1. Pamiętacie jeszcze, co robiliście w ostatni dzień sierpnia 2012 roku? Ja pamiętam doskonale: późnym wieczorem, nocą właściwie, po uśpieniu dwóch, będących dziś zdecydowanie w wieku licealnym przedszkolaków, usiłowałem gdzieś pośród pustki Beskidu Niskiego złapać kawałek zasięgu, by sprawdzić, czy Tottenhamowi uda się jeszcze, na minuty przed zamknięciem okienka transferowego, sprowadzić z Porto Joao Moutinho, była to bowiem jedna z tych transakcji, które gdyby tylko Daniel Levy słuchał uważniej zatrudnionego przez siebie trenera (w tym przypadku André Villas-Boasa), wyprowadziłyby klub na prostą znacznie szybciej, oszczędzając nam wszystkim niejednej traumy…
2. Ale ja nie o tym. A może trochę o tym? Bo tamtego ostatniego dnia sierpnia 2012 roku, jedenaście lat i cztery miesiące temu, z dopięciem transferu Moutinho spóźniono się o kilka minut, za to pracę w Tottenhamie rozpoczął niejaki Hugo Lloris. Kawał czasu, nieprawdaż? Dość powiedzieć, że trenerem Manchesteru United był wówczas niejaki sir Alex Ferguson, idący właśnie po swoje ostatnie mistrzostwo Anglii, w Arsenalu pracował Arsene Wenger, w Chelsea Rafa Benitez, a w Liverpoolu Brendan Rodgers; Pep Guardiola odpoczywał w Nowym Jorku po ostatnim sezonie z Barceloną, Jurgen Klopp był świeżo po podwójnej koronie z Borussią, a dwa miesiące wcześniej w kijowskim finale Euro 2012 Hiszpanie pokonali Włochów, a w meczu tym występowali między innymi Iniesta czy Pirlo…
3. Przez sam Tottenham od tamtej pory przewinęło się aż dziewięciu trenerów, wliczając w to tymczasowo pełniących tę funkcję Ryana Masona i Cristiana Stelliniego. Po drodze przeżyliśmy najlepszy niewątpliwie okres w najnowszej historii klubu, kiedy to za czasów Mauricio Pochettino budowano nowy stadion, a co ważniejsze: drużyna biła się o mistrzostwo kraju i regularnie występowała w Lidze Mistrzów, dochodząc nawet do finału tych rozgrywek. Zarazem był to okres naznaczony poczuciem niespełnienia, w którym będący u szczytu formy Lloris, Walker, Alderweireld, Vertonghen, Rose, Dembele, Wanyama, Eriksen, Dele, Son i Kane (owszem, powtarzam tę jedenastkę wybudzony w środku nocy bez chwili zawahania) nie wygrali wspólnie nawet marnego Pucharu Ligi.
Owszem, sam Lloris został w międzyczasie z Francją mistrzem świata i ustanowił rekord występów w drużynie narodowej, owszem, jako kapitan prowadził swoją reprezentację i swój klub w wielu niezapomnianych meczach, owszem, wybudzony w środku nocy bez chwili zawahania jestem w stanie wyliczyć wiele jego bajecznych interwencji, na przykład obronione karne: Aubaneyanga w derbach z Arsenalem, Vardy’ego w meczu z Leicester czy Aguero w spotkaniu z Manchesterem City, wolnego Warda-Prowse’a z Southamptonu, kiedy piłka szybowała w okienko, uderzenie Welbecka w innym meczu derbowym, strzał Coutinho, kiedy Lloris dosięgnął piłki jakimś cudem i nie tą ręką, która wydawała się bliższa piłki, uderzenie Chicharito, kiedy wyturlał się wraz z futbolówką w zasadzie już zza linii bramkowej, próby Götzego, Lukaku, Bruno Fernandesa, Mahreza, podwójną paradę w meczu z Brentford…
4. Czas jednak mijał nieubłaganie, z tamtej jedenastki wykruszali się jeden za drugim, a na ich miejsce nie znajdowali się lepsi, a i on z czasem zaczął popełniać coraz więcej błędów. Pieski los bramkarza, ujmowany w statystykach, mówił, że w 447 meczach dla Tottenhamu zachował wprawdzie 151 czystych kont, ale w ciągu ostatnich paru sezonów Premier League ze wszystkich bramkarzy tej ligi to on popełnił najwięcej błędów prowadzących do utraty gola. Niejeden raz płacił zdrowiem: raz dokończył mecz z objawami wstrząśnienia mózgu, kopnięty kolanem w głowę przez Lukaku, innym razem jego koszmarny uraz w spotkaniu z Brighton rozpoczął ostatni etap ery Pochettino w Tottenhamie.
Latem 2018 roku zdarzyło mu się również, że został zatrzymany przez policję za jazdę po pijanemu. Pamiętam, że na wieść o tamtym incydencie zastanawiałem się, czy wcześniejszy o parę tygodni triumf na mundialu w Rosji nie był momentem, w którym lato się w Llorisie przełamało? Czy to wówczas był ten najlepszy czas na zmianę otoczenia, ucieczkę przed smugą cienia, uratowanie się przed poczuciem wypalenia? Był jednak ojcem dwójki dzieci – trzecie miało przyjść na świat rok później – więc pewnie nie chciał burzyć rodzinie ustabilizowanego od lat londyńskiego życia, poza tym zaś pełnił funkcję kapitana drużyny…
5. Piszę to wszystko nie tylko dlatego, że im starszy jestem, tym bardziej się robię sentymentalny i każde odejście bliskiego mi piłkarza przeżywam jak zapowiedź własnego odejścia. W przypadku Hugo Llorisa mam jeszcze poczucie, że nie został przez swój (mój przecież, do cholery!) klub pożegnany tak, jak na to zasługuje. Chyba tylko Harry Kane dał Tottenhamowi w ciągu minionej dekady równie wiele jak on, ale on – inaczej niż Anglik – nie doczekał się muralu przed stadionem, nie doczekał się specjalnego meczu pożegnalnego, który po tylu latach powinien być przecież standardem, ba: jego ostatni występ w koszulce Spurs to pamiętna kompromitacja ekipy Cristiana Stelliniego na St. James’ Park, kiedy to zresztą doznał kolejnej kontuzji. Filmiki wrzucane teraz na media społecznościowe, wywiad z samym Llorisem (mówi w nim między innymi, jak to przez cały ten czas starał się dbać o ten klub), zapowiedź małej uroczystości w przerwie jutrzejszego meczu z Bournemouth – wszystko to wygląda na naprawianie grubego błędu, nie pierwszego w epoce rządów Daniela Levy’ego…
6. Jako kapitan Tottenhamu nie podniosłeś żadnego pucharu, na twojej szyi nie zawisł żaden medal. Nie szkodzi. W ostatniej wypowiedzi dla klubowej telewizji przekonujesz, że naprawdę dałeś z siebie wszystko, ale doprawdy: nie musisz tego robić. Na zakończenie tego tekstu nie postawię już wielokropka. Dziękuję, Hugo.
Prawdziwy kapitan, i nie zmieni tego fakt jazdy po pijanemu, czyn oczywiście naganny, ale może właśnie to potwierdza, że jest się świadomym swojego zachowania niezależnie pod wpływem czy bez wpływu. Alkoholu boją się tak naprawdę tylko ludzie, którzy mają w sobie coś złego do ukrycia i boją się, że po alko to z nich wyjdzie. Ludziom pięknym od wewnątrz i stanowczym alkohol nie szkodzi, no może trochę na zdrowiu. Tak czy inaczej można powiedzieć, że właśnie kończy się epoka Pochettino, której był jednym z najważniejszych ogniw – podstawą kręgosłupa. Powodzenia Hugo, w pamięci kibiców Spurs pozostaniesz na zawsze