Uprzedzając wszelkie żarty z marnej częstotliwości efektownych zwycięstw Tottenhamu nad drużynami z czołówki Premier League (ostatni był triumf nad Chelsea, odniesiony 1 stycznia – dzieci poczęte na fali tamtego uniesienia zdążyły się już urodzić…): tak, wypaliłem sobie DVD z tym meczem i zamierzam do niego wracać w trakcie długich zimowych wieczorów. Zarazem: nie zamierzam z niego wyciągać żadnych daleko idących wniosków; kac przeżywany od środy po porażce w Pucharze Ligi z Arsenalem, powróci już we czwartek, kiedy Tottenham przegra w Lidze Europy z Monaco. Biografia kibica tej drużyny naznaczona jest takimi momentami: pojedynczymi krokami naprzód, po których następowały dwa kroki wstecz. Żeby nie szukać daleko: zwycięstwo drużyny Andre Villasa-Boasa nad Arsenalem, pozwalające zwiększyć przewagę w tabeli nad Kanonierami do siedmiu punktów i połączone z deklaracją trenera, że rywale znaleźli się właśnie na „negatywnej spirali”, która powiedzie ich w dół – wszystko chyba tylko po to, żeby dwa miesiące później, kiedy północnolondyńska hierarchia wróciła do normy z ostatnich dekad, bolało jeszcze bardziej.
Nie zamierzam wyciągać żadnych daleko idących wniosków także ze względu na okoliczności wygranej. Po pierwsze, odniesionej pod nieobecność Silvy, Kompany’ego, Zabalety i Harta (rezerwowy bramkarz Caballero podarował gospodarzom drugiego gola, przy dośrodkowaniu Lameli na głowę Alderweirelda dając się złapać na ziemi niczyjej), w obecności niezgranej pary stoperów Demichelis-Otamendi, a także po zejściu z boiska kontuzjowanego Yayi Toure (comeback Tottenhamu rozpoczął się dopiero wtedy). Po drugie, odniesionej także dzięki pomyłkom sędziowskim. O ile spalony, po którym Manchester City wyszedł na prowadzenie, był minimalny, to przy bramce wyrównującej Diera – strzelonej w kluczowym momencie, na kilkadziesiąt sekund przed przerwą – Kane spóźnił się z odegraniem piłki do Walkera o dobre pół sekundy, a prawy obrońca Tottenhamu w momencie podania był jakieś pięć metrów za Sterlingiem. Podobnie przy golu numer trzy: dobijający strzał Eriksena Kane znajdował się metr za obrońcami. Jakże łatwo wyobrazić sobie scenariusz, w którym gospodarze schodzą na przerwę przegrywając 0:1, w drugiej połowie nadal mozolnie dążą do wyrównania, czym narażają się na kontry, po których tracą drugiego, a potem kolejne gole… W ciągu ostatnich kilku lat braliśmy to w starciach między tymi dwiema drużynami z zatrważającą regularnością: na dziewięć meczów City wygrało osiem, strzelając w ich trakcie 27 bramek. Przez pierwsze pół godziny piłkarze Pellegriniego grali bardzo dobrze, jakby tamten scenariusz miał się powtórzyć.
Co powiedziawszy, nie zamierzam przecież całkowicie unieważniać roli, jaką ta wygrana może pełnić w dalszej działalności formacyjnej Mauricio Pochettino. Czystka, jakiej dokonał w składzie latem, spowodowała, że pracuje dziś z najmłodszą drużyną Premier League: najstarszy Lloris ma 28 lat, mający na koncie największą liczbę rozegranych meczów Walker – 25. Ambicją i zadaniem trenera jest wdrożenie tych młodziaków do określonego systemu gry; opartego na wysokim pressingu i szybkiej, prostopadłej grze do przodu. Żeby ów system realizować, trzeba naprawdę ciężkiej pracy – intensywniejszej niż w przypadku drużyny, która broni się tzw. niskim blokiem albo stawia na długie utrzymywanie się przy piłce. Żeby zaś zaangażować się w jego realizację z pełnym przekonaniem, potrzeba czegoś więcej niż polecenie trenera: potrzeba wymiernych dowodów, że ciężka praca na treningach, bieganie między wyznaczonymi na boisku liniami, przyswajanie gry pozycyjnej i schematów rozegrań (popis utrzymywania się przy piłce w końcówce, kiedy na boisku był już Tom Carroll…), ma sens. Oto, dlaczego warto się cieszyć ze zwycięstwa nad Manchesterem City.
Och, oczywiście: powodów jest dużo więcej. Fakt, że nie spękali po stracie gola i że nie byli słabsi fizycznie (dawno nie czułem się tak komfortowo, patrząc na drużynę Tottenhamu broniącą się przy rogach i wolnych). Gol Harry’ego Kane’a, któremu – choć nie grał źle i ciężko pracował dla drużyny (przypomnijcie sobie jego kapitalne uderzenie z woleja podczas meczu z Arsenalem, które minęło już Ospinę i zostało wybite z linii bramkowej przez Gibbsa) – media liczyły już minuty bez bramki w Premier League. Znakomita postawa Hugo Llorisa: jak dla mnie fakt, że żadne Reale czy Manchestery się po niego nie zgłosiły, był – obok sprzedania Chirichesa – może najjaśniejszym punktem letniego okienka transferowego. Kolejny występ w pierwszym składzie Erika Lameli, co do którego transferu sprzed dwóch lat zanikają wreszcie wszelkie wątpliwości. Z Manchesterem City Argentyńczyk zagrał chyba najlepiej w historii dotychczasowych gier w Tottenhamie, spychając w cień biegającego po tym samym skrzydle Raheema Sterlinga. I piszę to nie tylko ze względu na gola, którego zdobył mimo nienajlepszego przyjęcia piłki i przy którym decydując się na objeżdżanie Caballero wystawił nasze nerwy na nielichą próbę, i nie tylko z powodu asysty przy bramce Alderweirelda. Lamela może być przecież symbolem ewolucji drużyny pod rządami Pochettino: dryblingu w jego grze jakby mniej, a więcej szybkich podań do przodu, w poszukiwaniu lepiej ustawionych lub wybiegających na pozycję kolegów, a nade wszystko: więcej zaangażowania w walkę o odbiór piłki. Przeglądając tablice z ostatnich występów byłego gracza Romy nie mogę nie zauważyć równowagi między tym, co Lamela oferuje w ofensywie, i tym, co wnosi w obronie.
Przed meczem na liście moich przerażeń najwyższe miejsce zajmowało porównanie drugich linii obu zespołów: tu Dele Alli i Eric Dier, a przed nimi Eriksen, Lamela i mniej widoczny w sobotę Son, tam Fernando i Fernandinho, a przed nimi de Bruyne, Sterling i Yaya Toure. Byłem przekonany, że ustawieni przed linią obrony dwaj młodzi Anglicy zostaną przez kupionych za dziesiątki milionów rywali rozdeptani. Że się pogubią, zdekoncentrują, wykopią piłkę pod czyjeś nogi, sprokurują karnego, wylecą z czerwoną kartką albo strzelą samobója – wyobraźnia kibica potrafi wyprodukować każdy koszmar. Otóż nic takiego się nie wydarzyło, przeciwnie: w obecności uśmiechniętego od ucha do ucha Roya Hodgsona dali popis gry wystarczająco odpowiedzialnej i odważnej. Dele Alli, który jeszcze parę miesięcy temu przecież grał w trzeciej lidze, a podczas pierwszych występów w Tottenhamie pojawiał się raczej w pobliżu bramki rywala, tym razem również próbował rajdów pod pole karne MC, ale przede wszystkim miał sześć wślizgów i pięć przechwytów. Dier strzelił piękną bramkę, przecinając podanie de Bruyne’a do Fernandinho, i również imponował w grze obronnej, patrolując środek pola (to od jego odbioru zaczęła się akcja zakończona czwartym golem Tottenhamu). Jeśli szukać argumentów na to, że Pochettino jest dobrym trenerem, nie trzeba już wracać do Southamptonu, gdzie zakwitali Shaw, Lallana, Lovren (uwierzycie?), Wanyama czy Schneiderlin – wystarczy opowiedzieć najpierw o Ryanie Masonie, któremu dał szansę gry w pierwszym składzie po latach tułania się przez kolejne wypożyczenia i który jest już powoływany do reprezentacji Anglii (świetny mecz z Sunderlandem), a potem właśnie o Dierze, który z rezerwowego prawego obrońcy stał się defensywnym pomocnikiem, co się zowie, świetnie grającym głową, z imponującym zasięgiem podań i – jak widać – kapitalnym uderzeniem z dystansu. Jeśli szukać trenera, który z tych dzieciaków zrobi nową siłę w Premier League… muszę przerwać w tym miejscu, bo grozi mi wyciąganie zbyt daleko idących wniosków.
Wszystko świetnie, mecz był zupełnie rozkoszny, tylko niechże akurat Pan, który zawsze tak celnie pisze o kobietach w sporcie, mnie nie dobija, myślę, że kibicki Tottenhamu też mogły na fali entuzjazmu począć jakieś dzieci, nie tylko „partnerki kibiców”.
Nom, zdanie: „dzieci poczęte na fali tamtego uniesienia przez kibicki i partnerki kibiców z północnego Londynu zdążyły się już urodzić” brzmiałoby o wiele lepiej 😉
Fragmenty o rozmnażaniu lepiej wyciąć, jeśli nie są jak szybki przerzut czy celne podanie.
Dobrze, że Pan Redaktor nie brzmi tak defetystycznie dzisiaj jak wczoraj na TT. Ale to chyba też skrzywienie kibica TH, że albo defetyzm totalny, albo optymizm przesadnie jaskrawy, a może to coś innego.
Pozdrowienia
Arcytrafna uwaga, rumienię się i przeredagowuję
Akurat w przypadku Lovrena każdy kto interesuje się Ligue 1 zdawał sobie sprawę, że to tykająca bomba na środku obrony. Dwa dobre mecze a w kolejnym samobój i czerwona kartka 😉
Ja DVD nie wypaliłem, udaję że meczu nie było i szykuję się środową powtórkę na Canal+ (w pracy trzeba będzie zachorować).
Dla mnie Poch tym meczem nie pokazał niczego więcej niż w zeszlym sezonie w meczach z taką Chelsea czy Arsenalem. Ciity personalnie w tym meczu osłabione na maxa a Argentyńczyk wstawiając takiego Nije przyznaje sie do tego, że grając bez skrzydeł błądzi. By jednak być sprawiedliwym muszę przyznać, że jessli chodzi o Diera to w tym szaleństwie jest jakaś metoda no i obrona rzeczywiście wreszcie jakoś zaczyna wyglądać. Lamela od paru gierek idzie do góry ale cała gra w ataku nie powala tyle, ze City gra z definicji otwartą piłe a jak to wyglądalo z ekipami, ktlore wolą raczej asekuracje to widzieliśmy już w tym sezonie parę razy.
p.s. Jak ten liniowy nie wypatrzył tego spalonego Walkera to zakrawa na mega żart.
Arsenal kolejny mecz w LM po całości,a do tego Chelsea kontynuuje najgorszy początek klubów z siedzibą na wyspach od naprawdę niepamiętnych czasów.Klasyczny przykład przerostu formy nad treścią gdzie tylko mówi się o sumach,milionach miliardach oraz nazwiskach.Nienawidzę globalizmu(czyli komunizmu),a tutaj potrzeba powrotu do zdrowej suwerenności państw narodowych ,także w piłce kiedy to dusza była najważniejsza i liczyła się piłka sama w sobie(czyli to co daje radość)
A oceniłem tera Tott z Monaco i ok mecz jak mecz Monaco troche bardziej chciało, Harry cały czas bez mocy ( może trzeba było brać te 40 bań ? ) ale kolejny raz się zastanawaiam nad tym Twarowskim. Tyle lat oglądania i komentowania a cały czas pojęcie o piłce na poziomie trzepaka i to tez betonowego. Nachorny to przynajmniej sie nie egzaltuje , bo tez szału nie robi ale cos tam kuma.
Dobra, w niedzielę może się zagotuje coś w Liverpoolu, a w poniedziałek populacja Niemców nad rzeką Mersey zwiększy się o jedną personę. Bo serio: z AV do końca bać się o wynik, skoro obok Sunderlandu jest to najgorzej grająca ekipa w lidze, a z FC Sion zremisować? (Obydwa mecze u siebie). Nie widziałem tych meczów, ale same wyniki nie wskazują na progres w grze, a zapewne też nie stworzono żadnej akcji zespołowej nadal. Mam nadzieję, że remis z Evertonem wystarczy do zmiany trenera.
Wszystko jestem w stanie zrozumieć, ale trzymania się tych samych rozwiązań, kiedy nie działają oraz braku jakości w grze (naprawdę, mnie najbardziej boli to, że bramki padają po indywidualnych popisach i bez żadnego pomysłu drużynowego) nie akceptuję i nie wierzę już w żadną poprawę po tych latach z Rodgersem u steru.
Krótko, bo z telefonu:
CP-WBA 2
AV-Stoke 1
B’mouth-Watford 1
MC-Sroki x2 kurs zacny
Norw-Leic 2X
Sund-Whu zero pomysłu stawiam 1 ale na zasadzie loterii
Chelsea – Święci 1 ale jak powyżej
Ev-Liv 2
Ars – MU 1 czas wygrać z którąś z poważniejszych ekip
Swansea – Tott 1 kiedyś trzeba przegrać
Więcej może z telefonu nie obstawiaj, to nie taka prosta zabawa, żeby mogło być krótko …
Po tej przerwie mam wrażenie, jakby po resecie wszystko zaczynało się od nowa. Spróbuję zagrać tak:
Spurs-L’pool – 1 kurs 2.37 (Klopp chyba będzie potrzebował więcej czasu, żeby nowi podopieczni, zrozumieli o co mu chodzi)
CFC i MC 1 bank (każdy inny wynik byłby katastrofą, zwłaszcza dla CFC)
CP-WHU Ars, MC i L’pool przekonały się już na własnej skórze co to znaczy grać z Młotami u siebie, kto obstawiał wtedy Młoty, to miał banana na ustach, teraz jednak nie są z góry na przegranej pozycji jak w tamtych meczach więc X – kurs 3.44;
Święci – Lisy, 2 – kurs 4.45, Święci są jakby mniej przekonywujący, natomiast Lisy zrobiły na mnie jak dotąd dobre wrażenie, kurs na pewno uzasadnia taki typ;
Toffies-Diabły – bardzo ciekawe spotkanie wg booka lekkim faworytem tego meczu są Diabły (kurs 2.27), ja natomiast uważam dokładnie na odwrót 1 – kurs 3.12;
WBA-Koty – czy zmiana menedżera pomoże Kotom, raczej wątpliwe, ale to jest chyba jeden z niewielu meczów, które w stanie wygrać 2 – kurs 3.84
Wiśnie-Gunners teoretycznie 2 bank, nie miałem jeszcze okazji zobaczyć beniaminka w akcji, jednak ich wyniki nie są bardzo skromne, więc kto lubi ryzyko może spróbować X – kurs 4.10;
Sroki-Kanarki – znów ptasie derby, w zasadzie każdy wynik możliwy, na pewno bardziej umotywowane będą Sroki, ale czy to wystarczy X – 3.28;
Łabędzie-Stoke, odnoszę wrażenie, że Łabędzie jakby ostatnio trochę spuściły z tonu, może przerwa w rozgrywkach pozwoliła im złapać ponownie dawny wigor 1 – kurs 2.00
Zagram 2 banki (CFC i MC) + 4 z 8 za 7.70 do wygrania 1597.38
to prawda, tym razem z kompa 🙂
Spurs-L’pool –a ja postawię 2 choć zgadzam się, że remis chyba najbardziej prawdopodobny
CFC 1 no chyba się zlitują…
MC X2 kurs mi styka, a tak mi wychodzi, że B’mouth powinno punkt urwać
CP-WHU 2 ale na zasadzie przekory-normalnie stawiałbym remis
Święci – Lisy również 2
Toffies-Diabły – X ale 1 również rozważę
WBA-Koty a ja tu stawiam pewną 1
Wiśnie-Gunners-spróbuję remis
Sroki-Kanarki ciężka sprawa… Niech stracę-postawię 1
Łabędzie-Stoke również 1 choć wyślę jeden kupon z X, wyżej remisu to stoke nie skoczy
Klop nie potrzebował tyle czasu co Poch by wprowadzić tak ukochany przez autora wysoki presing i wystarczyło. Ten mecz pokazał to co pisałem wielokrotnie hehe poch to przeciętny menago a coach, który w tej lidze ogarnie obrone zmasakruje cała reszte i nie musi miec budżetu rodem z Zatoki perskiej.
p,s. Delle Ali wygląda coraz lepiej ( o nim tez pisałem, ze bedą z niego ludzie heh ) a Harry niestety chyba najsłabszy w ekipie ale i tak musi grać
No to kto wyleci pierwszy, Brendan czy Jose? Ja obstawiam Jose. I choć zawsze go lubiłem, bo to dobry trener był, to po aferze z Carneiro ja go żałował nie będę. Być chamem wobec Wengera czy Barcelony to jedno, być chamem wobec podległych mu pracowników klubu to drugie.
Zawsze był osobnikiem niegodnym szacunku. Włąśnie oglądam jego pomeczową konferencję i kolejny raz przechodzi samego siebie. Jose stał się karykaturą samego siebie.
No i obstawiłeś nie tego konia. Kibice Toffees zapowiadali już Mourinho że będzie getting sacked in the morning, ale myślę, że wcale im zwolnienie Rodgersa po meczu z Evertonem humorów nie popsuje.
Aczkolwiek dowiedzieć się przez telefon, że wylatujesz to niezbyt elegancki sposób ze strony klubu.
Majkel chyba musi ochłonąć po tym co widzieliśmy na Stamford i potem na Emirates
😉
Pingback: Mój piłkarz roku | Futbol jest okrutny