Kto nie był na warszawskim spotkaniu „Kopalni”, niech żałuje (a kto nie przeczytał jeszcze trzeciego numeru tejże, niech żałuje jeszcze bardziej – po lekturze dziewiętnastu numerów „Blizzarda”, kilkudziesięciu „When Saturday Comes” i dziesiątków egzemplarzy paru innych periodyków, z całą odpowiedzialnością muszę powiedzieć: pismo, które redagują panowie Żelazny, Wawrzynowski i Szadkowski, nie ustępuje najlepszym w branży). Dla mnie wyjazd do Warszawy był frajdą z mnóstwa powodów: poznałem wreszcie Mirosława Żukowskiego, i z Rafałem Rostkowskim mogłem zamienić parę zdań, i frazę Łukasza Hassliebe skomplementowałem, i dowiedziałem się o istnieniu demokratycznego Alternatywnego Klubu Sportowego Zły, i nawet podpisałem kilka egzemplarzy książki, co kolejny raz uświadomiło mi, że czas na następną – nade wszystko jednak wszyscy, ale to dosłownie wszyscy, z którymi poruszyłem ten temat, wbijali mi do głowy, że Tottenham nie pęknie i że najwyższy czas, żebym przyjął to do wiadomości.
Opierałem się, jak mogłem – zwłaszcza że część moich rozmówców również należała do kibiców Tottenhamu. Tłumaczyłem, że wciąż w dół patrzę (siedem meczów do końca, jedenaście punktów przewagi nad West Hamem i Manchesterem United, ale one rozegrały o jedno spotkanie mniej – czyli zamiast jedenastu można liczyć osiem). Że jakie tam mistrzostwo, że najtrudniejszy kalendarz (wśród tych siedmiu spotkań wyjazdy do Liverpoolu, Chelsea i najgroźniejszego ze wszystkich Stoke oraz mecz u siebie z Manchesterem United). Że wprawdzie faktycznie wciąż nie widać zadyszki, którą w poprzednich sezonach łapała drużyny trenowane przez Mauricio Pochettino akurat z nadejściem wiosny, i że jak na tę fazę rozgrywek, w drużynie jest szokująco mało kontuzji (Vertonghen skądinąd wznowił już treningi, choć forma Wimmera powoduje, że powrót Belga do pierwszej jedenastki wcale nie jest oczywisty), ale właśnie zaczyna się przerwa na kadrę i nie jest powiedziane, iż selekcjonerzy drużyn narodowych będą potrafili dbać o zdrowie graczy Tottenhamu równie dobrze jak Argentyńczyk. Im więcej mówiłem, tym bardziej koleżanki i koledzy pukali się w czoło, za co jestem im jak najgoręcej wdzięczny.
No bo tak: od 13 stycznia, kiedy w pechowych okolicznościach Tottenham przegrał na własnym boisku z Leicester, zespół z północnego Londynu wygrał siedem meczów ligowych, przegrywając jedynie z West Hamem i remisując z Arsenalem. Bilans bramkowy pozostaje rewelacyjny. Harry Kane stał się już najskuteczniejszym strzelcem ligi, po raz drugi z rzędu przebijając pułap dwudziestu trafień w sezonie. Dele Alli nadal asystuje, a Christian Eriksen strzela (Anglik ma 7 bramek i 9 asyst, Duńczyk – 6 goli i 8 asyst). Żadna z drużyn Premier League nie zdoła tylu goli i żadna tak mało nie straciła, żadna nie wykreowała tylu okazji, żadna nie miała tylu wślizgów i fauli (pressing!), prawie żadna nie biegała tak dużo, itd., itp. W żadnej nie gra tak dobry obrońca, obdarzony przy tym zasięgiem podań Andrei Pirlo Toby Alderweireld. A przy tym żadna nie jest równie młoda – no, ten argument Alan Hansen z pewnością by uchylił…
No bo tak: zderzyli się boleśnie z rzeczywistością podczas dwumeczu z Borussią, ale bynajmniej ich to nie podłamało, ba: w intensywności gry z Aston Villą przed tygodniem i z Bournemouth dzisiaj nie było śladu czwartkowego wysiłku (inna sprawa, że w obu przypadkach Pochettino roztropnie rotował składem), a w drugim golu strzelonym dziś przez Kane’a można się było wręcz dopatrywać dortmundzkiej lekcji – tam prostopadłym podaniem rozpoczynał bramkową akcję Weigl, tu Wimmer uruchomił Alliego, który przedłużył piłkę do wychodzącego za plecy obrońców napastnika. Bo kompletnie nie było w nich widać presji, związanej z wczorajszymi wynikami Leicester i Arsenalu oraz tym, że Bournemouth znajdowało się ostatnio w znakomitej formie. Bo strzelili gola już w pierwszej minucie, a potem – jak się wyraził po meczu Pochettino – znakomicie „zarządzali meczem”.
Wszystko tu jest, cholera, na swoim miejscu. Najlepszy napastnik nie czeka na podania, tylko haruje jak wół, utrzymując się przy piłce, podając kolegom, a kiedy trzeba – wracając się nawet przed własne pole karne (dziś jeden z jego wślizgów miał miejsce wręcz tuż przed bramką Llorisa, kiedy szarżował Josh King), podobnie ciężko walczą o odbiór piłki Lamela czy Eriksen. A cóż powiedzieć o Dembelem? O Dierze, wracającym między stoperów, kiedy drużyna jest przy piłce, by boczni obrońcy zajęli de facto pozycje skrzydłowych? O podaniach środkowych obrońców? Golach zdobywanych po stałych fragmentach? Roli rezerwowych? Szansach dla kolejnych wychowanków (dziś po raz pierwszy usiadł na ławce w Premier League osiemnastoletni Walker-Peters)?
A najbardziej na swoim miejscu jest Maurycy. Pytany przez dziennikarzy o niefortunność przerwy na mecze reprezentacji akurat kiedy drużyna jest w takim gazie przyznaje, że klub opuszcza 90 procent piłkarzy, ale dzięki temu on sam zyska czas na przygotowanie pomysłu na kolejne mecze i, uwaga, kolejne sesje treningowe. Dzięki odpadnięciu z Ligi Europy do końca sezonu będzie już rozgrywał tylko jeden mecz tygodniowo – jakaż fantastyczna okazja, by solidnie potrenować…
Muszę częściej wyjeżdżać do Warszawy. Jedno spotkanie z przyjaciółmi i proszę bardzo: mam odwagę napisać, że WALCZYMY O MISTRZOSTWO.
PS. Tytuł to tłumaczenie przyśpiewki, którą słyszano dziś na White Hart Lane. Zdaję sobie sprawę, że w Polsce brzmi jak zapowiedź klęski – ale czy bycie wyprzedzonym przez takie Leicester można nazwać klęską?
Panie Michale , rozumiem ze zakwalifikowanie się do Champions League uznał Pan nareszcie za fakt ? no bo inaczej juz zdarzyć się nie może … 🙂
Ja trochę nie rozumiem Pochetino, dlaczego dopiero w 90 minucie zmienia Diera skoro od 52 minuty jest juz po meczy, a przypomnę że Dier ma 9 żółtych kartek i jest niezbędny na mecz z Liverpoolem. Co do gry Tottenhamu to widać, że kane jest w niesamowitym gazie i można tylko gdybać co by było ilością punktów Tottenhamu, gdyby miał taką formę na początku sezonu. Duzo opini się naczytałem, że tottenham ma bardzo ciężki terminarz, ale tak naprawdę gramy z średnim liverpollem, który na pewno bardziej wierzy w lige mistrzów poprzez wygranie ligi europy niż przez ligę. Kolejny mecz z machesterem utd, który gra fatalnie i nie wiem jakim cudem oni znajdują się tak wysoko w tabeli i mają szanse na lige mistrzów. Nastepnie ze stoke, które dobre mecze przeplata ze słabymi, przegrali juz 6 meczów u siebie i nie są juz taką twierdza jak w poprzednich sezonach. Z trudniejszych meczy jeszcze chelsea, która juz nie będzie grała o nic i bedzie wyczekiwała za nowym trenerem. Wiec mysle, że tottenham juz ma pewne pudło, a może cos wiecej.
*Korekta – w trzecim akapicie żadna z drużyn nie zdobyła tylu goli.
Poza tym wszystko w porządku 🙂
W drugim akapicie jest błąd, zamiast „nie zdoła” powinno być nie zdobyła.
przyznam, że już w tamtym sezonie miałem dość Kogutów i byłem zły na siebie za to, że częściej wybieram do kibicowania kluby, które nie zwyciężają lig i pucharów,
ale zostałem i mam nagrodę – kibicuję wyjątkowej drużynie w wyjątkowym sezonie 🙂
Walka o tytuł na pewno ciekawa, ale warto też spojrzeć nieco niżej w tabelę. Man. City ma tylko 1 punkt przewagi nad piątym i szóstym West Hamem i Man. United i wciąż grają w LM. Może się okazać, że City jednak wyleci z top 4 na koniec sezonu, a media piszą, że w kontrakcie Gaurdioli nie ma żadnej klauzuli na taki wypadek. To, że Guardiola będzie musiał grać na piłkarskiej prowincji w Lidze Europy to i tak mniejszy problem. Ten większy to transfery do City. Który zawodnik ze światowego topu zechce przyjść do drużyny grającej tylko w LE (nawet jeśli Pep jest na ławce)?
PS.
Taka hipotetyczne sytuacja (przeczytana gdzieś, w jakimś komentarzu) – co jeśli City dojdą do finału LM (i będzie to ich jedyna droga do następnej edycji tych rozgrywek) i spotkają się z Bayernem?
City ma inne atuty niż Guardiola na ten wypadek, jak chociażby piękny stadion:)
Patrząc jak bardzo nikt nie chce zająć czwartego miejsca jest mi bardzo smutno, że Liverpool dał sobie strzelić 3 bramki. Liczę jednak, że wygrają z Tottenhamem, jak i resztę meczów do końca sezonu, to powinno wystarczyć, by zająć 4 miejsce, a poza tym jeszcze jest LE.
A mówiąc szczerze: jestem rozczarowany, a rozczarowanie wzrośnie, kiedy United jednak zajmą to 4 miejsce. Liczę jednak na Bilica, bo jedna tabela wyglądałaby dobrze. Mimo to nie wiem, co powiedzieć, bo ten mecz ze Świętymi mnie zdołował całkowicie. Wokół tego 4 miejsca będzie jeszcze trochę zamieszania, naprawdę liczę na Kloppa.
Naprawdę, liczba rozczarowań jest ponad siły każdego kibica Liverpoolu.
„…najtrudniejszy kalendarz (wśród tych siedmiu spotkań wyjazdy do Liverpoolu, Chelsea i najgroźniejszego ze wszystkich Stoke oraz mecz u siebie z Manchesterem United). ”
Uwielbiam Cię za to Stoke 🙂
Dziękuję za dobre słowo 🙂