Archiwum miesiąca: luty 2017

Lincoln i życie

Jaki ten świat potrafi być piękny. Półamatorskie Lincoln ogrywa w Pucharze Anglii drużynę z Premier League, a w dodatku robi to jak bóg futbolu przykazał: strzelając gola w ostatniej minucie.

Robi to, dodajmy, na stadionie, który jest dla rywali wyjątkowo nieprzyjazny: na Turf Moor Burnley zwyciężało dotąd w Premier League aż dziewięciokrotnie (w tym z Liverpoolem, o czym wkrótce przeczytacie w czwartym numerze „Kopalni”), dwa razy remisując (przed tygodniem odbierając punkty pewnemu już chyba kandydatowi do mistrzostwa, Chelsea) i tylko trzy razy przegrywając – gdyby podobną formę udawało się utrzymać na wyjazdach, piłkarze Seana Dyche’a walczyliby o europejskie puchary, choć i tak zajmują w miarę bezpieczną pozycję w środku tabeli.

Robi to, przechodząc do historii – od 103 lat nie zdarzyło się przecież, by zespół o podobnym statusie zaszedł aż do ćwierćfinału Pucharu Anglii. 103 lata temu żył jeszcze arcyksiążę Ferdynand, a pierwsza wojna światowa miała dopiero wybuchnąć. Świat – także piłki „zawodowej” i „amatorskiej” – wyglądał kompletnie inaczej. Przepaści między drużynami, różnice w przygotowaniu boisk, na których ćwiczyły i grały, dysproporcje pensji czy diet zawodników itd., naprawdę nie były aż tak wielkie jak dzisiaj. Czytaj dalej

Tottenham, sprawdzono

Widziałem już mnóstwo takich meczów. Gdybym miał więcej czasu na szperanie w archiwach, wynalazłbym jakiś link do wpisu na tym blogu z czasów, gdy trenerem Tottenhamu był Juande Ramos, albo Harry Redknapp, albo Andre Villas-Boas, albo Tim Sherwood (Martinowi Jolowi, ze względu na okoliczności zwolnienia, daruję bycie wymienionym w tym zestawie); wpisu, w którym biadam na okoliczności kapitulacji ukochanej mej drużyny w starciu z którymś z zespołów tradycyjnej angielskiej czołówki. Jakieś przespane początki, jakieś nieprzytomne zagrania, jakieś chwile gapiostwa i prezenty dla rywali, jakaś wysoka, zbyt wysoka linia obrony (ech, te czasy AVB…), za którą mogli rozpędzać się na przykład zawodnicy Manchesteru City, jakieś koronkowe akcje w polu karnym, cyzelowane przez piłkarzy Arsenalu powiedzmy, a później jakieś gorzkie żale, związane z tym, że oto na naszych oczach oddalają się szanse na awans do Ligi Mistrzów (bo przecież o mistrzostwie kraju serio się raczej nie mówiło). Chwile weryfikacji i przekłuwania balona, pompowanego z kibicowskich projekcji, bo przecież nie z realnego oglądu rzeczywistości. Czytaj dalej