Po porażce z Aston Villą pytanie jest jedno: czy ściana rolek z nagraniami telewizyjnych ekspertów, mnożących efektowne przymiotniki i łatwe oceny, przygniecie trenera Tottenhamu, skoro prezesa klubu przygnieść nie może?
Najgorsza w kibicowaniu – nie mówię, że tylko Tottenhamowi, ale Tottenham to, jak już świetnie wiecie, przypadek szczególny – jest ta niemożność rozstania się z własną nadzieją; niemożność dająca się streścić we frazie, że niby człowiek wiedział, a przecież jednak się łudził. Niby poddany bez walki mecz z Liverpoolem pozbawił go wszelkich oczekiwań, niby sytuacja kadrowa (jedenastu nieobecnych graczy, z czego pewnie z siedmiu występowałoby w pierwszym składzie) nie pozwalała na optymizm, niby dwadzieścia dwa mecze w jedenaście tygodni mówiły, że w tych, którzy jeszcze pozostali do dyspozycji Ange’a Postecoglou, nie będzie za grosz świeżości – a przecież czekał na ten mecz z myślą, że może tym razem się uda. Niestety, by użyć jednej z wiekopomnych fraz trenera, o którego przyszłość na posadzie zdecydowanie bym się teraz nie zakładał – „za każdym razem, kiedy wydaje się, że widać światełko w tunelu, są to światła nadjeżdżającego pociągu”.
Dziś na Villa Park pociągi w stronę bramki Tottenhamu pędziły jeden za drugim: kiedy pierwsza akcja gospodarzy przyniosła im gola, boiskowy zegar pokazywał 58. sekundę. Metafora tunelu jednak o tyle tu nie pasuje, że piłkarze Aston Villi nie mieli ciasno: przestrzeń, jaką znajdowali na boisku, mijając rachityczny pressing Tottenhamu, przypominała raczej autostradę. Jasne: kiks Kinsky’ego, przepuszczającego piłkę, która szła mu prosto w ręce, nie pomógł niegrzeszącej pewnością siebie ekipie, ale od postawy młodego bramkarza gorsze było coś, na co właściwie nie mam dobrego określenia. Brak dyscypliny? Naiwność? Deficyt taktycznego pomyślunku? Opieszałość przy wchodzeniu w pojedynki? Łatwe straty? Ileż to już razy w tym sezonie patrzyliśmy na tę szeroko otwartą przestrzeń, po której rozpędzali się, nieprzesadnie niepokojeni rywale? Gdyby nie kiepska skuteczność ofensywnych graczy Villi i – oddajmy to Czechowi, bo wybronił dwie sytuacje sam na sam oraz kilka groźnych strzałów – gdyby nie fakt, że Kinsky zebrał się w sobie po początkowym błędzie, mecz byłby rozstrzygnięty w pierwszym kwadransie, góra po dwudziestu minutach.
Może nawet: powinien być rozstrzygnięty. Może to powinno się skończyć kapitulacją w stylu 6:1 z Newcastle za czasów Stelliniego, ale nie – trzeba oddać tym piłkarzom, że nawet bez sił i bez spójnej koncepcji gry, cały czas próbowali, zbyt często niestety jakimś indywidualnym zrywem. Jeszcze przy stanie 1:0 stuprocentowej sytuacji nie wykorzystał będący cieniem siebie Son. Debiutancki gol Tela (zachował się fantastycznie, wykorzystując dobre podanie Kulusevskiego) również spowodował, że złudzenia wróciły na ostatnich kilka minut, ale oczywiście były to tylko złudzenia. Najważniejszy tydzień sezonu – najważniejszy w kontekście ligowej formy, rzecz jasna – zakończył się odpadnięciem z dwóch krajowych pucharów, i jedyne, o co teraz Tottenham gra (poza tak zwanym honorem oczywiście, bo spadek z Premier League mu przecież nie grozi), to Liga Europy.
Zapowiadał Postecoglou, że po spotkaniu z Aston VIllą nadejdzie czas resetu. Dwa tygodnie bez meczów we czwartek to okazja do regeneracji, powrotu prawdziwych sesji treningowych, a także wzmocnienia zespołu przez odzyskanie kilku kontuzjowanych. Tylko czy „reset” w tej sytuacji – w silnie toksycznej atmosferze wokół klubu, gdy trybuny od tygodni żądają odejścia prezesa, a dziś śpiewały nawet pieśni o magicznym Mauricio Pochettino – nie będzie oznaczał raczej zwolnienia trenera? Czy ściana rolek z nagraniami telewizyjnych ekspertów, mnożących efektowne przymiotniki i łatwe oceny, przygniecie Ange’a Postecoglou, skoro Daniela Levy’ego przygnieść nie może?
Ci, którzy oglądają mnie czasem w studiu Viaplay, wiedzą, że sam w tej kwestii hamletyzuję. Przedstawiam argumenty za zwolnieniem Postecoglou, przedstawiam argumenty za jego pozostawieniem. Których jest więcej? Uczciwie powiem: nie wiem, jaki procent odpowiedzialności za fatalną serię klęsk drużyny w ostatnich miesiącach ponosi trener, a na ile faktycznie tłumaczą go kontuzje i kalendarz. „Ci zawodnicy dają z siebie wszystko”, „ci zawodnicy wołają o pomoc” – to jego refren, ale kiedy patrzyłem dziś, jak w przerwie spowodowanej kontuzją Konsy, to nie on, a Matt Wells i Ryan Mason starają się pomóc drużynie jakimiś wskazówkami, podczas gdy on stoi samotnie przy linii jak słup soli, zastanawiałem się, na czym właściwie polega jego rola podczas tego kryzysu – oczywiście poza braniem na siebie medialnej krytyki.
Zdaję sobie sprawę, że mając do dyspozycji tę garstkę zdrowych zawodników nie może oczekiwać od nich takiej intensywności, jak na początku sezonu (mówił o tym zresztą dziś po meczu, że są tylko ludźmi, nie mogą co kilkadziesiąt godzin uganiać się za rywalami, jak w pierwszej czy drugiej kolejce) – ale i wtedy trenerzy bardziej pragmatyczni znajdowali sposób na Tottenham… W takich meczach, jak z Aston Villą czy Liverpoolem wszyscy przecież widzimy po jednej stronie zawodników świetnie wytrenowanych, świadomych, co mają robić, w dobrym sensie tego słowa agresywnych – a po drugiej ludzi ściganych przez klubowe demony. Nawet jeśli można się zgodzić, że wyjazdowe porażki z Liverpoolem czy Aston Villą to nie ujma – drużynie zdarzyły się ostatnio kompromitujące przegrane z Leicester czy Evertonem.
Dziś na VIlla Park Postecoglou wygłosił pełną pasji obronę swoich piłkarzy. Trudno nie przyznać mu racji, że sytuacja jest ekstremalna – dwa i pół miesiąca grania bez odpoczynku, a na zakończenie tego cyklu kolejny ważny mecz pucharowy, na który musi wystawić czterech nastolatków i 21-letniego bramkarza. Z drugiej strony ta ekstremalna sytuacja przełożona na zimne liczby daje szesnastą porażkę w sezonie i szóstą w 2025 roku; żaden menedżer Tottenhamu od siedemnastu lat – czyli od czasów Juande Ramosa – nie miał tak fatalnych statystyk. Całe szczęście to nie ja będę ważył jedno i drugie na szali; nie ja będę się zastanawiał, czy w obecnej sytuacji na rynku są jacyś lepsi szkoleniowcy, czy lepiej dać Australijczykowi więcej czasu – tak jak przed rokiem dało Newcastle swojemu trenerowi, a Arsenal swojemu w grudniu 2020.
To też już chyba kiedyś powiedziałem: jeśli moje życie składa się niemal wyłącznie z nietrafionych decyzji klubowego zarządu, to ta z Postecoglou była pomyłką najpiękniejszą. Postawię tu wielokropek, resztę dopowiedzcie sobie sami…
Panie Michale, mam wrażenie, że cała rzesza kibiców została zahipnotyzowana ubiegłorocznymi 10 pierwszymi kolejkami. Czyli do czasu, aż reszta ligi przeczytała co chce grać Postecoglu. Od tamtego momentu drużyna jest po prostu fatalna. Biorąc pod uwagę okres ostatnich dwóch dekad, śmiem twierdzić, że w obecnej sytuacji żaden inny trener nie przetrwałby nawet połowy okresu Ange. Widać, że Daniel chce naprawić błędy z przeszłości, kiedy lekka ręka zwalniał po falstarcie Pochettino czy tuż przed samym finałem CC Mourinho, ale akurat w tym przypadku szansę otrzymuje najgorszy trener od lat, który koncertowo przegrywa mecz za meczem, a to odpadając z pucharów, a to przegrywając w lidze z zespołami walczącymi o utrzymanie. Myślę, że pora pogodzić się z faktem, że Australijczyka, który ma w CV głównie prowadzenie zespołów w egzotycznych ligach, zwyczajnie przerosła liga angielska i chłop nie ma pomysłu jak wyjść z kryzysu. No i ostatnia kwestia: plaga kontuzji. Drugi sezon z rzędu. Czy to trochę nie dziwne? Czy jednak nie leci to na jego konto? Śmiem powątpiewać w takie zbiegi przypadków.
Dzień dobry
Nie jest łatwo stanąć w obronie trenera w obliczu takich wyników. Nie sposób dowieść też, kto odpowiada, a kto nie za taką liczbę kontuzji, choć osobiście nie wierzę, żeby ktoś ordynował w ciągu ostatnich 11 tygodni ciężkie treningi. Z analiz wynika, że styl gry polegający na wysokim pressingu, szybkim odbiorze i przewadze w posiadaniu wymaga mniej wysiłku niż „bieganie za piłką” rozgrywaną przez przeciwnika. Nie wierzę w plan B, który zakłada diametralną zmianę stylu na kilka meczów, bo do tego trzeba mieć zawodników o określonym profilu i nabycia określonych nawyków – w tak krótkim czasie niewykonalne. Murowanie bramki w 5 ostatnich meczach ligowych mogłoby się skończyć zerowym dorobkiem punktowym. Postecoglu broni zawodników, ale przyznaje, że nie grają tak, jak on chce. Niepewni obrońcy cofają się instynktownie, ofensywni zawodnicy idą wysoko do słabo skoordynowanego pressingu a w środku robi się dziura, którą takie poukładane drużyny jak Villa czy Liverpool wykorzystują bezwzględnie. Po pierwszym sezonie Ange’a było wiadomo, jakich wzmocnień potrzebuje klub, żeby grać w ten sposób. Levy kupuje 17-18 – latków na przyszłość, których powinno się wprowadzać pojedynczo do stabilnej i dobrze poukładanej drużyny. Zupełnie nieudane transfery Richarlisona, Ndombele, Wenera dopełniają obrazu. Poprzednicy też nie dostawali obiecanych transferów. W tej sytuacji żaden poważny trener nie przyjdzie do klubu, bo wiedzą, że Levy zajmuje się zarabianiem pieniędzy, a nie sportem.
W zasadzie to nic nowego, większość widziała, co się dzieje od dawna. Sam też kilkukrotnie o tym wspominałem. Sport to nie jest przestawianie słupków w excelu. Teoretycznie albo i praktycznie bez rachunków nie byłoby też sportu. Należałoby to zrównoważyć. Ale od tego nie jest Ante. Cóż, można powiedzieć, że dla Spurs sezon się zakończył. Chociaż jak napisał Redaktor jest niby Liga Europy, przez którą można byłoby kuchennymi drzwiami doczłapać się do na następny sezon do CL. Hm, złudzenia. o których również wspomniał Redaktor. Dodatkowo przyglądając się składowi pozostającemu w LE, to każda z liczących się ekip: Lazio, Roma, MU, Frankfurt, Bilbao, Ajax chyba jest jeszcze w zasięgu Spurs, nawet w takim stanie, w jakim są obecnie, tym bardziej, że ligę mogą przepraszam za sformułowanie „odpuścić” i potraktować jako poligon doświadczalny. Przy takim podejściu do tematu wydaje się pozostawienie Ante jak najbardziej rozsądne…. tym bardziej, że nie on jest głównym sprawcą zaistniałej sytuacji.