Zrobił mi się dzień społecznych tematów. Rano pisałem na Sport.pl o seksizmie we współczesnej piłce na przykładzie traktowania przez angielskie trybuny (ale także, co tu kryć, przez komentatorów telewizyjnych, portale i tabloidy) Evy Carneiro, lekarki pierwszej drużyny Chelsea. Wieczorem wróciłem do książki Ronalda Renga o życiu i śmierci Roberta Enkego, bramkarza m.in. Benfiki, Barcelony i Hannoveru 96, występującego także w reprezentacji Niemiec, który w listopadzie 2009 roku, po długiej walce z depresją popełnił samobójstwo. Czytałem tę pozycję kilka lat temu po angielsku, przekonany, że to jedna z najlepszych okołopiłkarskich biografii, z którymi miałem do czynienia; wspominałem o niej w swojej książce, a potem w komentarzu do głośnego wywiadu Pawła Wilkowicza z Justyną Kowalczyk – a dzisiejsza okazja do powtórnej lektury wiąże się z premierą polskiego przekładu, opublikowanego przez wydawnictwo SQN.
Siła książki Renga polega między innymi na tym, że autor nie udziela definitywnej odpowiedzi na pytanie o przyczyny, dla których reprezentant Niemiec odebrał sobie życie: choć opisuje ból po śmierci chorującej od urodzenia córeczki, choć pozwala wyobrazić sobie paraliżującą presję związaną np. z zachowaniem kapitana Barcelony Franka de Boera podczas i po głośnym meczu z Noveldą (będącego dla Enkego debiutem w barwach Barcy; Katalończycy przegrali między innymi na skutek błędu bramkarza), choć przedstawia stany lękowe i napady melancholii – to nie stawia żadnych kropek nad i. Raczej odsłania przed zdrowymi mroki choroby i uwrażliwia na cierpiących wokół, pokazując zarazem, jak dotknięty depresją człowiek potrafi być mimo wszystko zdolny do myślenia o innych.
W ogólnych zarysach zapewne znacie tę historię, ale warto poznać szczegóły. Warto też zatrzymać się nad tymi fragmentami „Życia wypuszczonego z rąk”, które nie muszą mieć bezpośredniego związku z depresją, a dotykają raczej kwestii wrażliwości, empatii czy zdolności do otwartego wyrażania własnych uczuć. „Bramkarz nieustannie szkoli się w powściągliwości: wie, że nie może okazać rozpaczy, rozczarowania i strachu” – pisze Reng, co może oznaczać, iż to warsztat zawodowy pozwalał Enkemu tak skutecznie ukrywać chorobę przed całym światem; trudno przy tym nie myśleć, że podobna szkoła powściągliwości dotyka – i potencjalnie okalecza emocjonalnie – przedstawicieli wielu innych zawodów.
„Jego śmierć poruszyła wielu ludzi również dlatego, że czuli, iż wartości takie, jak solidarność i współczucie, w które wierzył, często nie były mile widziane w świecie piłki – twierdzi Reng. – Robert Enke cierpiał z tego powodu, podobnie jak inni piłkarze, którzy zauważają, że ich empatia jest przez niektórych trenerów oraz opinię publiczną postrzegana jako słabość”. To paradoksalne: za bramkarski ideał jakże często uważa się agresywnych, rządzących w polu karnym, wrzeszczących na obrońców zawodników w typie Petera Schmeichela, tymczasem, jak pisał Reng, „zbyt mało osób chciało zrozumieć, że Robert był kimś lepszym: bramkarzem z niesamowitym wyskokiem i refleksem, który z własnych cnót nie robił szopki i mocno wierzył, że ambicję można okazywać również uprzejmie i z szacunkiem”.
Ten ostatni temat – pogodzenia ambicji z uprzejmością i szacunkiem, osiągania swoich celów nie po trupach – chciałbym kiedyś rozwinąć poza kontekstem piłkarskim. Na razie przypomnę jeszcze nekrolog, jaki w „Tygodniku Powszechnym” przed 53 laty zamieścił Jerzy Turowicz. „My, którym uśmiech amerykańskiej aktorki na ekranie przyniósł chwilę radości, pomódlmy się czasem za duszę Marylin” – pisał mój pierwszy Szef po śmierci Marylin Monroe. My, którym udane interwencje niemieckiego bramkarza również przyniosły chwile radości, pomódlmy się czasem za duszę Roberta – można by powiedzieć w sprawie „Życia wypuszczonego z rąk”. Przeczytajcie tę książkę.
Dziękuję.