Jeżeli na Nowy Rok nie chcecie wpisu wymęczonego jak zwycięstwo Manchesteru United, nieprzekonującego jak wygrana Arsenalu albo smutnego jak porażka Liverpoolu, pozwólcie mi jeszcze raz zacząć od Tottenhamu. Remis z Evertonem można wprawdzie również opisywać w przywołanych wyżej kategoriach (na upartego można by też twierdzić, że był szczęśliwy jak komplet punktów Manchesteru City), a nastroju przeciętnego kibica z White Hart Lane niby nie sposób porównywać z euforią pierwszego dnia roku 2015, kiedy to piłkarze Mauricio Pochettino z wielkim przytupem ograli Chelsea. Niemniej w rok 2016 wchodzimy z nadzieją bodaj większą niż w poprzedni.
Nie mówię o rzeczach oczywistych: że jeszcze parę lat temu taki mecz przegralibyśmy bezapelacyjnie. Po świetnym początku, po mnóstwie wysiłku włożonego w pressing, po słupku i kilku innych niewykorzystanych sytuacjach, kiedy rywal z niczego zdobyłby bramkę (to, że jej autorem był piłkarz, którego z klubu się pozbyto, również można uznać za typowe dla tej drużyny), gracze Tottenhamu spuściliby głowy i daliby sobie strzelić kolejne. O odpowiedzi typu gol do szatni nie byłoby nawet co marzyć.
Mówię o tym, że ten zespół nie jest już w fazie przebudowy, zaszczepiania stylu przez trenera, nawiązywania przez niego wspólnego języka z graczami itp., z czym mieliśmy do czynienia jeszcze rok temu. Od pierwszej minuty zawodnicy wiedzą, co robić. Grają pressingiem. Po odbiorze próbują przenieść akcję jak najszybciej pod bramkę rywala. Grają z pierwszej piłki. W przypadku oddania inicjatywy przez przeciwników – widzieliśmy to dzisiaj w trakcie pierwszej połowy – potrafią utrzymywać się przy piłce, ale bynajmniej nie zwalniając tempa, cały czas biegając między rywalami, szukając i odnajdując wolną przestrzeń. W przypadku straty, natychmiast walczą o ponowny odbiór (Lamela!), a kiedy trzeba przerwać kontrę, nie wahają się faulować (zastępujący dziś kontuzjowanego Dembelego Tom Carroll). Kiedy opadają z sił, co zdarzyło się niestety na Goodison Park, mogą liczyć na fenomenalnego bramkarza i jednego z najlepszych w tym sezonie stoperów ligi, świetnie się ustawiającego Toby’ego Aldeweirelda.
Są młodzi, najmłodsi w Premier League (Dele Alli, który strzelił dziś piątego gola w krótkiej historii swoich występów w ekstraklasie, ma zaledwie dziewiętnaście lat, a oprócz gola z jego występu zapamiętamy przecież także zgranie klatką piersiową do Kane’a, w akcji, która była niemalże kopią tej, która przyniosła wyrównanie; tu i tam długą piłkę zagrywał Aldeweireld). Są często wychowankami klubu (Kane, Carroll, Onomah, Mason). Są błyskotliwi technicznie, ale to przecież nie wystarczy: są głodni sukcesów. Walczą. Nie odpuszczają. Można odnieść wrażenie, że dzikie uganianie się za rywalem przynosi im frajdę. Można się cieszyć, że ich trener najwyraźniej ma plan B i C (przejście na grę trójką obrońców w zwycięskim meczu z Watfordem sprzed kilku dni również o tym świadczy). Można się zachwycać bramkami i okazjami po stałych fragmentach gry (dziś wszystkie cztery dośrodkowania z rzutów rożnych lądowały tam, gdzie powinny – po jednym Ben Davies trafił w poprzeczkę). Można mieć nadzieję, że nie spuchną na wiosnę – zwłaszcza że o stanie ich przygotowania do gry świadczy rekordowo niska liczba kontuzji. Można być pewnym, że zimowe okienko transferowe zakończy się jedynie dalszym ciągiem letniego wietrzenia szatni z graczy niepotrzebnych (Fazio) lub sprawiających kłopoty (sfrustrowany Townsend), plus wzmocnieniem linii ataku, by wszystko nie leżało na barkach świetnego skądinąd także w ciągu ostatnich miesięcy Kane’a. Paul Mitchell, wyciągnięty z Southamptonu przez Pochettino analityk i wyszukiwacz talentów, już się o to postara.
Pierwsze czterdzieści pięć minut meczu z Evertonem było z perspektywy kibica Tottenhamu może najlepsze w sezonie. Za drugie trzeba oddać sprawiedliwość Roberto Martinezowi, który rozruszał swój zespół wprowadzeniem na boisko Deulfoeu i ruchliwego Besicia (to jego kapitalny strzał obronił Lloris). Całość jednak wypada podsumować konkluzją, że nieprzypadkowo Tottenham wchodzi w rok 2016 na czwartm miejscu w tabeli – i że może mierzyć jeszcze wyżej. Jak Dele Alli, coraz poważniejszy kandydat do gry w pierwszym składzie Anglii na mistrzostwach Europy, podobnie zresztą jak Harry Kane. Ale nade wszystko jak Mauricio Pochettino, do końca – także dzięki ofensywnym zmianom – zachęcający swoich piłkarzy do gry o zwycięstwo i zakazujący im (ponoć za powszechną zgodą) puszczania po remisie muzyki w szatni. Oraz mówiący w jednym z przedmeczowych wywiadów, że chciałby w tym klubie zapuścić korzenie, jak Ferguson w MU czy Wenger w Arsenalu, prowadząc go do wielkich celów, co roku wprowadzając do drużyny trochę młodej, świeżej krwi, żeby pozostali nie osiadali zbyt łatwo na laurach – przykład zmienianego ostatnio coraz częściej czy wręcz sadzanego na ławkę Eriksena może tu być wielce pouczający. Podobnie jak przykład dostającego coraz częściej szansę Toma Carrolla, który – choć w końcówce wyraźnie zmęczony nie ustrzegł się błędów, doczekał się wreszcie pierwszych 90 minut w Premier League. Że ten chłopiec umie podawać, fani Tottenhamu wiedzieli od dawna, dziś zobaczyliśmy go także w walce o piłkę (cztery wślizgi i cztery przechwyty). Zobaczcie zresztą obrazek podsumowujący występ jego i Allego.
Dobra, postawię tu kropkę, bo zaraz przypomnicie mi nędzną główkę Carrolla wprost pod nogi rywali, po której Everton powinien w końcówce strzelić zwycięskiego gola. Przyznacie jednak: mówienie o mistrzowskich szansach Tottenhamu nie jest jedynie efektem sylwestrowego nadużycia. Od jakiegoś czasu bąbelki nie kojarzą mi się z szampanem (nie kojarzą mi się, co oczywiste, również z West Hamem) – to od energii, jaka bije od piłkarzy ukochanej mej drużyny szumi mi w głowie.
Townsend jest sfrustrowany, bo widzi, ż jest właśnie niepotrzebny
jedyne czego zazdroszczę totkom to młody ali
Chyba żartujesz. A energia i zaangażowanie, o chęci walki nie wspominając?
W MU w/w – towar deficytowy…
Prawda, a najlepsze, że nie mogą sobie tego kupić nawet płacąc mastercard 🙂
Panie Michale, nazwisko „Dembele” chyba się nie odmienia, taka mała dygresja 😉
A co do samego meczu, raził po prostu brak piłkarskiego szczęścia. Siłą Arsenalu i Manchesteru City jest fakt, że oni takie mecze potrafią wygrywać i dlatego cały czas musimy oglądać ich plecy. Kto oglądał Arsenal-Newcastle i Watford-City- wie o czym mówię.
Mimo wszystko, Carroll dla mnie to jednak tylko i wyłącznie poziom zmiennika, brakowało zdecydowanie Dembele. Wyroznilbym Vertonghena, który przez cały mecz podążał jak cień za Lukaku. Mimo, że wiele pojedynków przegrał, to wszystkie z nich w okolicach środkowej strefy. Te najważniejsze, pod polem karnym, padały łupem naszego obrońcy. Trudno w to uwierzyć, ale minęła połowa sezonu A Tottenham ma najlepszą defensywę ligi. Pozdrawiam 😉
Może i trochę szczęścia Arsenal miał. Jednak w kontekście całego sezonu, tego typu wygrane są najważniejsze. Najlepszym tego potwierdzeniem są zwycięskie sezony Manchesteru United za SAFa. Tytuły zdobywa się własnie meczami, w których zupełnie nie idzie, a mimo to inkasuje się 3 pkt.
Nareszcie Pan nie kracze. Wygląda na to, że w Tottenhamie zaatakowano od frontu problemy, z którymi kibic-sympatyk-widz uporałby się już dawno, gdyby miał taką moc. I to jest przewaga nad MU i Chelsea, gdzie rozwiązuje się tylko problemy nieznane w innych klubach.
Pozdrowienia noworoczne
Hmm, moim zdaniem bąbelki jednak w działaniu… W innym przypadku trudno byłoby usprawiedliwić te peany, zważywszy na statystyki, które niedawno przytaczałem. Przypomnę więc dorobek punktowy Kogutów po 20 kolejkach w kilku ostatnich sezonach.
2009/10 – 37
2010/11 – 36
2011/12 – 45
2012/13 – 36
2013/14 – 37
2014/15 – 34
2015/16 – …36
W meczach z zespołami z TOP5 (City, United, Arsenal, Chelsea, Liverpool) Tottenham odniósł tylko jedno zwycięstwo…
Halo, Ziemia! :p
Ja to tylko nieśmiało chciałbym zauważyć, że takie zespoły jak Liverpool czy Chelsea to mimo całej sympatii w tym sezonie raczej trudno zaliczyć do TOP 5, historycznie rzecz ujmując to może i tak, ale aktualnie to niekoniecznie… Liverpool to w tym sezonie wszystkiego może ze 3 tygodnie i to na samym początku tą piątką się nacieszył, zaś Chelsea to maksymalnie 10 była, więc te zespoły proponowałbym wyłączyć z tego typu statystyk lub też włączyć do działki zwycięstwa z przeciętniakami.
Różnie to oczywiście jeszcze być może, ale sądząc po aktualnej tabeli i pozostałych do rozegrania meczach to stawiam na to, że Arsenal skończy ten sezon z 20 punktową przewagą nad…, sam nie wiem kim 🙂 Ostatni ciężki mecz mają na początku marca, później, przynajmniej teoretycznie, z górki. Zupełnie nie rozumiem jak ci eksperci mogą mówić o tym, że oni tego majstra w tym roku nie zdobędą i wynajdywać jakieś wyimaginowane powody na poparcie tej tezy.
Zadziwił mnie ten L’ster tymi 40 punktami, nie sądziłem, że oni tak na serio potraktują tę magiczną liczbę i staną…
A co to Dele Alli to faktycznie odpalił niesamowicie. Żeby było śmieszniej to 2 miejsce wśród zawodników Eredivisie pod względem stworzonych sytuacji zajmuje niepozorny małolat Baker, z którym DA grał jeszcze do niedawna w MKD. Znając rękę Emenelo do wypuszczania młodych utalentowanych graczy z klubu to może będzie im dane niebawem znowu zagrać w jednym klubie 🙂
OK, niech będzie, że chodziło mi o TOP5 w kontekście tradycji, marketingu i mimo wszystko prestiżu (obstawiam, że zwycięstwo nad Chelsea czy Liverpoolem dla wielu fanów Kogutów byłoby wciąż większym powodem do chluby niż wygrana z Leicester…). Nie przeczę, Tottenham gra niezłą piłkę, ale taki hurraoptymizm po remisie z nierównym Evertonem nieco dziwi. Nie zapominajmy też, że niedawno przegrali oni u siebie z Newcastle.
Co do Arsenalu. Zdecydowanie za wcześnie na wręczanie medali. Wtopa z Southampton, szczęśliwe zwycięstwo z Newcastle… Fajne jest to, że radzą sobie przyzwoicie bez Sancheza, niepokoi za to liczba kontuzji – strach pomyśleć, kto grałby w ataku, gdyby urazu doznał Giroud.
Nie wiem skąd u Juliana tyle optymizmu wobec Arsenalu ?. Ostatni dobry mecz zagrali z MC. Współpraca Ramsey z Flaminim miała być lepsza z każdym meczem ale ja postępów nie widzę. Żeby nie Czech to by nie było punktów 🙁 . No i co z tym Oxlade- Chamberlainem ? Stanley w rozwoju:( jeść ze potrafi minąć ale potem ani podania ani strzału z tego nie ma.
Mi ciężko o optymizm zwłaszcza że zaraz wyjazdy do LFC i Stoke
Przepraszam z błędy. Pisane ze smartfona. Miało być : „stanął w rozwoju” i ” jeszcze potrafi „
Z tą 20-punktową przewagą to chyba trochę przesadziłeś, chyba, że myślałeś o strefie spadkowej …
no z tymi 20 punktami to faktycznie chyba trochę przesadziłem 🙂
z drugiej strony do liczby kontuzji w Arsenalu chyba już wszyscy przywykli, a klub nauczył się jakoś z tym żyć, chyba żaden nawet najbardziej amerykański lekarz czy masażysta tego w klika miesięcy nie zmieni. Co do szczęśliwych zwycięstw to jak patrzę na niektóre mecze City to tam dopiero mówić można o szczęściu…
z Liverpoolem i Stoke to mecze mogą być równie dobrze bardzo ciężkie, jak i bardzo lekkie, bo co graczom tych ekip akurat strzeli do głowy to chyba nikt nie jest w stanie przewidzieć, poza tym w Liverpoolu też ostatnio trochę graczy złapało kontuzje…
Jak dojadą na czele do marca to już wbiją zęby i bez mięsa nie odejdą No chyba że jakimś cudem przejdą Barcelonę i trzeba będzie walczyć na kilku frontach to wiadomo, może być różnie…
A co do T’hamu to podobno z Evertonem zagrali jeden z lepszych meczów w sezonie, akurat nie oglądałem, więc trudno mi się odnieść, ale pewnie stąd nagły przypływ optymizmu autora bloga. Nie mówię że nie kogą namieszać w tej czołówce, ale tu kołdra jest strasznie krótka i niektórych gości po prostu nie da się zastąpić, w każdej ekipie jest z tym problem, ale w City czy Arsenalu to jednak znacznie, znacznie mniejszy…
terry przed sezonem mówił, że Cech da Arsenalowi przynajmniej 6 punktów, ale wychodzi na to, że będzie ich więcej. Jak dla mnie nic się nie zmieniło-Arsenal mistrzem, choć przyznaję – na rozdawanie tytułów o wiele za wcześnie, zwłaszcza w takim „szalonym” sezonie 🙂
Ja jakoś nie lubię zaglądać do statystyk, staram się wypowiadać o tym, co akurat widzę. Zgadzam się, że za wrażenia artystyczne przyznaje się nagrody w innym sporcie, jednak jeśli ktoś gra dobrze, dlatego, że gra dobrze lub, że umie grać dobrze, to wyniki prędzej niż później przyjdą. Najlepszym przykładem na to są Diabły, grali średnio, tzn. na tyle na ile pozwalała im jakość składu, potem czerownonosy powiedział dość i są tam gdzie jest ich miejsce. Jeśli by natomiast przyjąć kryterium wyniki z TOP5, to podejrzewam, że Młotki w tym sezonie są już poza zasięgiem.
stwierdziłem że za dużo kombinuję i dzielę włos na czworo w tym typowaniu – tym razem pójdę za głosem serca 🙂
Halo, za to żadnego nie przegrał.
To prawda. Faktycznie, gdyby nadal obowiązywały stare zasady, tj. 2 punkty za zwycięstwo, 1 punkt za remis, Koguty byłyby w tej chwili liderem. Tak się jednak składa, że zasady jakiś czas temu zmieniono :). Kolekcjonowanie remisów to kiepski pomysł na majstra. Sam Pocchettino o tym ostatnio wspominał – remis jako strata dwóch punktów, nie zyskanie jednego.
O laboga, co ten Manczester wyrabia, będzie miał Pan temat na bloga.
ale reakcja na niecelny strzał Depaya przednia 🙂 ciężko reagować inaczej niż śmiechem – mistrzami autoironii są fani AV ze swoim let’s pretend we’ve scored a goal 🙂