Gdyby nie Tottenham, można by pomyśleć, że w Premier League zmieniło się wszystko.
No bo zważcie: Chelsea strzela przeciwnikom dwa gole, niby normalka, a przecież aż dwa traci, dwukrotnie daje sobie wydrzeć prowadzenie i kończy mecz w dziesiątkę po czerwonej kartce Courtois, Mourinho zaś, zamiast tradycyjnie krytykować sędziego, krytykuje ekipę medyczną, która wbiegając na boisko w końcówce, żeby zająć się Hazardem, de facto powoduje, że drużyna musi grać w dziewiątkę, bo Belg musi zejść za linię boczną (żeby zaś jeszcze zostać na chwilę przy tym meczu: Diego Costa jest zdrowy, a Branislav Ivanović nie jest w stanie poradzić sobie z szarżującym po jego stronie skrzydłowym – będącym skądinąd najlepszym graczem tej kolejki Jeffersonem Montero, przy którym Eden Hazard wydawał się blady jak beszamel przy putanesce). Arsenal, ten napakowany gwiazdami Arsenal, w dodatku z od lat niezawodnym Petrem Cechem w bramce, przegrywa u siebie z West Hamem po błędach tegoż Cecha – czy w czyjejkolwiek głowie, może poza głową Wojciecha Szczęsnego, mógłby się narodzić taki scenariusz? A kto by się spodziewał, że Arouna Kone strzeli gola dla Evertonu? Że Watford będzie o włos od sensacji w debiucie, choć w wyjściowej jedenastce postawi na przedstawicieli… jedenastu różnych nacji. Że Leicester, z fantastycznym Myhrezem na skrzydle i grając piękny futbol zmiażdży Sunderland, choć przecież pod Claudio Ranierim miało to wyglądać o wiele gorzej (inna sprawa, że z parą stoperów Kaboul-Coates Dick Advocaat daleko nie zajedzie)? Że sędzia (podczas meczu Norwich-Crystal Palace) będzie w stanie unieważnić gola przewrotką, bo zaniepokoi go zbyt wysoko uniesiona noga Camerona Jerome’a – no a jak inaczej, do cholery, można strzelić bramkę przewrotką, niż wysoko unosząc nogę?!
Na szczęście jest jeszcze Tottenham. Drużyna, która świetnie zaczyna, stwarza Eriksenowi doskonałą sytuację do zdobycia gola już w piątej minucie (przerzut Kane’a nad głowami obrońców po stracie Maty; będący sam na sam z Romero Duńczyk uderza nad bramką), wydaje się kontrolować grę przez ponad 20 minut, a potem, ni stąd, ni zowąd, popełnia samobójstwo. Nabil Bentaleb, co to ma się pomocnikom rywala nie kłaniać, podobnie jak we wtorek w meczu z Realem podczas Audi Cup traci piłkę w środku, piłkarze MU szybko przechodzą pod pole karne gości, gdzie Kyle Walker wyprzedza wprawdzie Wayne’a Rooneya, ale tylko po to, by z rzadką dla siebie precyzją trafić do bramki swojego zespołu.
Przez następną godzinę Tottenhamu właściwie nie oglądamy. Ci, którzy wcześniej grali pressingiem na połowie rywala – zmuszając np. zastępującego de Geę debiutanta Sergio Romero do trzykrotnego wybicia w aut – teraz głęboko się cofają, a kiedy już udaje się im odzyskać piłkę, nie są w stanie wymienić więcej niż dwóch-trzech podań, i to nawet na własnej połowie. Dominacja drugiej linii Manchesteru United staje się w tej fazie meczu absolutna, choć przecież akcje gospodarzy również rozgrywają się w tempie raczej wakacyjnym, i dopiero w ciągu ostatnich kilku minut meczu, po wejściu Masona, Lameli i Alliego, Tottenham jest w stanie znów przycisnąć.
Tak, postanowiłem pisząc to docisnąć pedał rozczarowania i niedosytu. Nie chcę szukać tak zwanych pozytywów – przypominając na przykład ubiegłoroczną kapitulację na tym stadionie albo zestawiając ze sobą nazwiska (oraz związane z nimi kwoty transferowe) Schneiderlina i Carricka z Bentalebem i Dierem. Nie chcę mówić, że już przed rokiem Tottenham miał najmłodszy skład w Premier League, a teraz został on jeszcze odmłodzony, i że błędy są wpisane w każdy proces uczenia się. Po pierwsze, z tą drużyną jest tak, że proces uczenia się zwykle jest związany z promocją do następnej klasy, pardon: klubu (tak, ciężko przeżyłem widok Modricia i Bale’a grających w Audi Cup przeciwko Tottenhamowi…). Po drugie, z tą drużyną jest tak, że pewien rodzaj błędów zdarza się jej jakby częściej niż innym. Za mojego życia pewnie z piętnastu menedżerów mówiło w wywiadach pomeczowych o pechu, który wiąże się z faktem, że rywal wykorzystuje akurat pierwszą pomyłkę jego piłkarzy. Albo o tym, jaki to niefart przegrać mecz, w którym przeciwnik oddał tylko jeden celny strzał.
Owszem, wyobrażałem sobie w trakcie tego spotkania, co by było, gdyby przed rokiem Morgan Schneiderlin – wczoraj niewątpliwa podpora MU – przeszedł jednak do Tottenhamu i na środku pomocy nie musiał występować przestawiony z obrony młokos. Owszem, wyobrażałem sobie, że zamiast jałowo holującego piłkę Dembele (co się stało z belgijskim piłkarzem od czasu doskonałego występu na tym samym stadionie, jeszcze w barwach Fulham?) po prawej stronie biega jakiś kreatywny zawodnik, którego prostopadłe podania tną obronę Czerwonych Diabłów. Owszem, patrząc na cofającego się między stoperów Bentaleba (i podchodzących równocześnie wyżej bocznych obrońców), widząc jego wahanie, co teraz robić – myślałem, co by było, gdyby w drużynie znalazł się jakiś klasowy cofnięty rozgrywający. Owszem, nie mogłem nie uznać, że w parze z Vertonghenem Toby Alderweireld jest opcją o wiele bezpieczniejszą niż, pożal się Boże, Fazio, Kaboul, nie wspominając już o Chirichesie, ale na tle dobrych stoperów tym przeciętniej prezentowali się boczni obrońcy. Owszem, ucieszyłem się, że w drugiej połowie na boisku pojawił się młodziutki Dele Alli, ale radość ta podszyta była melancholią: jeszcze na dobre nie zadebiutował, a ja już myślę, że za te dwa-trzy lata zgłosi się po niego jakiś potentat. Opowiadam wam o życiu wewnętrznym kibica Tottenhamu, w którym nie wiadomo, co gorsze: kontuzjowany Lloris, bo tylko patrzeć, aż Vorm wpuści jakąś szmatę, czy zdrowy Lloris, bo zaraz zgłosi się po niego Louis van Gaal?
Manchester United nie zachwycił. Po szczęśliwym wyjściu na prowadzenie osiągnął, jako się rzekło, przewagę, ale nadal nie przypominał drużyny, która za czasów Aleksa Fergusona miażdżyła rywali atakując szybko i szeroko. Jedynym, który ruszał się żwawiej, był debiutujący na Old Trafford Memphis Depay, ale ceną za tę żwawość były częste straty piłki. Carrick i Schneiderlin likwidowali wprawdzie w zalążku większość akcji Tottenhamu, ale w końcówce pierwszego nie było już na boisku (kolejny debiutant, Schweinsteiger, spóźnił się ze wślizgiem i zaczął od żółtej kartki – coś tak czuję, że tempo gry w Premier League sprawi Niemcowi jeszcze niejeden kłopot…) i goście przejęli inicjatywę. Fakt, że piłkarzem meczu wybrano Chrisa Smallinga, a kolejnymi kandydatami do tego tytułu byliby pewnie Sergio Romero i pieczołowicie opiekujący się Eriksenem Matteo Darmian, mówi tu całkiem sporo.
W sumie szalenie rozczarowujący początek. Rozczarowujący? Tak, żartuję. Nie bawiłem się tak dobrze od maja, i do maja zamierzam się tak bawić co tydzień.
Montero rzeczywiście musiał być bezkonkurencyjny, skoro zagrał na skrzydle w meczu Swansea i stanął w bramce Manchesteru United 😉
cóż za wymyślny nick, nie sądziłem że ktoś jeszcze pamięta tego gracza 🙂
Ba, mam wielki sentyment do Leicester City za kadencji Martina O’Neilla. Niecałej niestety, bo gdy Lisy przeżywały „romantyczny” epizod w swojej historii, czyli awans do PL z playoffów, ważniejsze były resoraki i Cartoon Network 😉 Dopiero sezony 1997-2001 śledziłem nie tylko via antena satelitarna, ale też dzięki kumplowi, który prenumerował angielską gazetę piłkarską i pożyczał kolejne numery (niestety nie mogę sobie przypomnieć jej nazwy; pamiętam super artykuł, którego bohaterem był Stan Collymore). Fajne czasy, jest co wspominać – Emile Heskey, dwa Puchary Ligi, środek tabeli PL, wielka szkoda, że później Leicester zjechał z ligi w takim stylu. A przypomniały mi o tym jakże emocjonalnym okresie dwa fakty: mecz z Sunderlandem był starciem Ranieri – Advocaat, co samo w sobie jest bardzo „15-lat-temu” oraz asysty Albrightona a’la Steve Guppy.
PS. Mahrez jak maszyna!
Ja z okolic 90-95 pamiętam gazetę Shoot, jakieś 2 tygodnie poślizgu, ale i tak w zasadzie był jak bezpośrednia transmisja 🙂 Muzzi Izzet był też jedną z niespełnionych nadziei Chelsea. A Mahrez wymiatał, to fakt, zasłużenie trafił do 11 kolejki BBC. To młody chłop, w dodatku zakupiony za równowartość dużego palca £, Lisy będą miały z niego pociechę.
Poprawiłem. Autokorekta w edytorze na Macu nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać: przesuwam tekst z góry na dół, a on potrafi zmienić słowa.
Zaskoczony jestem tak drastyczną opinią o Vormie. Może pan Michał jeszcze na początku sezonu nie wczuł się w ten Spursowy boom-bust cycle, bo nawet porażka Arsenalu go nie cieszy 😉
Widziałem go z Realem, niestety. I pamiętam ubiegłoroczny FA Cup z Leicester.
Dziwny ten zarzut w kierunku Bastiana, szczególnie że Niemiec kartkę dostał za typowo taktyczny faul, a wślizgu nie zrobił w meczu ani jednego.
Dobre spostrzeżenie. Mi też się wydaje że całkiem nadążał, choć nie grał całego meczu, ale ogólnie nieźle to wyglądało. Do tego świetne przyjęcie w Teatrze. No i przede wszystkim, żółta nie była za wślizg 🙂
Skład Tott może i jest młody alle tylko z Bentaleba może coś będzie, bo o Allim trudno coś jeszcze powiedzieć. Mason, Carrol, Townsend czy ten Prit chard skończą jak większość przeciętnych Angoli. Co do Diera to Pochettino juz w zeszłym sezonie bywał komiczny a teraz przeszedł sam siebie. To przeciętniak i tak skończy w tym sezonie Tott nirstety
No i jeszcze oczywiście świetny pomysł z Dembele na skrzydle generalnie brak słów
O Ranierim warto tutaj wspomnieć, bo on potrzebował tego zwycięstwa. Trener ten z reprezentacją Grecji totalnie się skompromitował, w związku z tym miło było patrzeć jak dumnym wzrokiem obserwował swoją drużynę. Ja mu życzę jak najlepiej.
Myślę że mecz WHU-Leicester będzie fantastycznym widowiskiem.
Ja mam wrażenie, że w tym sezonie Sunderland ma wielkie szanse, aby spaść. Środek obrony Kaboul-Coates to komedia, zresztą inne formacje wyglądają równie mizernie i z tego Advocat nic nie ukręci.
Pozwolę sobie wyrazić odmienne zdanie, tzn. nie mam wątpliwości co do tego, że patrzył dumnie, bo to jego cecha osobnicza (polecam Proud Man Walking)… Źle mu również nie życzę, ale jakoś trudno wyobrazić mi sobie tego menedżera odnoszącego sukcesy, gdyż od ostatniego z nich minęło blisko 20 lat, poza tym właściwie nic nie wygrał poza pucharem Włoch i Hiszpanii, a prowadził kilka takich ekip, że jednak powinien…
Ja z kolei myślę że mecz WHU-Leicester będzie widowiskiem przeznaczonym tylko dla koneserów BPL, którego wszystkie 1-2 „ciekawsze” momenty będzie można zawrzeć w 20 sek. skrócie. Z ciekawości obejrzę tyle ile wytrzymam 🙂
Zamiast pływać w Bohu z widokiem na piękne miasto Chmielnicki, wybrałem mecz Stoke-Liverpool. Oj, to będzie długi, męczący i rozczarowujący sezon dla fanów The Reds. Wszystko wskazuje na to, że nadal podstawową parą stoperów będzie duet Skrtel-Lovren, a pomysłu na grę i kreatywności w środku polu i przy rozgrywaniu piłki tyle, co kot napłakał. Pociechę niesie myśli, że United grali równie słabo, ale co to za pociecha, skoro oni będą najpewniej ostatecznie w top4, a my nie. Ale ale, jednak bramka Coutinho sprawiła wiele radości, to pierwszy mecz na trudnym terenie, Benteke i Firmino wystrzelą, Rodgers stworzy możliwości kreatywnego rozgrywania piłki, piłkarze się zgrają, Lallana w końcu będzie oparciem dla drużyny, Markowic czarnym koniec z ławki i lato będzie trwać wiecznie.
Tak, ja też śnię o tym, że Lovren przechodzi gwałtowną metamorfozę i nie tylko on sam gra dobrze, ale sprawia, że wszyscy wokół grają znacznie lepiej. Że Mignolet wreszcie pokazuje się klasą światową, a Lallana i Allen w cudowny sposób wskoczą na „wyższy poziom”. Że Henderson w butach Gerrarda nie okazuje się chłopaczkiem bez charakteru, że Can nie będzie zapchajdziurą i jego talent i zaangażowanie nie zostaną zmarnowane. Że Benteke nie jest się kolejnym Balotellim (Carrollem, Lambertem, Keanem, Heskeyem, etc…). Że Ings nie okazuje się drugim Borinim – naprawdę fajnym, inteligentnym piłkarzem, tylko po prostu bez takiej jakości, jakiej wymaga klub z aspiracjami. Że Sturridge nie będzie drugim Hargreavesem i kontuzje nie zniszczą mu kariery…
Początek PL słabiutki… Arsenal zagrał katastrofalny mecz. Niby Cech zawalił dwie bramki, ale z przodu też nic nie pokazali. Mistrzostwo będzie trudnym i chyba nieosiągalnym wyzwaniem. Liczę, że MU się rozkręci, bo na razie grają zachowawczo, ale przynajmniej nie stracili punktów.
Everton – nędza, że szkoda gadać. Mam nadzieję, że temat przejścia Stonesa do Londynu jest (na razie?) zamknięty, bo o aktualnej obronie bez niego to strach pisać (Alcaraz i Distin się pożegnali, Baines kontuzja, Hibbert kontuzja, Besić kontuzja, wypożyczony do Fulham Garbutt też kontuzja) – pozostają dzieciaki (Galloway, Browning) i Oviedo. Jak Toffees uzbierają 2 punkty z kolejnych 5 meczy (SOT, MCI, TOT, CHE, SWA) to będzie powód do świętowania…
Koguty rzeczywiście bez zmian. Ile było takich meczy gdzie z teoretycznie lepszym rywalem zaczynali wyśmienicie po czym marnowali dobre okazje, tracili piłkę przez błąd jednego z zawodników i po 15-20 minutach było 1 w plecy. Zastanawia mnie kilka aspektów:
1. Czy trener dalej przez cały sezon będzie poszukiwał optymalnego składu?
2. Czy zawodnicy zaczną bardziej wykopywać piłki niż klepać we własnych polu karnym?
3. Czy prezes wyda wreszcie co nie co, bo chyba ma z czego wydawać?
4. Czy koguty zamieniają się w arsenal (sprzed 3-7 lat) grając jak największą liczbą wychowanków i młokosów którzy niby potencjał mają ale tylko na 5-8 miejsce w lidze.
5. Ile jeszcze bramek stracą przez Walkera, ten zawodnik to dopiero pecha.