Guardiola zdobywa Old Trafford

Nie jestem obiektywny. W sporze między futbolem proaktywnym i reaktywnym zawsze będę po stronie tego pierwszego, a w myśleniu o sposobach osiągania sukcesu nie będę nigdy abstrahował od wrażeń estetycznych. Oczywiście jestem świadom względności tych ostatnich; wiem, że są ludzie, dla których błyskawiczna kontra zawsze będzie piękniejsza od żeby nie wiem jak misternie konstruowanej akcji w ataku pozycyjnym, że żelazna dyscyplina w defensywie imponuje im bardziej niż pięć podań z pierwszej piłki w ofensywie, i że dewiza plus ratio quam vis nie będzie ich przekonywać tak długo, jak vis zapewniać będzie wyniki. Pisząc o derbach Manchesteru chcę więc po raz kolejny podkreślić coś, co dla stałych czytelników bloga jest pewnie jasne: mając do wyboru Guardiolę i Mourinho, wybieram Guardiolę.

Co nie znaczy przecież, że dzisiejszy mecz Manchester City wygrał grając w jakiś nieziemski sposób. Powiedziałbym nawet, że niezależnie od rekordów, od czternastej wygranej z rzędu, od jedenastopunktowej przewagi nad wiceliderem tabeli osiągniętej już dziesiątego grudnia i od pytań o cały sezon bez porażki, jak rzadko kiedy w tych rozgrywkach piłkarze Guardioli wyglądali na śmiertelników. Że ich akcje nie były aż tak płynne, dominacja aż tak bezwzględna, i że w defensywie gubili się nie tylko przy bramce Rashforda, ale i przy rutynowych dość dośrodkowaniach (inna sprawa, że bez Mendy’ego i Stonesa, po kontuzji Kompany’ego, kończyli mecz z czwórką Walker, Otamendi, Mangala i Delph z tyłu). Owszem: wyższość MC w organizacji gry, w odwadze poszukiwania rozwiązań, w schematach rozegrania, po jakie sięgali, nie ulegała wątpliwości. Zarazem jednak: murowany kandydat na mistrza Anglii wygrał głównie dzięki nieoczekiwanym prezentom ze strony rywala (głównie grającego wyjątkowo słaby mecz Romelu Lukaku), a zarazem nie był wolny od czynienia nieoczekiwanych prezentów samemu. Pierwszy, podczas którego w roli świętych Mikołajów wystąpili Otamendi i Delph, zakończył się golem dla gospodarzy, drugi – gdzie kolejny raz z piłką mijał się Delph, zmusił Edersona do dwóch kapitalnych interwencji po strzale Lukaku i dobitce Maty. Tyle było rozmachu w akcjach City, tyle razy piłkarze z Etihad wjeżdżali w pole karne United, ale za każdym razem gęsty mur United był w stanie ich zatrzymać albo brakowało ostatniego podania, i to nawet wtedy, kiedy mur zdawał się kruszeć i goście atakowali czwórką przeciwko trójce. Manchester City wygrał nie dzięki szybkości Sterlinga czy Sane, nie dzięki skuteczności Jesusa (dziś zapamiętałem go głównie ze względu na brzydki nur z pierwszej połowy), nie dzięki wizjonerstwu Silvy czy de Bruyne, nie dzięki miażdżącemu pressingowi, ale dzięki błędom United przy stałych fragmentach gry.

Oczywiście nawet słabszy Manchester City dostarczał nowych powodów do zachwytu. David Silva na przykład, na Old Trafford lepszy nawet niż najlepszy w tym sezonie piłkarz ligi, Kevin de Bruyne, imponował nie tylko jako podczas lekcji utrzymywania się przy piłce, ale także w walce o jej odbiór, a mecz kończył w roli środkowego napastnika. Fernandinho, jak zauważył na Twitterze Barney Ronay, nie jest Xavim, a Sterling – Messim; obserwacja ta pokazuje postęp, jakiego dokonał Guardiola w Manchesterze jako trener, a nie jako zarządca klubowej kasy. W końcówce pierwszej połowy miałem ochotę pochwalić także Delpha za kilka tyleż nieoczywistych, co świetnych podań, ale jego błędy w obronie okazały się zbyt kosztowne.

Nie jestem, jako się rzekło, obiektywny. Ale na miejscu zwolenników Jose Mourinho po obejrzeniu powtórki ostatnich kilku minut meczu, podczas których piłkarze Pepa Guardioli bronili wyniku nie tylko utrzymując się przy piłce w narożnikach boiska na połowie gospodarzy, ale także strzelając groźnie na bramkę de Gei, nie broniłbym trenera Manchesteru United zbyt głośno.

10 komentarzy do “Guardiola zdobywa Old Trafford

  1. kowal

    Jak zawsze świetne spostrzeżenia na temat meczu. Tylko jedna uwaga – po drugim kiksie Delpha, Ederson bronił strzał Rashforda. Strzał Lukaku i dobitkę Maty bronił po najskładniejszej akcji w meczu. Pozdrawiam

    Odpowiedz
  2. me262schwalbe

    Nagłówek jest dość mylący. Jego treść wskazywałaby, dla średnio zorientowanych w realiach PL, o jakimś bardzo rzadkim wydarzeniu. Tymczasem w ostatnich latach mówimy o dość, może nie powszechnym, ale przynajmniej dającym się przewidzieć zjawisku.

    Odpowiedz
    1. stanislaw414

      „Nagłówek jest dość mylący. Jego treść wskazywałaby, dla średnio zorientowanych w realiach PL, o jakimś bardzo rzadkim wydarzeniu.”

      Tytuł brzmi „Guardiola zdobywa Old Trafford”, nic nie sugeruje oprócz tego, że jak grają Manchestery, to okazuje się, że grają tak naprawdę Guardiola z Mourinho i nie tylko są nadrzędnymi postaciami spektaklu, ala nawet jeden drugiemu może zdobyć stadion w pojedynkę, podczas gdy Arsen zawsze pozostaje statystą, chyba że akurat musi odejść (bo takie odcinki opowieści często się zdarzają) i stąd prawdopodobnie w ogóle odrodziło sie moje uczucie do Wengera, torpedowane w ostatnich dniach przez oficjalne konto tweeterowe Arsenal klubu FC, z którego moja miłość do wykluczonego i wyśmiewanego jest bomardowana teet po tweecie relacjami o jakimś najwyższym wodzu i wszechmogącym mistrzu, który jak podnosi przy śniadaniu filiżankę z kawą wszyscy milkną i oczekują w napięciu, czy nie powie czegoś przełomowego, np. „potrzebna jest nam większa skuteczność”, a jesłi tak, to frunie wtedy od razu niebieski ptaszek, że „Szef powiedział, że potrzba nam większej skuteczności”, trzudzieści tysięcy lajków. Uff, uff, muszę się stamtąd wypisać

      Odpowiedz
  3. lssrs

    Szanowny Panie Michale,
    Pańska obserwacja i wnioski związane z trenerami właściwie nie wymagają komentarza. Jako wieloletni kibic jednego z klubów z Manchesteru również postawiłbym na Guardiolę; jego piłkarska filozofia zdaje się być bardziej kompletna niż w przypadku jego adwersarza.

    Derby jednak rozczarowały mnie pod wieloma względami. Przede wszystkim rozczarowała mnie gra obu zespołów. United wyglądali jak grupa zastraszonych juniorów, można by wręcz sparafrazować znane powiedzenie, iż „mężczyźni wygrali z chłopcami”. Czerwone Diabły, poza kontratakiem, nie wyglądały jak drużyna, która ma jakikolwiek pomysł na grę. Krytyki nie unikną również liderzy PL: przekroczenie wysokości pola karnego praktycznie pozbawiało ich pomysłu, jak świetnie rozpoczętą, składną akcję można by wykończyć.
    Rozczarowujące było również to, że żadna z ekip nie była w stanie zdobyć gola po samodzielnym wypracowaniu sytuacji podbramkowej. Wszystkie trzy bramki zdobyte zostały w wyniku rażących błędów ludzkich, przypadku zamiast rzeczywistych umiejętności.
    Wydarzenia pomeczowe również wywołały u mnie niesmak, takie rzeczy nie powinny mieć miejsca, nie na tym poziomie.
    Koniec końców, derby rozstrzygnęły błędy.

    Odpowiedz
    1. stanislaw414

      „Jego piłkarska filozofia zdaje się być bardziej kompletna niż w przypadku jego adwersarza.”

      Uwielbiam ten wątek z fubolem proaktywnym i reaktywnym o konflikcie dwóch wielkich systemów filozoficznych. O co nas pytają w tym przypadku sportowi bohaterowie? Rozpatrując tezy Guardioli i Mourinho zadajmy sobie tedy pytanie – majac w głowie jednocześnie faustowskiego Mefistofelesa myśl: ” brzmiącą: „Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro” – czy powstałby futbol proaktywny Guardioli bez futbolu reaktywnego Mourinho lub na odwrót?

      Odpowiedz
  4. Jacek

    Wyglada na to, ze Manchester City wreszcie, po latach, ogral sie na tyle, zeby jak Chelsea (takze po latach oczekiwania) w koncu wygrac lige mistrzow.
    Tak to widze 🙂

    Odpowiedz
    1. stanislaw414

      Jeśli Manchester City sam się począł ogrywać, to nie sposób, żeby wygrał z innymi. Natomiast gdyby wygrał Manchester City ze sobą , przezwycięzenia wszystkich niemocy, które Guardiolę wprawiały w drżenie rąk, a czego zdaje sie jesteśmy świadkami właśnie, to kto wie? Mamy chyba aktualnie do czyneinia z najlepszą drużyną w Europie. Nie mniej, poczekajmy do weekendu. Liczę, że Czarodziej znajdzie sposób, aby zdobyć Wzgórze Etihad. I tu ciekawe pytanie, do któej z filozofii odwoła się Mauricio w marszu pod górę? Czy postąpi proaktywnie czy reaktywnie. Problematyczna sprawa, w tej partii na pewno bowiem będzie grał czarnymi.

      Odpowiedz
  5. stanislaw414

    @Król Julian

    Błąkam się teraz po czarnym lesie i cały czas szukam różowych w biedronkę okularów. Pomimo nieprawdopodobnego impetu uderzenia Aslana, Biała Czarownica wytrzymała i wyprowadziła kontratak, jak znakomicie opowiedział to zresztą Autor tutejszej opowieści w poprzednim wpisie. Jest już prawie pewne, że kampania Lwa będzię musiała być skoncentrowana na znalezieniu drogi do choćby trzeciego lub czwartego tronu w Ker – Paravell, albowiem pierwsze dwa wydają się być zajęte przez siły bardziej pierwotne i potężniejsze. Piszę to jednak w okrutnej chwili zwątpienia, w ciemności jak wspomniałem, gdy nie pamiętam nawet pierwszych dwóch inkantacji WIelkich Czarów. Muszę sprówbować to przełamać: – Nie lękam się kiedy jest przy mnie Arsen/nie lękam się, kiedy jest przy mnie Aslan./On wie, że najważniejsza jest skuteczność. /Nie lękam się kiedy jest przy mnie Arsen, on jest Wielkim Szefem i wie wszystko najlepiej/ To Wielki Szef pokonał Bruca Lee w „Wejściu Smoka”./Patrzę razem z Bossem w przyszłość, żeby zaśpiewać „Yesterday” w Liverpoolu, już wkrótce…

    Odpowiedz
    1. Król Julian

      No i słusznie nie ma się co lękać, bo ze Srokami u siebie to raczej spokojne trzy punkty, zwłaszcza w ich aktualnej dyspozycji – tutaj okulary nie będą potrzebne. Za to za tydzień to już różnie może być, bo Liverpool wiadomo – czasami potrafi rzucić koło ratunkowe, gdy przeciwnikowi nie idzie 🙂 Oczywiście zawsze można się do tego Liverpoolu przejechać i zaśpiewać „yesterday”, każda okazja jest dobra, ale proponowałbym powstrzymać się jeszcze chwilę – tym razem grają na Emirates 🙂 Aktualnie jeden punkt straty do Top 4 to tyle co nic, więc proponuję czary zachować na te decydujące spotkania…

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *