To jest naprawdę mocne przeżycie, czytać i oglądać w tych dniach komentarze na temat polskiej reprezentacji. Ci sami ludzie, którzy przekonywali nas, że do Rosji jedziemy po medal, ci sami, którzy nasładzali się bliskością z Grześkiem, Wojtkiem, Arkiem, Kubą czy nawet Robertem, albo jeżdżą teraz po polskich piłkarzach jak po łysych kobyłach, albo odwracają się do nich plecami. Zjawisko nie dotyczy wyłącznie świata tabloidów (te mają zresztą swoją aferę – ich zdaniem to skandal, że dzień po przegranym meczu reprezentanci Polski poszli na basen, a Arkadiusz Milik, któremu były piłkarz Kowalczyk życzył w jednym z internetowych shows złamania ręki, dał się sfotografować z uśmiechem na ustach): ekipa tygodnika „Polityka” na przykład, która dopiero co zapowiedziała ustami swojego przyozdobionego reprezentacyjnym szalikiem naczelnego, że będzie wspólnie oglądać mecze naszej grupy, po pierwszej porażce wycofuje się z inicjatywy.
Jasne: Polacy zagrali słabo. Przegrali mecz. Tylko że przecież z perspektywy kibica przegrany mecz to najnormalniejsza rzecz na świecie. Każdy, kto związał swoje serce z jakąś drużyną wie, że nawet jeśli przez jakiś czas idzie jej naprawdę dobrze, to prędzej czy później (nie ukrywajmy: raczej prędzej niż później) przydarzy jej się kryzys. Istota kibicowania polega wtedy na tym, by nadal być z tą drużyną – by piłkarze wciąż czuli wsparcie, a nie mieli graniczące z pewnością poczucie, że za chwilę zostaną wyszydzeni, wyśmiani, obrzuceni błotem.
Istota komentowania piłki, dodajmy, polega na próbie zrozumienia przyczyn porażki, a nie na schlebianiu najniższym instynktom odbiorców.
Od wtorkowego wieczoru usłyszałem kilka prób odpowiedzi na pytanie, co się stało. Niektóre pochodziły z ust trenera, piłkarzy i ludzi z ich zaplecza: zaraz po meczu zarówno Adam Nawałka, jak Robert Lewandowski narzekali na niepodjęcie przez drużynę ryzyka. Z tego, co mówili, wynikało, że problemem nie była zmiana ustawienia, tylko to, że – przynajmniej do końca pierwszej połowy – drużyna wybierała jedynie bezpieczne rozwiązania. Wojciech Szczęsny w rozmowie z Pawłem Wilkowiczem tłumaczył, że Senegal zmusił reprezentację do ataku pozycyjnego, który Polakom od dawna nie leży. Michał Zachodny zamieniał nasze niedobre wrażenia z tego meczu na liczby (aż 54 proc. podań w poprzek boiska, tylko 13 prób dryblingu – najgorszy wynik od listopada 2014 r., najwięcej podań od Pazdana do Zielińskiego, co pokazuje, jak głęboko musiał się cofać rozgrywający, mikra liczba akcji Lewandowskiego, oznaczająca zamknięcie środkowej strefy przez Senegalczyków, itd., itp.). Nie oni jednak nadawali ton rozmowom na temat tego, co się stało na stadionie Spartaka i co czeka nas w niedzielę.
Pokusa, żeby diagnozować kondycję polskiego społeczeństwa przy pomocy futbolu, jest oczywiście duża – że jest to nie tylko możliwe, ale też uprawnione pokazał choćby Jonathan Wilson pisząc „Aniołów o brudnych twarzach”, czyli piłkarską historię Argentyny. Pokusie tej uległ także we wrześniu 2013 roku Andrzej Duda, deklarując na Twitterze, że „stan polskiego sportu, zwłaszcza gier zespołowych, jest smutnym odzwierciedleniem stanu polskiego państwa”, co dziś rzecz jasna obraca się przeciw obozowi politycznemu prezydenta RP. Nie będę ukrywał, że i mnie pociąga przyjrzenie się polskim neurozom przez pryzmat tego rzucania się od ściany do ściany – najpierw słynnego „pompowania balonika”, a później wdeptywania w ziemię tych, którzy „po raz kolejny nie spełnili oczekiwań”. Czy wszystkie te rojenia o potędze, wraz z ich późniejszym odreagowywaniem, nie są świadectwem jakiegoś gigantycznego braku pewności siebie? Tego, że tak naprawdę nie wierzymy ani w reprezentację Polski, ani w samych siebie?
Nie śledzę polskiej reprezentacji z tak bliska, jak robi to wielu moich kolegów, autorów licznych książek i niezliczonych tekstów na jej temat. To na podstawie tych książek i tekstów, a przede wszystkim na podstawie przebiegu eliminacji do tego i poprzedniego turnieju, oraz samych mistrzostw Europy we Francji, wyrobiłem sobie nienajgorszą opinię na temat tworzącego drużynę Nawałki „pokolenia Erasmusa” czy „pokolenia >>chcę więcej<<” – choć jako człowiek raczej niedzisiejszy miałem także przez cały czas, i mam nadal, wątpliwości związane ze sposobem obecności tego pokolenia w mediach społecznościowych; po porażce z Senegalem przydałby się tu chyba reset, a nie (jak to robił np. Sławomir Peszko) wchodzenie w internetowe polemiki. Nie uważałem ich za kandydatów do medalu, nie zachwycałem się wysokim miejscem w rankingach, ale przecież nie zakładałem (i wciąż nie zakładam), że w Rosji będziemy obserwować kolejną z polskich katastrof. Dlatego najważniejsze pytanie, jakie dziś sobie zadaję, brzmi: dlaczego to „pokolenie >>chcę więcej<<” wydawało się sparaliżowane podczas pierwszego meczu jedynej tak naprawdę imprezy – każdy piłkarz zdaje sobie przecież z tego sprawę – na której można przejść do historii futbolu? I czy można to zmienić?
Moja hipoteza brzmi następująco. Problem nie leży po stronie piłkarzy i trenerów, którzy nie zmienili się w ciągu dziewięćdziesięciu minut z ludzi wybitnych w beznadziejnych patałachów, tylko po naszej stronie. Do uzdrowienia jest toksyczna relacja między kibicami a reprezentacją. Nie może być tak, że wiążemy z tą grupą zawodników wszystkie nasze, niemożliwe do zaspokojenia gdzie indziej fantazje, tylko po to, żeby chcieć spalić ją na stosie przy pierwszym potknięciu.
Innymi słowy: wydaje mi się (zwłaszcza że podobny mechanizm obserwowałem przy okazji kilku ostatnich turniejów reprezentacji Anglii, w której dająca sobie radę w klubach grupa piłkarzy wychodziła na boisko ze strachem w oczach, sparaliżowana tym, co w przypadku niepowodzenia zrobią z nimi media i kibice), że przyczyną tego, iż „nie zadziałały głowy”, było ulokowane gdzieś w tyle tychże głów przekonanie, że jeśli podejmą ryzyko, o które apelował trener, i coś broń Boże pójdzie nie tak, staną się wylęgarnią memów.
Zbiorowe życie nie swoimi sukcesami i porażkami to z pewnością materiał dla terapeuty. Widać też wyraźną zależność między okazjonalnością kibicowania a absurdalnością komentarzy po porażce – czegoś nas to nałogowe oglądanie piłki nożnej jednak uczy, możemy się pocieszać.
Chciałbym jednak wierzyć, że mecz z Senegalem został przegrany na poziomie czysto sportowym. Może to lata karmienia tanią psychologią sportu przez Dariusza „Brakowało Wiary” Szpakowskiego budzi we mnie pewną niechęć do szukania przyczyn w głowach piłkarzy. Nawałka zagrał i przegrał – wymyślił ciekawe ustawienie, które kompletnie nie zdało egzaminu – i tyle. Owszem, fakt, że ten chyba niezły taktyk nie zdołał wymyślić niczego, co zmieniłoby grę po przerwie, może martwić. Ile to razy widzieliśmy taki game of two halves – tutaj niczego takiego nie było. Ale nie bardzo wiem, w jaki sposób poszczególni piłkarze mogliby grać bardziej ryzykownie – decydując się na drybling, trzeba mieć na niego miejsce, rozgrywając szybko trzeba mieć ubezpieczenie w środku pola, itd. A już gonienie wyniku, kiedy gra kompletnie się nie układa musiało być wyjątkowo frustrujące. Nie, to był chyba taktyczny niewypał.
Nie twierdzę, że tej drużynie uda się wyjść z grupy, mogą nawet przegrać z Kolumbią, ale stawiam, że nie będzie po nich widać wielkiego paraliżu i presji.
No, chyba że Nawałka znowu przekombinuje…
Brak wartościowych sparingów, mała ich liczba a przede wszystkim nie wprowadzenie do gry młodych zawodników – to są grzechy główne Nawałki. Pan Nawałka wiele mówił o „jakości” , może mu chodziło o reklamy? PR? No i najważniejsze, gdzie byli dziennikarze sportowi. Jarały nas rankingi FIFA? No to mamy. Na boisku grali faceci których za karę ktoś tam wysłał, którzy nienawidzą piłki. Narodem optymistów wstrząsnąć łatwo, ale na takie chwile mamy swoje zawołania „Polacy nic się nie stało”. Mnie się nie chce tego słuchać! Liczę, że Nawałka ma j.j. i postawi na Kownackiego, Bereszyńskiego, Bednarka, Góralskiego. Może w niedzielę urodzi się nowa Reprezentacja Polski.
Jeśli Cię posłucha i postawi na młodych poniesiemy spektakularną porażkę. Rolą Nawałki jest wygrywać mecze (dobierając piłkarzy aktualnie najlepszych, najlepiej dysponowanych, tudzież najlepiej wpisujących się w założenia taktyczne planu meczowego), a nie stawiać na młodych- od tego są kluby i ich szkółki.
Po za tym Twoje biadolenie wpisuje się świetnie w to, o czym pisał wyżej redaktor Okoński.
Przecież porażka już jest. W gorszym stylu niż w meczu PolSen można przegrać? Ile wprowadzał Zielińskiego? Dlaczego Kownacki zagrał 1 mecz? Bereszyński? Gdzie ta jakość? Dla mnie to jest „Dyzma” !
Po meczu Polska – Senegal byłem zły z dwóch powodów, „zachowawczości” Nawałki i kiepskiego sędziowania arbitra z Bahrajnu. Zacznę od drugiej z tych kwestii, bo „wiadomo, że usprawiedliwianie się pracą arbitra, to szukanie wymówek…” Uważam po prostu, że ten sędzia kompletnie nie czuł gry, i niestety odbiło się to praktycznie tylko na drużynie Polski… wiem, wiem, kończę temat.
Odnośnie złości na trenera. Dlaczego takie ustawienie? I właściwie mógłbym skończyć… ale tego nie zrobię. Dlaczego „palić” Zielińskiego i Milika jednym ruchem? Czy był choć jeden mecz kiedy Ci dwaj, bardzo dobrzy piłkarze, razem na boisku „coś nam dali”? Jestem wielkim fanem Kownackiego, ale mi zabrakło zmiany w 46 minucie Milika na Góralskiego. Zabezpieczenie środka pola, ze względu na kartkę Krychowiaka, i przesunięcie Zielińskiego za Lewandowskiego.
Kartka dla Krychowiaka moim zdaniem zmieniła rolę Piotra Zielińskiego w ustawieniu naszych defensywnych pomocników, i nie rozumiem narzekań aż w takim stopniu na grę Piotra Zielińskiego, skoro jako ustawiony na tej pozycji, nie miał innego wyboru jak brać na siebie większą odpowiedzialność w obronie, a wiadomo, że nie czuje się w tym dobrze… albo inaczej, traci ponad 50% swojej wartości na boisku.
Umówmy się, że każdy trener ma prawo podjąć złą decyzję, ale dlaczego jeśli widać gołym okiem że coś się nie sprawdziło, nie spróbować tego odwrócić jedną lub dwoma prostymi zmianami „od razu”. Odwagi trenerze, najgorszy jest brak zdecydowania… Gdyby nie odwaga Santosa i wstawienie Sanchesa do pierwszej jedenastki, może bylibyśmy mistrzami Europy 😛
Chemia dla niezaawansowanych, dla mnie chemia między Milikiem a zespołem, a szczególnie Lewandowskim się na razie skończyła. Nasza „7” to młody gracz i jeszcze wiele goli dla biało-czerwonych przed nim… ale może dajmy mu czas. Teraz „za bardzo chce”, czemu się absolutnie nie dziwię, ale zazwyczaj jak ma się takie nastawienie, to dużo rzeczy wychodzi zupełnie odwrotnie. Niech jego powrót do pewności siebie nie odbywa się kosztem całej reprezentacji i ich i naszych marzeń 😉
I już ostatnia rzecz (choć chciałoby się napisać jeszcze np. o Cionku, ale jego bardziej mi żal, niż mam do niego pretensje, mimo oczywistych złych zagrań, tak jak żal mi Bednarka, że nie mógł grać od początku – widzieliście jak przeskakiwał w walce o górne piłki Senegalczyków?), widzieliście minę Lewandowskiego po zakończeniu meczu? Słyszałem komentarze, że jego zachowanie (m.in. przyjęcie pocieszenia i pocałunku od żony) to oznaka, że coś z nastawieniem naszego kapitana jest nie tak. Przypomnijcie sobie teraz minę Lewandowskiego po zakończeniu zwycięskiego meczu z Czarnogórą i wygranych eliminacjach… Wierze, że trener Nawałka ma w reprezentacji zawodników by zestawić skład, który umożliwi Lewemu poprowadzenie „Nas” do zwycięstw na tym mundialu !
Pozdrawiam wszystkich kibiców i nie-kibiców (…za cztery lata nie będziemy mistrzami świata 😉
Panie Redaktorze, optymizm mamy w genach. Niestety to zły optymizm, często niczym nie poparty i wynikający z oszustwa. W przypadku MŚ boisko to pokazało. Zahaczył Pan o politykę. W polityce też mamy optymizm. Hucznie obchodzimy 100-lecie Odzyskania Niepodległości po szczęśliwym zwarciu ze sobą naszych wrogów, ale że 123 lata niewoli do której doprowadziliśmy sami, prawie sami nikt nie chce pamiętać. Związek przyczynowo skutkowy ciągle aktualny. Za dwa lata 100-lecie pogonienia bolszewii nazwane przez optymistów dla niepoznaki cudem.