Stare rosyjskie przysłowie pasuje jak ulał do tego, co dzieje w dzielnicy Merseyside, przede wszystkim na Goodison Park. O Evertonie w ciągu tego roku pisywałem rzadko, właściwie do większego tekstu zebrałem się tylko raz, przed derbami, które zresztą dla piłkarzy Roberto Martineza zakończyły się fatalnie. Może przystopował mnie tamten wynik, a może po prostu w pewnym momencie sezonu uznałem, że losy rywalizacji o pierwsze cztery miejsca są już rozstrzygnięte?
Myliłem się, do diabła. Związek z Tottenhamem i pragnienie bycia zawsze obiektywnym w opisywaniu największego rywala tej drużyny, prowadził do zaślepienia. Mówili koledzy, że Arsenal się wywróci, a ja nie wierzyłem, i powtarzałem, że jeszcze nie wiadomo. No i faktycznie nie było wiadomo, przynajmniej do czasu masakry, jaką tej drużynie urządziła Chelsea, i późniejszych remisów ze Swansea i MC, a już z pewnością do chwili dzisiejszej klęski z Evertonem. „Puchar Anglii i miejsce w pierwszej trójce byłyby zwieńczeniem świetnego sezonu” – pisałem tak niedawno, a teraz nawet czwarte miejsce jest zagrożone. W kwestii Arsenalu nie możecie mi wierzyć.
Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nawet dzisiejszej klęski nie próbował racjonalizować: tłumaczyć jej już nie absencją Ramseya i Özila, Wilshere’a czy Walcotta, ale Koscielnego i Gibbsa. Wszystkie najgroźniejsze akcje Evertonu szły wszak stroną, na której operowali zmiennicy tych dwóch ostatnich: Vermaelen i Monreal. To tam przede wszystkim zbiegał Lukaku, ustawiony początkowo na prawej stronie trzyosobowego ataku i szukający miejsca za plecami lewego obrońcy gości (środkowym atakującym Evertonu był odgrywający rolę „fałszywej dziewiątki” Naismith). Arsenal tym razem nie dał się wprawdzie zmiażdżyć w ciągu pierwszych minut, ale to dlatego, że strategia Evertonu była inna niż Chelsea czy Manchesteru City. Gospodarze, choć walczyli o odbiór równie ostro, jak piłkarze Pellegriniego czy Mourinho (ostre wślizgi Osmana, Bainesa czy Naismitha…), robili to jednak głównie na własnej połowie. To Arsenal miał przewagę, z której jednak niewiele wynikało, skoro przed polem karnym rywali natrafiał na mur: piłka, w stylu, który znamy od lat, krążyła po obwodzie, ale nie było ani komu przyspieszyć, ani do kogo zagrać w obrębie szesnastki. Kiedy zaś następowało przerwanie akcji, to jedno błyskawiczne podanie do Lukaku, jeden drybling Mirallasa czy Barkleya, robił gościom potworny kłopot. Everton wyszedł w ustawieniu 4-3-3, zamiast 4-2-3-1, trójka atakujących konfundowała obronę Kanonierów – cofający się Naismith wyciągał stoperów, Lukaku i Mirallas szukali miejsca na skrzydłach, Cazorla i Podolski nie wracali wspierać bocznych obrońców: problem, z którym Arsenal boryka się w trakcie wszystkich nieudanych meczów od 7 lutego, kiedy to – przypomnijmy – byli na pierwszym miejscu w tabeli.
No dobrze, racjonalizacje racjonalizacjami, ale jak zrozumieć akcję, po której padł trzeci gol dla Evertonu? Sagna przyciskany przez rywali traci piłkę i zostaje leżąc na połowie boiska, Naismith się rozpędza, a wszyscy piłkarze Arsenalu zdają się przy nim ruszać jak muchy w smole – najbardziej spóźnia się Arteta, który ostatecznie wpycha piłkę do bramki Szczęsnego. Szczerze: mam już dosyć słuchania zafrasowanego Arsene’a Wengera, rozważającego psychologiczne implikacje wcześniejszych klęsk. Może gdyby mniej uwagi poświęcał głowom swoich podopiecznych, a więcej pracy nad taktyką, jego drużyna nie sprawiałaby wrażenia tak nieprzygotowanej? Może gdyby zareagował w ciągu pierwszego kwadransa, więcej uwagi poświęcając Lukaku i Naismithowi? Oczywiście seria spotkań, jakie pozostały do końca sezonu, zdaje się wskazywać, że i tym razem Kanonierzy zdołają się wywinąć, broniąc miejsce w pierwszej czwórce, ale i tym razem sezon, który zaczął się tak dobrze, zostanie uznany za rozczarowujący.
Całkiem inaczej rzecz się ma z Evertonem. Lubię tę historię: facet, który chwilę temu spadł z Wigan do Championship, pojawia się u zatrudniającego go Billa Kenwrighta i składa mu deklarację, że wprowadzi Everton do Ligi Mistrzów. Lubię też to, w jaki sposób nad tym pracuje: cytowany przez BBC Kevin Kilbane daje obraz Roberto Martineza jako perfekcjonisty, nawet terminy rozpoczęcia treningów uzależniającego od terminów meczów i pilnującego również tego, by jego zawodnicy sypiali minimum osiem godzin na dobę. Autor tekstu, Phil McNulty, dodaje, że trener Evertonu jest mistrzem w dokonywaniu zmian (patrz niedawny mecz z Fulham) i podkręcania tempa (zobaczcie statystykę goli strzelanych w ciągu ostatniego kwadransa). Niewątpliwie 40-letni zaledwie Hiszpan nie pozbawił swojej nowej drużyny żadnej z dotychczasowych zalet, a więc solidności w obronie, nieustępliwości w walce o piłkę, kapitalnych stałych fragmentów gry Leightona Bainesa, ale zespół zdecydowanie urozmaicił akcje ofensywne. Dla Sport.pl pisałem, że jak na drużynę Martineza przystało (tak grały jego Swansea i Wigan), Everton dużo utrzymuje się przy piłce, jednak kiedy trzeba, błyskawicznie przechodzi do ataku, opierając grę już nie tylko na dośrodkowaniach ze skrzydeł, którymi rozpędzają się boczni obrońcy, albo na długich piłkach do wysokiego i silnego napastnika, ale także na kreatywności i dryblingu szukającego sobie miejsca między liniami rywali 20-letniego Rossa Barkleya – jednej z rewelacji sezonu, typowanej do wyjazdu z reprezentacją Anglii na mundial w Brazylii.
Dobrze dziś być Liverpoolczykiem – wszak sąsiedzi z Anfield Road też zdołali wygrać i wrócić na pierwsze miejsce w tabeli. Dobrze kibicować drużynom trenowanym przez Brendana Rodgersa i Roberto Martineza. Angielskie media już piszą o zmianie warty i nawet sprowadzenie do Evertonu Barry’ego i McCarthy’ego zestawiają z transferami Vieiry i Petita do Arsenalu. Ja zaś myślę nad relatywnością pojęcia „młody trener”, skoro i Rodgers, i Martinez są o parę lat młodsi od Tima Sherwooda.
Przy nędzy w ataku postawa obrońców to katastrofa. Dla mnie ten mecz to koniec Vermaelena, przy pierwszym golu za daleko od przeciwników, przy drugim za daleko od Lukaku , cały czas chroni przestrzeń w której nie ma nikogo. Może z innym partnerem w obronie niż Martesacker da sobie rade, w Arsenalu nie ma przyszłości.
Generalnie to Arsenal wygląda jak Maratończyk na 30 km po zbyt mocnym początku. Nogi nie niosą a głowa nie pomaga. Zespół jest wykończony fizycznie, plaga kontuzji nie pozwala na rotacje. Wśród kibiców Arsenalu ciągle wraca pytanie, o co chodzi z tymi kontuzjami, z ich ilością a także z ciągłym przedłużaniem leczenia.
Bardzo przykro na to patrzeć, ale łapanie wszystkich srok za ogon ( liga, LM, puchar) znów Wegnerowi na dobre nie wyszło.
Teraz tylko nadzieja na wygraną z Wigan, która pozwoli odbudować troszkę pewności siebie. Patrząc na obecną formę łatwo nie będzie 🙁
Dobrze Pan wie, Panie Michale, jak to jest latami czekać na sukces swojego zespołu. Tak, dziś dobrze jest być kibicem Liverpoolu. Doczekałem…
Oj tam, oj tam.
Mnie tam zawsze było „dobrze” być kibicem liverpoolu. Teraz jest po prostu wyjątkowo przyjemnie – nawet przyjemniej niż 5 lat temu kiedy graliśmy jak natchnieni od końca lutego. Wtedy jednak musieliśmy gonić MU i liczyć na ich błąd.
proponowałbym jeszcze chwilę się powstrzymać z tym fetowaniem sukcesu, różnie to przecież może być, jeszcze nic nie wygrali…
Sukces już jest. Na top 4 booki dawały nam ok 30% przed rozpoczęciem sezonu. Teraz miejsce 3 wydaje się przesądzone. No jak to nazwać inaczej niż sukces?
Poza tym naprawdę przyjemnie jest teraz oglądać Liverpool więc cieszymy się i z tego.
jeszcze 8 punktów brakuje żeby mieć gwarantowanę miejsce w top 4 (w woli ścisłości) 🙂 ale na dobrej drodze są!
Booki mówią: Liverpool ma ponad 99% szans na top4. Niektórzy przestali przyjmowania w tej sprawie zakładów.
Pewnie: it’s done when it’s done. Niemniej teraz musiałby się wydarzyć jakiś kataklizm, żeby Pool nie osiągnął wyniku znacznie lepszego niż plan minimum.
KrólJulian ma rację. Jeszcze CFC i MC do zremisowania/ogrania. Tu jeszcze spokojnie może być trzeci plac
A ja popieram Rogera. Dla LFC awans (juz mozna to powiedzieć bezpośredni) do LM mistrzów to znakomity powód do świetowania. Dużo plusów z tego , ze wymienie kilka na szybko: dodatkowe dochody, wzrost prestiżu i…….moze Suaraz zostanie,lol
jeśli chodzi o TOP4 to ok, szczerze gratuluję, bo faktycznie niewielu się spodziewało. W kwestii majstra to trochę do zrobienia jeszcze zostało, ale są na dobrej drodze…
Jak się popatrzy jak się The Reds prezentują u siebie, to zdecydowanie są faworytem obu spotkań.
Zdecydowanym faworytem? To chyba jednak przesada.
Liverpool: 2.42
MC: 3.05
Remis: 3.7
Na moje oko to jest lekka przewaga Liverpoolu.
Szkoda, że Everton czekają znacznie trudniejsze mecze (wyjazd do Southampton i MC u siebie) niż kanonierów i raczej na pewno jakieś punkty po drodze pogubią. Arsenal, do końca srając w gacie, znajdzie się ostatecznie w TOP4. Ten sezon jest jednym z najciekawszych jakie pamiętam.
Everton to pierwszy angielski klub, o którym się w życiu dowiedziałem. Za podstawówki jeszcze znalazłem jego proporczyk na strychu w starym domu.
Cieszę się, że dobrze im się powodzi 🙂 i mocno trzymam kciuki za letnie okno transferowe, gdyż trudno będzie im zatrzymać Lukaku i Barrey’go 🙁
Typical Arsenal. Chociaz nie. Bylo lepiej niz w ostatnich sezonach. Powody pokrotce ciagle te same. Arsene, kontuzje, krotka lawka,psychika. Zalety to Arsene,kilka eksplozji formy w zespole- vide Ramsey, para Mert i Koscielny,inna taktyka. Niestety braklo planu B, przeciwnicy sie polapali i jest moze ciutepiej niz w.zeszlym roku lecz w przyszlym sezonie bedzie jeszcze ciezej.
Tylko Chelsea zdołała zatrzymać Ramseya, Theo i Özila na raz. Ostatni rok Aarona przekonał mnie, że jest to piłkarz ogromnego kalibru.
To by było na tyle z zalet.
W sprawie meczu warto też wspomnieć o decyzjach dotyczących spalonego: 2 bramka Evertonu oraz 2x Sanogo. Ciężko mi również oprzeć się wrażeniu, że gdyby Osman nie zrobił sobie krzywdy faulując Sagne, to gra gospodarzy wyglądałaby trochę gorzej, Barkley prezentował się świetnie, faktycznie interesujące co wyjdzie z tej Anglii na mistrzostwach.
mnie najbardziej śmieszyli kibice kanonierów tym z jaką dumą się na angielskich forach wypowiadali przez ten czas gdy byli przez na pozycji nr 1 Teraz od dłuzszego czasu cisza jak makiem zasiał i tylko czasem ktoś palnie, że to wszystko wina Wengera! co roczny schemat.
Powoli z tym Evertonem w LM. Mecze z oboma Manchesterami mają, jeszcze Arsenalu nie dogonili. Kanonierzy mają lepszy kalendarz. Zresztą, szkoda byłoby mi ich, stracić kasę z LM w momencie gdy wreszcie spłacili kredyt, i mogą spróbować wejść na wyższy level.
A po kontuzji Ramseya, spadek formy Arsenalu był oczywistością. Tyle się na Ozila w Realu naoglądałem, że nie wątpiłem iż tego wózka nie pociągnie.
z ławki to i Messi nie pociągnie, wiesz? a od Ozila to większe pretensje trzeba mieć do Cazorli i Artety, po tym co grali w tamtym sezonie w tym to jest zapaść straszna 🙁
Z nich nikt nie robił zbawców, ani kandydatów do złotej piłki.
@Roger_Kint
Gwiżdżę na bukmacherke, Holyfieldowi dali przed walką z Tysonem 25:1. Tacy z nich spece.
Liverpool na Anfield zaliczył jeden remis na przełomie roku i jedną porażkę pół roku temu, z rewelacyjnym wówczas Southampton. Regularnie pakują tu każdemu 3-4 gole. City monolitu w obronie nie ma, a Chelsea słabo gra na wyjazdach.
„Gwiżdżę na bukmacherke”
Ty na nich nie gwiżdż – Ty na nich zarabiaj. Skoro to tacy durnie to idź i ulżyj ich portfelom.
Talk is cheap. Put your money where your mouth is.
„Holyfieldowi dali przed walką z Tysonem 25:1. Tacy z nich spece.”
A w Istambule przed drugą połową dawali ponad 100:1 za puchar dla Liverpoolu. Debile, nie?
Pomyślę o tym. Bo w sumie czemu nie? Do dziś mnie boli że nie obstawiłem/założyłem się o Bayern – Barcelona w zeszłym sezonie, będąc przekonany że Niemcy przynajmniej 3 bramkami mecz wygrają. Kojarzysz może, ile taki zakład był warty?
Tu akurat kurs nie zachęca. Co zrobić ;(
Ale jeśli mam przepowiadać, postawie u Ciebie 4:2 dla Liverpoolu.
(Zastrzegam prawo do weryfikacji, gdyby np. Suarez złapał uraz. Do meczu jeszcze trochę zostało.)
Tak sobie jeszcze pomyślałem, że mój brak wiary w City jest spowodowany tym iż oglądałem kiepskie ich mecze – 1szy z Bayernem, rewanż z Chelsea, 1szy z Barceloną, ostatnio z Arsenalem. Taki przypadek:)
Chyba od początku sezonu pisałem / mówiłem ( skleroza nie boli ), że Martinez & co mogą skończyć w top 4. A jak będą na 5 to nikt tam nie zapłacze. Mnie bardziej w weekend zmartwiło zwolńienie Houghtona z Norwich City. Mając taki materiał myślałem, że bycie ponad strefą spadkową to sukces ale widać włodarze Kanarków twierdzą inaczej. No to nie zdziwię się jak z nowym menago osuną się w tabeli do bootom 3.
PS
W niedzielę najbliższą na Anfield trzeba zapomnieć o statystykach i walczyć do końca. MC zagra na 150 %. Comon Liverpooooooool
Akurat Norwich przed tym sezonem wydał na transfery mniej więcej tyle co przez ostatnie 5 lat, więc ambicje były chyba większe niż walka o utrzymanie… Znam nawet takiego jednego fanatyka, który przed sezonem zapowiadał atak Kanarków na Champions League, a tu może skończyć się na Championschip 🙂
Moim zdaniem zwolnienie Hughtona to nie powód do zmartwienia. Powodem do zmartwienia była gra Norwich pod jego wodzą. Napisałem o tym notkę u siebie na blogu, zapraszam do dyskusji.
Blog o Norwich-to już pora umierać… Będę częstym gościem, bo zmuszony jestem śledzić ich losy od jakiś 25 lat, no i oczywiście też mam ich koszulkę 🙂 A myślałem, że nic mnie już nie zaskoczy hłe hłe
No niestety klub podupada i to bardzo, brak koncentracji i chyba zanik wiary we wlasne mozliwosci, doprowadza do upadku morale, plus ciagle zmiany autorytetow i pilkarze sa zaguieni.
postawiłbym na liczbę pojedynczą-zmiana autorytetu na osobę pozbawioną autorytetu, pogubieni pewnie nie są, raczej zdumieni 🙂
Ni panimaju…
Święte słowa!