Najpiękniejszy wiersz o sporcie, jaki kiedykolwiek napisano, wyszedł spod pióra Stanisława Barańczaka.
W oceanicznym ryku nabitej głowami hali
Boston Garden, w ekstazie górnych galerii po parter,
wbiegają truchtem, luźni, zblazowani, cali
w niby-leniwej glorii, pięć piętrowych panter;
długoręki Kevin McHale, sześć stóp i dziesięć cali
– brzmi jego pierwsza strofa; w kolejnych padają nazwiska Roberta Parisha, Dennisa Johnsona, Danny’ego Ainge’a i oczywiście Larry’ego Birda („z trybun »LA-RREE!!!«). Poeta składa hołd słynnej pierwszej piątce Boston Celtics, opisując tych kilkadziesiąt sekund, w trakcie których zawodnicy wstępują na parkiet, rozlega się gwizdek, a McHale zdobywa pierwsze dwa punkty. Oprócz długorękiego (wypada dokończyć frazę poety: „sześć stóp i dziesięć cali / ofensywnego geniuszu”), idzie „chmurny i uparty / wielkolud”. Dalej „piegowaty (…) mistrz błyskotliwych podań”, potem „cwany gówniarz z wyglądu, bezcenny / artysta strzałów z dystansu”, a wreszcie ten najsłynniejszy w historii drużyny, „kluchowaty, senny / blondas, w którym nikt by się nie domyślił żywej, / jedynej, wszystko dotąd zaćmiewającej legendy”.
Stanisław Barańczak umarł dziś, w wieku 68 lat, po długiej i ciężkiej chorobie. Piszę o nim na piłkarskim blogu, bo gdzieś muszę powiedzieć, że wiersz „Pierwsza piątka” ukształtował moje spojrzenie na sport i uprawiających go ludzi równie mocno, jak „Widokówka z tego świata”, „Co mam powiedzieć” oraz „Drogi kąciku porad” zdefiniowały moje metafizyczne niepokoje, a „Wrzesień 1967” – współtworzył wyobraźnię erotyczną (wszystkie te utwory pochodzą z jednego tomu, czytanego przeze mnie po raz pierwszy jakoś w ostatnich latach liceum). Zostawiając Pana Boga i miłość na boku: szło o urzeczenie błyskiem nieśmiertelności, zarezerwowanej, wydawałoby się, jedynie sztukom pięknym, i o tej nieśmiertelności przemijanie. Koszykarze z Bostonu – pisze Barańczak, również mnożąc paradoksy – „tylko trochę mniej niedoskonali / niż każdy, są doskonale kochani, nienawidzeni, są wyspą / wyrosłą nad obojętność. Na mgnienie. Tak, ale na mgnienie ocali / ich to, że wystają o głowę ponad tę resztę, to wszystko”.
A więc można tak pisać, zdumiewałem się wtedy, młodszy o ćwierć wieku? A więc można podnosić sport na wyżyny poezji? A więc można być pisarzem, tłumaczem, wykładowcą uniwersyteckim i działaczem opozycji demokratycznej, a zarazem namiętnym kibicem? Ależ oczywiście, że można. Równo dwadzieścia lat temu, w świątecznym numerze „Tygodnika Powszechnego” z 1994 roku opublikowaliśmy wywiad z Barańczakiem, w którym poeta przekonywał, że koszykówka jest sztuką całą gębą i pełnym sensie tego słowa. Pamiętam, że namawialiśmy go wtedy z Adamem Szostkiewiczem na esej o NBA – wyścig z postępującą chorobą nie pozwolił mu już oderwać się od tego, co było dlań najważniejsze: tłumaczeń Szekspira, podczas rozmowy mówił jednak o związkach między grą i poezją. „Jeżeli tę ostatnią uczeni definiują jako taką formę organizacji języka, która stanowi uporządkowanie »naddane«, służące tylko własnym celom, a nie trywialnej potrzebie porozumienia się – to cóż innego robi Jordan, kiedy, wisząc w powietrzu w trakcie wyskoku, nie wkłada po prostu piłki do kosza prawą ręką, co mógłby zrobić bez trudu i czym zdobyłby dla drużyny bez ryzyka dwa punkty, ale przekłada piłkę nad koszem do ręki lewej i dopiero wtedy wrzuca? To przecież to samo, co rym w poezji, nawet nie zwykły rym, ale rym wewnętrzny. Ale o wersyfikacji to już może przy innej okazji…”.
Innej okazji nie było. Zza Oceanu dobiegały smutne wieści o postępach choroby wielkiego poety i tłumacza. Jego ukochana drużyna w tamtym składzie przestała istnieć – kiedy rozmawialiśmy, z pierwszej piątki grał już tylko Danny Ainge, ale poza Bostonem; zmarł Reggie Lewis, zachorował Magic Johnson, Michael Jordan także pożegnał się ze sportem. Została przebijająca coraz częściej w moim okołopiłkarskim pisaniu świadomość, że wszyscy na mgnienie jesteśmy. I że niektórych ocali to, iż wystawali o głowę „ponad tę resztę, to wszystko” nie tylko celniej strzelając lub lepiej podając, ale czasem dodając również owo „uporządkowanie »naddane«”: kroczki cwanego gówniarza Ronaldo, piętę chmurnego i upartego Ibrahimovicia, przewrotkę kluchowatego Rooneya, rabonę artysty strzałów z dystansu Lameli. Serduszko Bale’a, „Albę lodówkową” Barańczaka. Piłkę nożną, koszykówkę, poezję – ponad obojętność.
Tłumaczyłam kiedyś zaprzyjaźnionemu Brytolowi, że my mamy lepiej niż oni, bo Barańczak nam Szekspira napisał, a oni zostali w ciemnym lesie oryginału, którego nikt z nich nie czyta, bo za trudny i niezrozumiały. I jeszcze wspominam zdębiałego Pegaza, i najgorsze książki (przy których płakałam ze śmiechu w czasie stanu wojennego) i to, co ocalił w tłumaczeniu. I dziękuję za to, że pokazał jak przepiękny, przepastny może być ten najtrudniejszy na świecie obcy język polski. Piękny tekst Pan napisał. Tak, tak, poza tym jestem kibicem angielskiej piłki nożnej.
Mam przyjaciela poetę od gotowania. Podziwiałem dzisiaj jego pierwszą książkę, dzieci broiły, żony omawiały sprawy zdrowotno zawodowe. Myślałem, że te dwie butelki ( riesling i chardonay ), które zrobiliśmy załatwiły mnie dostatecznie by elegancko pójść spać. Odpaliłem na chwilę kompa, a tu taki tekst. Są rzeczy, które tu czytam i wracam do swojego świata. Ale dzisiaj chcę zostać gdzie indziej. W latach gdy NBA była owocem zakazanym, a rywalizacja Celtics i Lakers mi nie pozwalała zasnąć. Byłem za młody i głupi wówczas by fascynować się postacią śp. Pana Stanisława. To przyszło parę lat później. Ależ pięknie to skomentowała Pani (?!) Aljas. Nie czytałem tu nigdy mądrzejszego komentarza. Dziękuję autorze, za tekst i jego oddziaływanie. PS Co tam dzisiejsza porażka Srok czy Evertonu. Wierzę, że w niedzielę Spurs sprowadzą LVG i jego fanów na ziemię. Poproszę 4-2 🙂
Tak czułem, wiedziałem, miałem nadzieję – że nauczę się na tym blogu czegoś więcej niż tylko o piłce nożnej.
Dziękuję
Nie no wiadomix kurde !
…znów odchodzi KTOŚ. I znów w TP najlepsze słowa w sytuacji, której nie da się opisać słowami…
„Wszyscy na mgnienie jesteśmy”
Dziękuję Panu.
„uporządkowanie »naddane«” Ronaldo, piętki Ibry, przewrotki Rooneya, rabony Lameli czy serduszka Bale’a to chyba tak na zasadzie kontrastu??? Gdzie tam jakiemuś Ronaldo czy innemu Rooneyowi do wyczynów Larrego i Magica… Wystarczy wspomnieć choćby blisko 50% skuteczność rzutów za 2 punkty w całej karierze takiego Birda… A podanka Magica-poezja.
Bardzo Wam wszystkim dziękuję za ciepłe komentarze.