Historia, która kryje się za tym utworem, jest w gruncie rzeczy prosta. Ojciec artysty po ciężkim zawale trafia do jednego ze szpitali w Newcastle. Nie jest – jak łatwo sobie wyobrazić – w najlepszej formie, nie tylko fizycznej, ale przede wszystkim psychicznej. Z jak wieloma rzeczami trzeba się będzie pożegnać na zawsze? Czy emerytura to śmierć rozłożona na raty? Ileż można, i czy w ogóle warto żyć, będąc skazanym na ciągłe wsłuchiwanie się ze strachem w bicie własnego serca?
Szpital, tak się złożyło, jest położony blisko St. James’ Park. Na stadionie Newcastle tego wieczora gospodarze grają z Liverpoolem. Teraz jest już późna noc, ale mężczyzna po zawale nie śpi, pełen niewesołych myśli. I nagle, wśród nocnej ciszy, zza okna słyszy kroki zbłąkanego przechodnia, a potem jego głos. To kibic Liverpoolu, dla dodania sobie otuchy w obcym mieście śpiewający „You’ll Never Walk Alone”.
Piosenka Marka Knopflera, z wydanego dziś albumu „Down The Road Wherever”, rozpięta jest między przedstawieniem chłopca kopiącego jakąś wygniecioną puszkę (miała, jak się domyślam, zastąpić futbolówkę) i zbyt młodego jeszcze, by serio myśleć o sprawach życia i śmierci, a obrazem mężczyzny, który przeżywa „mroczną noc duszy / gdy myśli robią się stare i smutne”. Ten drugi wie już, że rzeczywistość nie jest tym samym, co marzenia, ale ma także świadomość, że jedno czy dwa z tych marzeń udało mu się spełnić. To piosenka o pogodzeniu z losem – ale o pogodzeniu, które niespodziewanie przychodzi z owym samotnym kibicowskim śpiewem i przebłyskiem intuicji, że intonujący go przechodzień (czy nie tak samo, jak Ty czy ja?) naprawdę nigdy nie będzie szedł sam. Równie niespodziewanie w tym miejscu knopflerowskiej kompozycji pojawia się melodyjka, która w musicalu Rodgersa i Hammersteina miała pocieszyć strapioną wdowę, a na Anfield Road od tylu lat dodaje otuchy piłkarzom i fanom jednej z najbardziej niezwykłych drużyn w dziejach piłki nożnej. W ciągu tych kilkudziesięciu sekund gitarowych slide’ów wszystko się łączy: wspomnienie urodzonego w maleńkim szkockim Glenbuck, w górniczej rodzinie, Billa Shankly’ego, który tak bardzo ukochał „You’ll Never Walk Alone” w wersji zespołu Gerry and the Peacemakers. Ludzi ciężkiej pracy, których ten wciąż tak bardzo kochany trener Liverpoolu zapraszał do domu, stawiał im herbatę, rozmawiał o piłce i o życiu, fundował bilety na mecze. Innych ludzi ciężkiej pracy – rybaków, kierowców, robotników sezonowych, górników także – których również urodzony w Szkocji Mark Knopfler od lat portretuje w swoich piosenkach. Ten pierwszy wierzył, że dzięki futbolowi świat stanie się bardziej sprawiedliwy, a ludzie bardziej sobie równi. Ten drugi podobną wiarę zdaje się pokładać w muzyce.
Może najlepsze w kawałku „Just A Boy Away From Home” jest to, że na cytacie z „You’ll Never Walk Alone” się nie kończy: że Knopfler gra dalej, nie tylko dopisując swoją opowieść, ale dając przestrzeń naszym. Muzyka i piłka nożna zajmują w nich poczesne miejsce i, co najlepsze, nie jesteśmy w nich sami.