1. Gdyby John Le Carre bardziej interesował się futbolem, z pewnością mógłby uczynić miejscem akcji jednej ze swoich powieści Football Association. To przecież jest dopiero „Cyrk”, to przecież jest dopiero odbicie upadłego dawno imperium, pogrążonego w snach o odzyskaniu utraconej wielkości i dramatycznie niegotowego na nowe wyzwania. Zjadanego przez ambicje ludzi małych i niekompetentnych. Toczącego wciąż minione wojny. Wykopującego George’a Smileya – jeśli w ogóle ostał się tam ktoś o jego klasie – na emeryturę.
Przeglądam brytyjską prasę z ostatnich dni, czytam artykuły świetnych skądinąd autorów – ludzi, do których sądów mam wielkie zaufanie, pod warunkiem, że nie piszą o reprezentacji swojego kraju. Ileż tu zaklinania rzeczywistości. Ile klisz i pobożnych życzeń. Gdyby nie obawa przed autoplagiatem (podobnego grepsu użyłem na Twitterze podczas meczu Anglia-Islandia, kiedy na boisku pojawił się Jack Wilshere), napisałbym: „Jeśli Sam Allardyce jest odpowiedzią, jak brzmi pytanie”?
Zważmy bowiem: nie mówimy o powierzeniu temu ambitnemu niewątpliwie i kompetentnemu trenerowi jeszcze jednej drużyny broniącej się przed spadkiem z Premier League i mającej ambicje osiągnięcia bezpiecznej pozycji w środku tabeli. Mówimy o powierzeniu mu reprezentacji, której trzonem jest wielce obiecująca grupa młodych zawodników – w klubach wszyscy ci, którzy tak zawiedli podczas turnieju we Francji, udowadniają wszak, że potrafią grać w piłkę. Potrafią przecież, nieprawdaż? Bo jeśli w tym punkcie się mylę, dalej czytać nie musicie – możemy rzecz całą skwitować zdaniem, że przeciętni piłkarze dostają przeciętnego trenera i tyle.
No dobrze, ale widzieliśmy, jak Harry Kane czy Dele Alli grali przez ostatni rok w Tottenhamie. Widzieliśmy świetne mecze Vardy’ego, Lallany, Hendersona, Smallinga, Sterlinga nawet i Harta. Widzieliśmy, jak rozwijają się młodzi Anglicy u Pochettino i Kloppa, jesteśmy ciekawi, jaki będzie miał wpływ Guardiola na Sterlinga.
2. Powyższe cztery akapity napisałem 67 dni temu, na wieść o powierzeniu Samowi Allardyce’owi posady selekcjonera reprezentacji Anglii. Nie zdążyłem tekstu dokończyć, ale – jak widać – nie zdążył się zdezaktualizować; może jedynie w kwestii tego, jak przebiega rozwój Sterlinga u Guardioli wypada dodać, że przechodzi nasze najśmielsze oczekiwania. Zmieniło się natomiast to, że po tych 67 dniach Wielki Sam w równie wielkiej niesławie stracił pracę.
Czy powinien był ją tracić, nie jest dla mnie oczywiste. Choć decyzję o samym zatrudnieniu Allardyce’a przyjmowałem z mieszaniną sceptycyzmu i rozbawienia, choć sceptycyzm zwiększył jeszcze styl wygranej ze Słowacją, a rozbawienie – deklaracja trenera, że nie będzie mówił Wayne’owi Rooneyowi, gdzie ma grać, to dziś przecież nie dyskutujemy o tym, czy powinien w ogóle być zatrudniony, ale, czy jego odejście jest słuszne.
Poza sporem pozostaje to, że padając ofiarą prowokacji dziennikarskiej, opowiadając rzekomym inwestorom z Dalekiego Wschodu, jak można obejść prawo w kwestii zakazu tzw. third party ownership, rozważając kwestię ewentualnych wyjazdów konsultacyjnych do Azji za kwotę 400 tysięcy funtów rocznie, dzieląc się opiniami na temat poprzednika i jego współpracowników, krytykując niektóre poczynania swoich szefów itd., okazał się naiwnym i chciwym durniem. Pytanie tylko, czy istnieje kodeks, na mocy którego naiwni i chciwi durnie powinni być zwalniani z pracy, w dodatku za wypowiedzi wygłaszane w przestrzeni, było nie było, prywatnej? Tak, wiem: podobne dysputy toczyliśmy w przypadku afery podsłuchowej w polskim rządzie, tam jednak fakt, że ministrowie dali się nagrać, przynosił realne szkody polityczne partii, która była wówczas u władzy. Na działaczy Football Association nie głosuje się w wyborach powszechnych, mogli więc po prostu wzruszyć ramionami i liczyć na to, że sprawa przyschnie, tak jak kompromitująca jednego z poprzednich selekcjonerów, Svena Gorana Erikssona, rozmowa z „fałszywym szejkiem” albo romans tegoż ze związkową sekretarką.
O tym, że nie zatrudniają świętego młodzianka wiedzieli przecież co najmniej od dziesięciu lat, czyli od czasu emisji przez BBC „Panoramy”, w której filmowani ukrytą kamerą agenci mówili o łapówkach przyjmowanych przez prowadzącego wówczas Bolton szkoleniowca w zamian za sfinalizowanie zakupu „ich” piłkarzy. Zarzuty i podejrzenia padały również przy okazji konfliktu Allardyce’a z piłkarzem West Hamu Ravelem Morrisonem (miał podpaść, odrzucając propozycję skorzystania z usług agenta Marka Curtisa, prowadzącego interesy zarówno menedżera, jak większości jego zawodników). O tym, że Wielki Sam ma niewyparzoną gębę, wiedziały nawet angielskie gosposie, jeśli oczywiście w sobotnie wieczory miewały włączony telewizor z „Match of the Day”. Pod większością jego opinii podpisałby się pewnie każdy widz tego programu.
3. Nie wiem, jak wam, ale mnie w prywatnych rozmowach zdarzało się nieraz rozważać kwestie znalezienia dodatkowego źródła dochodów. Zdarzało mi się również wyrażać sceptycyzm na temat niektórych decyzji moich przełożonych. Zdarzało się, że używałem przy tym języka, który odbiegał od literackiej polszczyzny. Z drugiej strony sam bywałem przełożonym i liczyłem się z tym, że moi podwładni wypowiadają się o mnie bez rewerencji. Kluczem było i jest to, czy potrafiliśmy ze sobą współpracować (Allardyce nie powiedział nic, co utrudniałoby dalszą współpracę). Prawo do prywatności pozostaje jedną z najważniejszych zdobyczy liberalnej demokracji.
Rzecz jasna, inną z najważniejszych zdobyczy liberalnej demokracji jest wolność słowa. To, że Wielki Sam dał się nagrać, i to, co mówił, podlegało i podlega ocenie. Szyderstwom na jego temat nie było wczoraj końca i zapewne w najbliższych dniach będzie ich jeszcze więcej. Krytyce podlegać będą również zwierzchnicy federacji – za to, że nie stanęli za nim murem tak samo jak za to, że go w ogóle zatrudnili. To ostatnie tak naprawdę interesuje mnie bardziej niż dawanie wyrazu cokolwiek świętoszkowatemu oburzeniu.
4. Czy Football Association miała inne wyjście? Alan Shearer i Glenn Hoddle w ostatnich latach brylowali wyłącznie na telewizyjnych kanapach. Gary’ego Monka, Tima Sherwooda i Gary’ego Neville’a dopiero co wyrzucono z pracy. Harry Redknapp sam odszedł z ostatniej, w której zresztą bynajmniej nie zachwycił. Steve Bruce ze swoimi drużynami awansował i spadał – papiery na selekcjonera ma równie silne (to znaczy: słabe), jak Wielki Sam. Drużyna Garetha Southgate’a na młodzieżowych mistrzostwach Europy wypadła jeszcze gorzej niż drużyna Roya Hodgsona na dorosłych. Eddie Howe jest jeszcze za młody – to zostawiało działaczy FA przed wyborem między Alanem Pardew a Allardycem właśnie. Selekcja negatywna, jeśli upierać się, że trener reprezentacji Anglii musi być Anglikiem.
Ja się nie upieram. Jeśli Football Association nie chce zmarnować kolejnych kilku lat i kolejnej generacji zdolnych (patrz: punkt pierwszy) młodzieńców, powinna znów poszukać selekcjonera poza Wyspami. Są przecież tacy, którzy pracowali lub pracują w Premier League, znają ten świat, znają język i kulturę, a nie stali się jeszcze taktycznymi mamutami.
5. Na miejscu ewentualnego kandydata mocno bym się jednak zastanawiał. Terry Venables i seria procesów. Glenn Hoddle, jego „wróżka” Eileen Drewery i kuriozalne wypowiedzi na temat niepełnosprawnych. Kevin Keegan i zbyt szybka rezygnacja w toalecie Wembley po przegranym meczu z Niemcami, potem operetkowy Eriksson, McClaren z parasolką, sztywny Capello, wreszcie Hodgson, każący swojemu najlepszemu napastnikowi wybijać rzuty rożne… Feralna posada, coś jak nauczyciel obrony przed czarną magią w Hogwarcie.
Capello był OK.
Można pouprawiać gdybologię i zastanowić się jak Big Sam sprawdziłby się w 2006, gdy stanowisko sprzątnął mu sprzed nosa McClaren. Steve jest dobrym Coachem, ale niekoniecznie błyskotliwym taktykiem i managerem – coś jak nasz swojski Fornalik, który progres z piłkarzami trenowanymi na co dzień wykona, ale prowadzenie selekcji wychodzi zdecydowanie gorzej. 10 lat temu Duży(myślę iż lepiej pasuje Duży niż Wielki) Sam jeszcze nie był Dinozaurem, a nawet McClaren otarł się o udane eliminacje.
Miałem podobne myśli co autor, aczkolwiek Hogwart nie przyszedł mi na myśl. Faktycznie każdy kolejny selekcjoner doświadczył wesołych perturbacji lub skandalu. S-G Erriksona broniły jeszcze wyniki i wcześniejsza dobra prasa. Faktem jest że brukowce nie ułatwiają roboty selekcjonerom.
Idea selekcjonera-Anglika jest dlatego tak ciężka w realizacji, ponieważ nie ma kraju na świecie, gdzie rodzimi trenerzy nie byliby tak poniewierani. Serio, polscy fachowcy przy Anglikach mają sielskie życie(i zawsze wsparcie we frakcji Piechniczka). Za to Angielski trener, od przekształcenia ligi w Premier Leauge, nigdy jej nie wygrał, a czołowe kluby od lat oddawane są obcokrajowcom. Ligę wygrywali Szkoci, Włosi, Francuz, Portugalczyk, Chilijczyk. Nigdy Anglik. Nigdy nie miał okazji. Także na to by zmierzyć się z większego rodzaju formatem piłkarzy, którymi przecież jako selekcjoner będzie musiał zawiadywać, a których raczej nie spotka w Boro lub Boltonie.
Podoba mi się zdrowy sposób myślenia autora w kwestii właściwego postrzegania zdobyczy demokracji, jakkolwiek takie postrzeganie nie jest, niestety, powszechnie obowiązującym. Żyjemy w epoce marketingu, oraz demokracji tabloidalnej. Dziś osoba publiczna, a taką jest selekcjoner dużej reprezentacji, musi być przygotowana na medialne szykanowanie i nie jest to bynajmniej opinia, tylko teza jaką stawiają niektórzy ludzie mediów. I wdrażają w życie, propagując kłamliwe artykuły, a na decyzję niezawisłych sądów, wołają „kneblowanie wolnej prasy!”. Dowcip o prawie moralnym skazującym na śmierć, za kilka lat może już tak nie śmieszyć, szczególnie gdy uwzględnić socjologiczny wpływ populizmu, na postrzeganie moralności.
Ps. Czekam na ciąg dalszy rewelacji odnoście obchodzenia przepisów transferowych. Szczególnie w kontekście tak hojnie rozdawanych banów transferowych. Jeśli Real można ukarać za synów Zizou(serio, 1/4 „nieprawidłowości) to Premier Leauge powinna drżeć przed banami. Albo raczej ci którzy z ligą akurat niewiele mają wspólnego, ale tam właśnie kręcą lody.