„W drugiej połowie nie chodziło o futbol – chodziło o przetrwanie”, powiedział Louis van Gaal po meczu Tottenham-MU i nie mogę się oprzeć wrażeniu, że zdanie to opisywało nie tylko drugą połowę spotkania z White Hart Lane, ale całą w gruncie rzeczy kolejkę, rozegraną zaledwie dwie doby po poprzedniej i pełną nieoczekiwanych wyników, z których najbardziej zdumiewający był oczywiście remis Manchesteru City na własnym boisku z Burnley. „Jest naukowo dowiedzione, że pełna regeneracja w okresie 48 godzin jest niemożliwa” – kontynuował Holender, przypominając, że FIFA i UEFA wykluczają możliwość grania co dwa dni, choć z drugiej strony to przecież jego decyzją było wystawienie dokładnie tej samej wyjściowej jedenastki po upływie zaledwie 43 godzin od zakończenia poprzedniego meczu (w historii MU zdarzyło się to po raz pierwszy od października 2012 – przez 85 kolejek kolejni menedżerowie Czerwonych Diabłów nie wahali się rotować składem). Dla porównania: Mauricio Pochettino wymienił aż czterech piłkarzy, a piąty, Benjamin Stambouli, grał w meczu z Leicester tylko jedną połowę – nic dziwnego, że z każdą minutą drugiej połowy przewaga Tottenhamu stawała się coraz wyraźniejsza; gospodarze po prostu byli w stanie biegać, gdy goście już tylko człapali.
Co nie zmienia faktu, że po pierwszych 45 minutach Manchester United mógł prowadzić nawet pięcioma bramkami: gospodarzy ratowały słupek, poprzeczka, minimalny spalony, a przede wszystkim doskonały Hugo Lloris, broniący strzały Younga, Falcao czy Rooneya oraz powstrzymujący będącego już sam na sam z nim van Persiego (załączony obrazek to wszystkie uderzenia MU z pierwszej połowy). Chyba nie przesadzę, jeśli powiem, że na tle wymagającego bądź co bądź rywala było to najlepsze 45 minut MU, jakie oglądałem w tym sezonie. Działało wszystko: trójka obrońców (jeszcze) nie popełniała błędów, Valencia i Young jako cofnięci skrzydłowi siali spustoszenie po obu stronach boiska, w środku Carrick ograniczał przestrzeń Eriksenowi, a Mata z Rooneyem dosłownie sterroryzowali Stamboulego i Masona. Wszystko, co działo się w środkowej strefie MU, było przedniej marki: rozciągające grę podania Maty i rajdy w poszukiwaniu przestrzeni między polami karnymi Rooneya, podania do napastników i ich zdolność do uwalniania się spod krycia Vertonghena czy Fazio – zabrakło jedynie goli.
Jako się rzekło jednak w drugiej połowie Tottenham zdołał przejąć kontrolę nad meczem – i tu z kolei należałoby może mówić o najlepszych 45 minutach gospodarzy w tym sezonie na tle wymagającego bądź co bądź rywala. O założonym wyżej pressingu, kolejnych odbiorach na połowie MU, a po przejściu gości na ustawienie 4-4-2 – już totalnej dominacji podopiecznych Mauricio Pochettino; gdyby Ryan Mason wykorzystał doskonałe podanie Kane’a albo gdyby Eriksen zdołał przyjąć długą piłkę za plecami obrońców MU (ewentualnie gdyby sędzia podyktował karnego za to, jak Rooney sprowadził Kane’a do parteru przy jednym z rzutów rożnych), odwrócenie ról mogło być całkowite.
Warto w tym kontekście wspomnieć o przygotowaniu fizycznym piłkarzy Tottenhamu. Mecz z MU był już ich trzydziestym spotkaniem w tym sezonie: 19 razy grali w Premier League, 3 razy w Pucharze Ligi i 8 razy w Lidze Europy, co wiązało się z podróżami do Grecji, Turcji, Serbii czy na Cypr. Dla porównania – goście mają za sobą dopiero 20 meczów (19 w Premier League i jeden w Pucharze Ligi); dziesięć spotkań mniej, średnio o dwa miesięcznie, a jaka różnica w świeżości… Nie wiem, oczywiście, czy podopieczni Pochettino nie spuchną w kwietniu, jak to zdarzało się w przeszłości drużynom mentora trenera Tottenhamu, Marcelo Bielsy – na razie jednak w każdym meczu biegają dużo więcej od rywali, a najlepszym symbolem ich, by użyć ulubionego słowa argentyńskiego trenera, „filozofii”, może być Harry Kane, nieustannie zbiegający do boków w oczekiwaniu na podania, próbujący rozpoczynać pressing na bramkarzu i obrońcach rywala, ale także świetnie podający kolegom (trzy wykreowane sytuacje; zobaczcie obrazek). Na puentę powiedzmy zatem, że Tottenhamowi do końca chodziło o futbol; kwestia przetrwania stanie na porządku dziennym w Nowy Rok podczas meczu z Chelsea.
Panie Redaktorze – odwrócenie ról (koniec trzeciego akapitu) niech będzie raczej zupełne/całkowite niż absolutne. Anglicyzm albo pół-anglicyzm, ale proszę się nie przejmować.
Dziękuję, uwzględniam
Jedno się nie zmieniło w Man Und od odejścia Fergusona, sędzia nadal boi się podjąć decyzje, która kosztowałaby United punkty. Najpierw Young taktycznie faulował wychodzącego na czystą pozycję Townsenda, ewidentna druga żółta kartka, później faul Rooneya w polu karnym. Śmiech na sali, takie sędziowanie
Michał, obejrzyj ten mecz jeszcze raz, tym razem na trzeźwo. Sędzia miał, faktycznie, gorszy dzień, ale to działało w obie strony.
Szczegolnie w 1 czesci meczu, gdy kazda, nawet najmniejsza watpliwosc, byla rozstrzygana na korzysc Tottenhamu 😉
Ja bym dał raczej tytuł „Połowa MU, połowa nie MU”, ale to chyba by głupio brzmiało, ale bardziej pasowało, bo to nie poprawa gry Tottenhamu, a kompletne odcięcie prądu w manchesterskich obwodach zmieniło obraz meczu. I gdyby van Gaal na dzień dzisiejszy dysponował zasobami ludzkimi do zastosowania rotacji, to na pewno by jej dokonał, więc nie wiem jak można go w tej kwestii obwiniać.
Co do błędów sędziego równie dobrze można było uznać gola dla United lub wyrzucić jednego z graczy Kogutów (bodajże Masona lecz mogę się mylić) za faul na Carricku. Wg mnie te sytuacje podlegają podobnej dyskusji co zapasy Rooneya w polu karnym.
Pewniejszą i bardziej obiektywną opinią będzie natomiast stwierdzenie, że oglądaliśmy (w pierwszej połowie) kawał dobrego futbolu i pojedynek drużyn, które wyraźnie wskakują na właściwe tory.
Kane Mason Stambouli Townsend. Wychowankowie decydują o grze Tottenhamu. Gdzie Adebayor czy Dembele.
Czy tylko mnie tak bardzo irytuje niskie ustawienie głównej kamery na White Hart Lane?
no cóż… decyzja trenera, więc i wina trenera… dobrze wiedział, że nie podołają fizycznie
Właśnie. Trzydziestu piłkarzy w kadrze (owszem, trochę kontuzji jest). Po co?
nie podołają fizycznie? coś chyba z przygotowaniem jednak szwankuje, bo zmęczyć to chyba nie bardzo mieli się czym…
Zakładając, że podejmowanie decyzji to wybór spośród dostępnych wariantów (dwóch bądź więcej) tego najlepszego (umożliwiającego osiągnięcie celu), to można powiedzieć, że van Gaal nie podjął żadnej decyzji, ponieważ nie miał wariantów do wyboru, zatem się nie pomylił i nie ma jego winy.
to prawda, gra tym co jest względnie zdrowe i już. takie 2 warianty to alternatywa, pewnie niektórzy nie podciągaliby jej pod pojęcie procesu decyzyjnego…
Jeśli chodzi o zmianę składu to nie jest to wcale takie proste- należy wziąć pod uwagę to, że każdy trener ma swoją strategię i stara się jej przestrzegać..