Najpierw miał to być tekst o antyfutbolu. O cynizmie, wyrachowaniu i sprycie, z jakim niektórzy zawodnicy potrafią poruszać się nieustannie na granicy przepisów, a jeśli tylko nadarzy się okazja, podczas której nie sposób rozstrzygnąć, czy robią coś z premedytacją, czy zupełnym przypadkiem, wykorzystują ją na korzyść własnej drużyny. Tak, nauczony wieloletnim oglądaniem tego piłkarza nie mam wątpliwości, że Sergio Ramos uwięził rękę Mohammeda Salaha nieprzypadkowo. Nie wiedział oczywiście, że wybije mu w ten sposób bark, ale wiedział, że doprowadzi do przerwania groźnej akcji. Wszystko, co najlepsze w grze Liverpoolu, obejrzeliśmy przed kontuzją Egipcjanina. Egipcjanin był w sercu wszystkiego, co najlepsze w grze Liverpoolu. Przez pierwszych kilkanaście minut on i jego koledzy z łatwością odbierali piłkę na połowie przeciwnika i rozpoczynali kolejne akcje, a Salah ruszał do przodu jeszcze zanim jeden z grających za jego plecami zawodników zdążył przerwać atak Realu. W sumie to trudno się dziwić, że piłkarze z Madrytu chcieli wyłączyć go z gry. W przerwie zobaczyliśmy statystykę kontaktów z piłką graczy obu drużyn przed i w okolicy obu pól karnych – do czasu kontuzji Salaha było to 56 do 21 na korzyść Liverpoolu, po jego zejściu, uwaga, 65 do 1 na korzyść Realu. Modrić i Kroos do końca meczu kontrolowali już wydarzenia na boisku, a Liverpool musiał się cofnąć, bo za plecy jego obrońców zagrywano coraz groźniejsze piłki.
Potem miał to więc być tekst o tym, jak to spotykają się dwie drużyny, z których jedna miała szansę na wygranie Ligi Mistrzów trzeci raz z rzędu (czwarty w ciągu pięciu lat), i która ubiegłoroczny finał rozpoczynała w tym samym składzie, co tegoroczny – której zawodnicy i trener mają wygrywanie w DNA i którzy, prawdę powiedziawszy, nawet niespecjalnie cieszyli się po ostatnim gwizdku: przyjechali po swoje, dostali swoje i kiedy to piszę, są już pewnie w drodze na lotnisko. Druga zaś była najmłodsza w historii finałów tych rozgrywek, a jej trener, Jurgen Klopp, przegrał już pięć najróżniejszych finałów; Cristiano Ronaldo tylko w Lidze Mistrzów zdołał w życiu zwyciężać pięciokrotnie. Tak naprawdę wiedzieliśmy to wszyscy: zwycięzca może być tylko jeden. Wiedzieli to także zawodnicy Liverpoolu po kontuzji Salaha.
Nie chciałem pisać o bramkarzu. Kiedy pierwszy błąd Kariusa dał Realowi prowadzenie, Liverpool zdołał szybko wyrównać, później zaś Niemiec raz czy drugi zachował się naprawdę dobrze. Przez cały sezon kibice The Reds na równi z dziennikarzami regularnie krytykowali Dejana Lovrena, a dziś Chorwat asystował przy golu Mane; „Karius też może się jeszcze zrehabilitować”, myślałem sobie, wspominając także niepewne zachowanie Jerzego Dudka podczas pamiętnego finału Liverpool-Milan w Stambule i burę, jaką sprawił mu wówczas Jamie Carragher; parę minut później, kiedy Polak bronił strzał Szewczenki i tańczył podczas serii rzutów karnych, zapewniając swojej drużynie zwycięstwo w Lidze Mistrzów, nikt już nie pamiętał, że miał w tym spotkaniu także gorsze chwile.
Myślałem sobie raczej, że skupię się na przewrotce Garetha Bale’a. Że to właściwie niezwykłe: Walijczyk przez większość sezonu był rezerwowym, wszystkie reflektory tradycyjnie skupiały się na Ronaldo, a teraz zawodnik, który wypchnął Bale’a ze składu nie wykorzystał dwóch świetnych sytuacji (Isco trafił w poprzeczkę, a potem został powstrzymany przez Kariusa), on zaś wszedł na boisko i dwie minuty później strzelił najpiękniejszego gola w dziejach Ligi Mistrzów. Jakiż tam był minimalny ruch do tyłu, pozwalający znaleźć się w idealnej pozycji, jakież wybicie w powietrze, jakież uderzenie, jaki tor lotu piłki… Nadzwyczajne to było, i można też z tego wyciągnąć wniosek natury ogólnej: o tym, że nie warto przesadnie skupiać się na przeszłości albo zbyt wiele myśleć o przyszłości, tylko trzeba żyć chwilą obecną. Ten gol, z tu i teraz, jest naprawdę najpiękniejszy i żeby to powiedzieć, wcale nie trzeba czekać kilkunastu lat, podczas których zaczną nad nim cmokać uznani historycy futbolu. Że kiedyś było lepiej? Upieram się, że żyjemy w najlepszych czasach w historii futbolu.
Nie chciałem więc pisać o bramkarzu, ale będę musiał, bo nawet jeśli po kontuzji Salaha Liverpool i tak przegrałby ten mecz, nawet jeśli rutynowany Real zdołałby przypieczętować wygraną na inny sposób, to i tak dwa błędy Lorisa Kariusa były tak straszliwe, że w dziejach mediów społecznościowych, gifów, memów i wszystkich tych szatańskich wynalazków, przy pomocy których tak łatwo uczynić z bliźniego swego niedołęgę i ofermę (w wersji najłagodniejszej), można z wielką dozą prawdopodobieństwa powiedzieć, że nie zostaną zapomniane nigdy. To był najważniejszy mecz roku w klubowej piłce, oglądał go pewnie z ponad miliard widzów, z czego miliony po błędach Kariusa rechotały, a miliony chciały z wściekłością wyrzucić telewizor przez okno. Kiedy po meczu leżał załamany we własnym polu karnym, a nikt z kolegów nie chciał do niego podejść, miałem kompletnie ściśnięte gardło, podobnie jak później, gdy z płaczem ruszył w stronę trybun zajmowanych przez kibiców Liverpoolu, by przeprosić za to, że ich zawiódł. Ilu z Was, patrząc na te obrazy przypomniało sobie tragiczną historię Roberta Enke?
Jonathan Wilson w książce „Bramkarz, czyli outsider” opisuje, jak to w sezonie 1990/91 bramkarz Crvenej Zvezdy Belgrad Stevan Stojanović wypuścił piłkę po rzucie wolnym Klausa Augenthalera w meczu półfinałowym o Puchar Europy z Bayernem. Futbolówka prześlizgnęła się wówczas między nogami Serba i wpadła do bramki. Stojanović był dobrze ustawiony, Niemiec strzelał prosto w niego. Gdy zobaczył piłkę, zdążył pomyśleć: „Wspaniale”, pewien, że popisze się świetną interwencją. „Myślałem, że już ją mam, i być może to kosztowało mnie milisekundę utraty koncentracji”. Tyle że mimo jego błędu piłkarze z Belgradu awansowali do finału, a tam, w meczu z Olympique Marsylia, Stojanović został bohaterem serii rzutów karnych. Został bohaterem, choć był o włos od zostania kozłem ofiarnym.
„Dobrzy bramkarze rujnują swoją reputację pojedynczymi, nieszczęśliwymi wpadkami, inni zaś stają w blasku chwały dzięki jednej czy dwóm obronom” – zauważa Wilson, uderzając w tony jawnie biblijne; cytowałem już te zdania w tekście o Gianluigim Buffonie. „Złe rzeczy dzieją się dobrym ludziom i niekoniecznie każdy dostaje to, na co zasługuje – taka jest smutna prawda, dla której Biblia szuka usprawiedliwienia w historii Hioba”. To u Wilsona znajdziemy także cytat z Alberta Camusa, który, jak wiadomo, również był bramkarzem. „Szybko się nauczyłem, że piłka nigdy nie zmierza tam, gdzie byś się jej spodziewał” – mówił o swoich doświadczeniach piłkarskich (życiowych?) w wywiadzie dla „France Football”. A namierzony przez dziennikarzy podczas jednego z meczów paryskiego Racingu, już po Noblu, gorąco bronił popełniającego błędy bramkarza gospodarzy. „Nie powinniśmy go obwiniać – mówił. – Dopiero gdy sam staniesz pośrodku lasu, uświadamiasz sobie, jakie to trudne”.
Nie powinniśmy więc obwiniać Kariusa. Niektórzy zwracają uwagę, że na dwie minuty przed pierwszym błędem jego także Sergio Ramos zdołał poturbować, ale i bez tego rola Niemca była wystarczająco trudna. „Z pewnością żaden sportowiec z taką regularnością nie mierzy się z arbitralnością losu co bramkarz. Rykoszet, kozioł, powiew wiatru, zła ocena sytuacji i wszystko inne, z czym musi się zmagać, a czego nie doświadczają inni gracze” – wylicza Wilson. Dawny bramkarz hokejowy Ken Dryden dodaje w książce „The Game” zarówno przejmujący opis lęku przed krążkiem, jak i bolesną refleksję na temat tego, że każda obrona jest ulotna, podlega zapomnieniu, a każdą bramkę zapisuje się do statystyk. Te wpuszczone przez Kariusa w meczu z Realem, oprócz statystyk, znajdą się niestety w niejednej kolekcji futbolowych kuriozów…
Wielką ma teraz rolę do odegrania Jurgen Klopp. Po meczu powiedział tylko, że żal mu tego fantastycznego chłopaka, ale poza tym specjalnie go nie bronił. Może jest w duchu wściekły, ale jeśli tak, to powinien być przede wszystkim wściekły na siebie. O tym, że akurat obsada bramki jest największym problemem Liverpoolu, mówiło się od miesięcy; menedżer z Anfield miał mnóstwo czasu na jego rozwiązanie i sprowadzenie do drużyny zawodnika, który postawiony pod tak ogromną presją poradziłby sobie lepiej od nieszczęsnego Kariusa.
No tak, byłbym zapomniał: fantastyczny był to mecz, oczywiście.
Niemal ze wszystkim można się zgodzić prócz końcowej opinii, że był to mecz fantastyczny. Otóż nie był. Chyba, że fantastyczny w sensie nierealności. Wszyscy chcieli zobaczyć wyjątkowe widowisko sportowe, w którym Salah nęka obronę Realu, a CR7 ze spółką obronę LFC. Dziś żyjemy kontuzją Salaha, przewrotką Bale’a, babolami Kariusa i plotkami na temat przyszłości CR7. Moim zdaniem to trochę za mało na finał CL, a banał, że „futbol jest okrutny” zbyt często wybrzmiewa po ostatnim gwizdku.
Z podrowieniami,
MM
Cóż, panie Michale, przynajmniej piłkarze Realu mieli dość klasy by podejść i pocieszyć Kariusa. Po ludzku gościa żal.
Co do rzekomego „bandytyzmu” Sergio Ramosa:
https://twitter.com/Shahinaliahmed/status/1000570706533400576
Tak, to Mo Salah pierwszy chwycił Ramosa pod rękę, padli razem, nieszczęśliwie dla Egipcjanina. Też przykre, ale jeszcze bardziej przykre, to zaślepione oskarżanie Ramosa o wszystko zawsze, a najbardziej gdy jest niewinny. Niektóre matoły nawet wyciągnęły z kontekstu rozmowę arbitra liniowego z Ramosem, gdzie ten ośmielił się uśmiechnąć, a Salah zchodził z boiska – i spisgowa teoria była gotowa.
Gratuluję, choć Realu nie lubię od dziecka. Bandytyzmu Ramosa również nie zauważyłem – ani w legendarnym rzucie Salaha, ani w potraktowaniu łokciem Kariusa, ewidentnie był popychany i tracił równowagę.
A jeśli chodzi o przypadek Stojanovica to on we wspomnianym meczu, bronił rewelacyjnie, oczywiście poza wspomnianym wolnym, którego wykonywał Laudrup podając do Augenthalera, a ten strzelał. Moim skromnym zdaniem większy klops zaliczył Aumann przy wyrównującej bramce dla Zvezdy po której niebo się otworzyło – do dziś pewnie się zastanawia jak stojąc niemal na linii bramkowej ta piłka wpadła mu za kołnierz… Poza tym Stojanovic był najsłabszym ogniwem CZ z 1991, pozostali to był fc holywood , więc niewielu na tego bramkarza liczyło, a okazało się, że został bohaterem finału.
Dzięki 😉
Przynajmniej to szczera, wrodzona niechęć, wyssana z mlekiem matki, a nie wywołana bólem poniżej pleców „bo wygrywajo a znudzili mi się” jak 90% obecnych hejterów Realu. Szanuję 😉
Weź dowolnego sportowca/zespół który medalami/trofeami wybił się mocno ponad resztę, a pewnym jest że zarobił rzeszę niechętych kibiców 'bo on jakoś za często wygrywa, łajza jedna”.
Sam tak kiedyś miałem. Z Janne Ahonenem, gdy w sezonie 2004/05 zakosował wszystkich jak nikt przed nim i po nim, w pierwszych 13 konkursach wygrał 11 razy i dwukrotnie był drugi, dokładając rywalom często kilkanaście, czasem kilkadziesiąt metrów. jak mnie wtedy drażniła jego dominacja, jak irytowało mnie podświadomie, że ktoś jest w stanie przeskakiwać konkurencję jeszcze bardziej spektakularnie niż Małysz! Cóż, wyrosłem z tego, a z tych emocji pozostał wyłącznie ogromny szacunek do wielkiego mistrza.
Z sytuacją Ramos – Salah jest ten problem, że Ramos ma opinię jaka ma(i to zasłużoną, nie ma co wybielać, bardziej Biały nie będzie xD), za to Salah, jako świeżynka na salonach i bardzo sympatyczny gość, jest po drugiej stronie księżyca. Stąd taka zbiorowa psychoza.
Do tego jeszcze koszykarze Euroligę wygrali 🙂 4 wygrane w ciągu 5 sezonów to prawie jak ten Real z początku PEMK, a najgorsze, że nie można sobie nawet ponarzekać, że kupili to sobie, bo finanse mają jednak zbilansowane. W przyszłym roku finał odbędzie się na stadionie Atletico, oj będzie się działo 🙂
no i szacuneczek – z tym Moratą jednak się sprawdziło, szybko się go nauczyli i chłop zgasł, a spodziewałem się jednak więcej…
No i cała radość poszła się j…. iście 13-ta ta LM. Na każde nazwisko następcy inne niż „Allegri” będę reagował alergią.
witam w klubie,jakaiś czarny czwartek, bo po odmowie przyznania wizy inwestorskiej Abramowicz wstrzymał budowę nowego stadionu… Duża bańka to faktycznie śmieszna inwestycja 🙂
A co do trenera Realu to spokojnie – eksperymentów z Gutim raczej nie będzie, Perez ma sporą zdolność przekonywania…
Postawa Liverpoolu była dużo lepsza niż wielu przewidywało biorąc pod uwagę styl w rewanżu z Roma. Widać jak dużo daje drużynie zdrowy Henderson. Kontuzja Salaha i błędy Kariusa to najbardziej fatalny obrót spraw. W dodatku Lallana i Firmino nie dali drużynie impulsu jaki był potrzebny aby skutecznie przeciwstawić się Realowi. Ostatnie lata pokazują że jeżeli jest w drużynie potencjał błędu to Real sprowokuje jego popełnienie. Zidane wie jak wykorzystać potencjał drużyny. Przeciwko Bayernowi wystrzelił Asencio i Vazquez. W finale pozostawił ich na ławce, jakby przeczuwajac że presją ich przerosnie a bohaterem był Bale. Real jest zespołem. Moim zdaniem bohaterem tej edycji był Marcelo.
„O tym, że akurat obsada bramki jest największym problemem Liverpoolu, mówiło się od miesięcy; menedżer z Anfield miał mnóstwo czasu na jego rozwiązanie i sprowadzenie do drużyny zawodnika, który postawiony pod tak ogromną presją poradziłby sobie lepiej od nieszczęsnego Kariusa.”
Karius przed transferem do Liverpoolu był wybrany 2 najlepszym bramkarzem bundesligi. W tym sezonie, gdy Klopp zrobił go pierwszym bramkarzem, bronił bardzo dobrze. Na pewno lepiej niż np. taki Loris. Ostatnie pół roku nie dawały podstaw, żeby przypuszczać, że tak zawali. A że zawalił… Do bramki Benzemy bronił bardzo dobrze. Potem tez miał kilka dobrych interwencji. Cóż. Shit happens. Ciekawe czy był to jego ostatni mecz w barwach Liverpoolu.
Łatwo przytulać Kariusa i atakować Kloppa.
Do tego meczu Karius miał dobrą markę i
udany sezon w Premier League. Mówił to
Rafał Nahorny z Canal+ w czasie finału LM.
Fakty są takie Real bez pomocy Kariusa
meczu nie wygrał.