraz też się to nie wydarzy.
Pomyśleć, że 2 miechy temu, pisałem o lutowym, historycznym pierwszym zwycięstwie Olympiakosu, tak dla żartu, a tu Ci klops:) 4 mecze, 4 zwycięstwa, bramki 12-2, aż przybył jeden taki „niepełnosprytny”.
Oglądając ten mecz przypomniałem sobie te Twoje wpisy o Olimpiakosie… Wtedy jeszcze myślałem-co ten facet uparł się na ten Olimpiakos, przecież to będzie spacer po mleko? A tu faktycznie-na naszych oczach dzieje się historia. Żartem czy na serio, ale hats off to Ron!
No tak tyle, ze takie ekipy jak Olympiakos po opuszczeniu swojego stadionu wyglądają duzo gorzej niemniej wczoraj momentami wygladali fantastycznie a ten Perez to normalnie sobie jaja robił z tego genialnego Smalinga. On , Marcano , Dominguez kiedyś świetnie się zapowiadali ale jak to często bywa cos tam nie zagrało. Nie zdziwi mnie jednak jak united odrobią straty i w rezultacie awansują
Tyle słodkości na noc – niedobrze;p
Panie Michale, tak bardzo podoba mi się Pański wpis, szczególnie, że szczęka do ziemi mi opadła z podziwu, kiedy przeczytałem o tych wszystkich potrawach (naprawdę Pan samodzielnie je tworzy? czy to tylko taki dziennikarski trick? ;>) i smacznych porównaniach… że nie chcę go kalać niepotrzebnie, głębokimi (…na poziomie rynsztoka) opisami, na które zasłużył dzisiaj klub prowadzony przez Moyes’a.
Rozważam tymczasową zmianę nicka na „czerstwy chleb”, gdyż w pełni będzie on oddawał poziom gry MU.
Kapitalny felieton, Michale. Gratuluję!
Mistrzostwo świata i okolic. Hats off.
Panie Michale, GENIALNE. Trzeba byc fanem i futbolu i gotowania, zeby w pelni docenic pelnie palety pana komentarza. Jako, ze gotowanie jest moim jeszcze wiekszym hobby niz pilka, pozwole dodac swoje trzy ziarka groszku.
U mnie jedzenie na Champions League to albo na wynos (rybny kebab i pizza w zeszlym tygodniu) albo gora pol godziny na przygotowanie (tagliatelle z pesto, grzybami, creme fraiche i porami dzisiaj) albo tzw. 'pub food’ (rybne goujon jutro) (tak, nie jem miesa, a 10 lat bylem wegetarianinem)
Co do zespolow to pozwolo sobie kontynuowac
MC – A mowili, ze ta restauracja nigdy nie bedzie 'trendy’,nigdy knajpy pod Starym Traffordem nie przebije i nawet najlepszy kucharz nie pomoze. A tu prosze, taka niespodzanka. Wystarczylo odrzucic ostre wloskie papryczki i poczekac jeden dzien zeby sie wszystkie skladniki przegryzly. Zupelnie jak moje curry, ktore najlepej smakuje na drugi dzien.
Chelsea – moze sie pan wysilac jak chce, ale i tak nie bedzie smakowalo tak dobrze jak te podane przez portugalskiego kelnera, ktory przy okazji wspomni, ze u konkurencji mieso wyglada na przygnile, a poza tym to nawet wzmianki w przewodniku Michelin od 10 lat nie dostali… Poza tym kazdy smakosz wie, ze tam nie poledwice serwuja, ale mloda konine!
Arsenal – tu nic nie mozna dodac, wpis trafia w samo (francuskie) sedno!
Tottenham – moze pan to nazywac makaronem, dla mnie to sa kluski z serem. I nie zmienie zdania, mimo ze ostatnio na nowo zaczeli poprawiac smak czarnym pieprzem. Niby troche lepiej, juz nie jest takie mdle i bez efektu, ale ogolnego wrazenia mi nie poprawi.
Davidowi Moyes’owi wychozi MU jak mi risotto… NIby skaldniki dosyc proste i dobrze dobrane, niby i przepis prosty, ale wychodzi przegotowana papka ryzowa, ktora zjadam (zazwyczaj samemu) bo szkoda mi wyrzucic…Nowy kucharz siegna po drogi szafron, ktory sie przydaje w hiszpanskiej paelli, ale na razie efektu nie widac. Ciekawe jak dlugo bedzie jeszcze probowal? Ja juz chyba sobie przygotowanie risotto odpuszcze, wole podane w restauracji…
Pozdrawiam!
Everton – skladniki moze tanie i lokalne, ale istota salatki zawiera sie w dressingu. Poprzedni kucharz mial swoja tajemicza recepture, ktora zalatwila mu nastepna robote w renomowanej restaruacji u swojego krajana. Obecny tez sobie niezle radzi, mimo ze przepis tym razem nie szkocki, ale hiszpanski.
Southampon – Wasabi??? toz to zwykly polski chrzan!!!
Tak jest Tottenham to makaron był ale za Harrego , za Boasa szczególnie w tym sezonie to były same kluski a teraz od czasu do czasu są czymś tam doprawione.
Super felieton, chcę więcej 😀
Najlepszy wpis w historii bloga.
Podpisano,
Solidny Ziemniak
Okoński słuchajcie no. Zaczęłło się niewinnie parę lat temu. Niemal z miejsca mnie od siebie uzależniliście, a teraz mi jeszcze takie rzeczy robicie ( tekst kapitalna niespodzianka + prowokacja by Was kiedyś najść w czasie jakiegoś meczu, nawet na bigos mi przyszła ochota, choć na przeciwko jeden taki, co przybytek swój Przegryż nazwał, słusznie chwali się swoim i ceniiiiii jak …. ).
No to nie zdziwcie się jak kiedy, na pół godziny przed jakimś szlagierem zapuka ktoś do Waszych drzwi i powie : dla mnie to samo proszę .
Wielkie dzięki za rozchmurzenie nastroju. Szacunek jak z Mokotowskiej na Wiślną.
Dobry przepis 🙂
Bardzo dobry wpis na blogu!
Wyśmienity tekst. Jeden z pańskich najlepszych. Gratuluję
Pardew …..
Co się z nim dzieje? Przecież to już kolejny raz w tym sezonie…..
Nie ma słów
Panie Michale, co tym razem przygotował Pan do makaronu??? Bo za niecałe pół godziny makaron będzie gotowy 🙂
Świetna pozycja IMO 😉