Najłatwiej byłoby powiedzieć, że tak właśnie mógł wyglądać pierwszy mecz Polaków na tym turnieju. Tylko że mówiąc w ten sposób, niczego się nie nauczymy.
Złudzenia są naszą radością i naszym cierpieniem – napisał kiedyś Józef Tischner, którego osiemnastą rocznicę śmierci dziś właśnie obchodzimy. Zastosowanie cytatu z Księdza Profesora do tego, co przeżyliśmy w ciągu ostatnich kilkunastu dni (wliczając w to wygraną z Japończykami), wydaje się aż nazbyt łatwe. Przez długie miesiące czekania na mundial żyliśmy złudzeniami o świetnie przygotowanej reprezentacji, lekceważąc sygnały ostrzegawcze (takie choćby, że wielu kluczowych zawodników tej drużyny grało w trakcie minionych miesięcy mało bądź desperacko walczyło z czasem, by zdążyć się wykurować na najważniejszą piłkarską imprezę w życiu). Ba: żyliśmy nimi nawet po tym pierwszym, fatalnym i decydującym tak naprawdę o całej katastrofie meczu z Senegalem, w którym – upieram się – naprawdę: trenerski zamysł był dobry, a zagadką pozostaje jedynie, dlaczego piłkarze nie potrafili podjąć oczekiwanego od nich ryzyka, do czasu nieszczęsnego rykoszetu i samobójczej bramki Cionka wybierając bezpieczne podania między obrońcami. Cieszyliśmy się złudzeniami, a teraz cierpimy, tym bardziej, że kiedy było już po wszystkim, Polacy pokazali, że są jednak w stanie wygrać mecz na mistrzostwach świata. „Miałeś, chamie, złoty róg…” – można by przywołać cytat z ważnego dla Tischnera dramatu; dramatu, z którego pochodzi też symbol, na kanwie którego filozof z Łopusznej, a zarazem wieloletnia podpora redakcji „TP”, zbudował jeden ze swoich najważniejszych esejów.
„Chochoł sarmackiej melancholii”, krytyka naszych wad zbiorowych, traktuje w dużej mierze o polskiej apatii, o nostalgicznym poczuciu niespełnienia, nieokreślonym żalu po utraconej szansie, tułającej się po zakamarkach świadomości irracjonalnej nadziei, że owa szansa powróci, i pretensji do świata, który jest obwiniany za naszą porażkę (nie uwierzycie: w redakcyjnym archiwum znalazłem świetną analizę tego tekstu pióra Jarosława Gowina). Owa melancholia nie jest nastrojem przejściowym, ale stałym sposobem naszego zbiorowego istnienia. Nostalgiczny Sarmata pogrąża się we śnie, rezygnuje z walki – kiedy na boisku traci pierwszą bramkę, już się nie podnosi. Brak mu odwagi, której miejsce zajmuje „zadzierzystość”, poza na użytek innych, z których opinii na nasz temat czerpie poczucie własnej wartości. Pasuje, pasuje, jak cholera – może tyle się zmieniło przez prawie pół wieku, które upłynęło od chwili, kiedy Tischner pisał ten tekst, że nie winimy świata za porażkę na mundialu. Nie jest to wiele, ale zawsze jest to coś.
Mam wielką nadzieję, że nie ulegniecie kolejnemu złudzeniu i, ciesząc się z samego faktu wygranej z Japończykami, nie będziecie mówić, że to od początku mogło tak wyglądać. Dziś, tak samo jak podczas meczu z Senegalem również brakowało przecież ruchu z przodu, a w środku pola ziała dziura. Dziś, tak jak wtedy większość podań wymieniali między sobą obrońcy, również wtedy czasami obserwowaliśmy próbę (najczęśniej niecelnego) zagrania długiej piłki. Tak samo jak wtedy bolały zęby, kiedy patrzyło się na proste straty, w których dzisiaj prym wiódł, niestety, Jan Bednarek (niech was nie zmyli bramka, którą strzelił Japończykom: jeśli podczas pierwszej połowy meczu z Senegalem mówiło się, że elektryczny jest Cionek, cóż dopiero powiedzieć o dzisiejszych zachowaniach Bednarka w defensywie?). Senegalczycy zdobyli bramkę jako pierwsi, a Polaków sparaliżowało. Dziś jako pierwsi strzelili, po ćwiczonym pilnie stałym fragmencie gry, piłkarze Adama Nawałki: na boisku zrobiło się więcej miejsca, łatwiej było grać tak zwaną swoją grę, czyli kontratakować. Cały czas pewni awansu Japończycy przesadnie w tym jednak nie przeszkadzali. Nie wzięlibyśmy takiego wyniku, a nawet takiej – powtórzmy: dalekiej od ideału – gry na inaugurację? Atmosfera w drużynie nie poprawiłaby się, nie poniosłaby Polaków dalej w turniej, nie zintegrowałby zespołu fakt, że zwycięstwo zapewnił jeden z wchodzących dopiero do niego zawodników? Zielińskiemu nie grałoby się łatwiej ze świadomością, że także w reprezentacji potrafi zagrać świetną piłkę do przodu, choćby taką jak ta do Grosickiego, po którego podaniu doskonałą okazję zmarnował Lewandowski?
„Złudzenia są naszą radością i naszym cierpieniem”, powtórzmy. Polska nie zagrała dziś lepszego meczu niż dwa poprzednie. Japonia nie musiała się starać tak bardzo, jak w meczach z Kolumbią i Senegalem. Różnica między nią a naszymi poprzednimi rywalami, ze szczególnym uwzględnieniem Kolumbii, polegała na tym, że ona wygrać nie musiała. Cholernie trudno się z tym wszystkim pogodzić, ale nie ze względu na dzisiejsze zwycięstwo. „Przez jakiś szczególny zbieg przypadków świat kolorowej Utopii mógł się ucieleśnić – to znów Tischner, i aż trudno uwierzyć, że nie o mundialu w Rosji. – Rezolutność musiała się zdobyć na gest skorzystania z nadciągającej Okazji. Ale gestu nie było, najwyżej jakieś usiłowania. Tragiczny paradoks polega między innymi na tym, że właściwie nie wiadomo dlaczego”. Dlaczego, ach, dlaczego, mając jedyny taki mundial mając w życiu, pogrążyli się w drzemce? Dlaczego pozwolili, by nawet końcówka meczu z Japonią potoczyła się w tak letargicznej atmosferze?
Żeby było jasne: nie chcę cytatami z Tischnera zwalniać tej drużyny i jej selekcjonera od odpowiedzialności. Nie szukam kozłów ofiarnych, ale chciałbym wiedzieć, co się właściwie stało. Przyjmuję do wiadomości wszystkie te zdania, napisane w ciągu ostatnich paru dni przez kolegów (ani się obejrzałem, a sam zacząłem je powtarzać): że może zwyczajnie ta drużyna osiągnęła już swoje maksimum przed dwoma laty na Euro. Że dwa lata to w piłce nożnej epoka; w życiu piłkarza nawet jedna piąta kariery. To sir Alex Ferguson mówił o trzyletnich cyklach, a najtrudniejsze jest przejście między jednym cyklem a drugim. Wielu trenerów odpada właśnie wtedy – Adamowi Nawałce, jak wielu innym w tym fachu, zwyczajnie się nie powiodło przejście między jednym cyklem a drugim. Może, gdyby mistrzostwa świata odbywały się rok później, gra trójką obrońców na przykład byłaby lepiej przećwiczona, a zmiennicy tych, którzy przez tyle miesięcy leczyli kontuzje, lepiej wkomponowali się w drużynę… Złudzenia?
Nie jest łatwo po tym wszystkim bronić myśli, którą nosiłem przez ostatnie dni: że mianowicie Adam Nawałka powinien zostać. Bo wiecie: jestem zdania, że trenerzy piłkarscy zaliczają się tej, niemałej w końcu, kategorii ludzi, którzy potrafią uczyć się na błędach, więc lepiej, żeby polski selekcjoner mógł dokończyć to, co zaczął, samemu wyciągając wnioski. Tak w głębi to przecież on najlepiej wie, co zostało schrzanione. Nowy początek, co braliśmy choćby po odejściu Leo Beenhakkera, zamiast odrodzenia przynosi początek kolejnej smuty.
Tischner mówił, że z porażek wynosi się gorycz, z klęsk można wynieść honor i naukę. O honorze wolałbym już naprawdę nie mówić. Żeby jakaś nauka z tego była.
Ani słowa o błazenadzie na koniec meczu ?Za samą akcję z kontuzją Nawałka powinien zakończyć karierę ewentualnie zmienić profesję na cyrkowca/polityka.
Otóż to, gdzie tu miejsce na jakąkolwiek melancholię, skoro Polacy bezwolnie wzięli udziali we wstydliwym przedstawieniu reżyserowanym przez Japonię, tj. zespół, który do niedawna nie był u nas traktowany poważnie. Potem słyszymy na konferencji prasowej, że realizowaliśmy założenia taktyczne (legendarny niski pressing, serio?, takie były założenia? abdykować z rywalizacji, z meczu, z fair play?), oraz, że awans był tak naprawdę nieosiągalny. Ja, skromny kibic reprezentacji Polski i piłki nożnej jako takiej, poczułem się właściwie upokorzony. To nie melancholia, nie żal, nie wstyd i nie gorycz. Upokorzenie, to jest właściwe słowo.
o to to – upokorzenie i żenada, a ostatnie 10 minut było bardzo wymowne, tak wygrać to jak przegrać ! a ten niski pressing to chyba wpadli analizując średnią wzrostu Japończyków 🙂 A zachowanie Nawałki – wieś śpiewa wieś tańczy… Jeszcze nieomylny Marciniak, typowany do sędziowania przynajmniej w półfinale, wróci do domu i będziemy w komplecie mogli zaśpiewać nty raz: nic się nie stało 🙂