Zanim na przysłowiowe dziewięćdziesiąt minut straciłem oddech, oddychałem wyjątkowo spokojnie i głęboko. Właściwie to niespotykane, przed meczem tej rangi. Meczem lidera z wiceliderem, którym w dodatku (nie, nie zamierzam się do tego przywiązywać) była, i nadal pozostaje, ukochana ma drużyna. Meczem, w którym jeden z zespołów – ten należący do najdroższych i najlepszych w świecie – prowadził menedżer o marce, z którą nie da się chyba dziś porównać niczyjej w świecie trenerskim. Jego dzisiejszy oponent sam mówił zresztą, że ów trener – mówimy rzecz jasna o Pepie Guardioli – stał się symbolem nowej epoki, w której romantyczne podejście do futbolu spotkało się z nowymi technologiami (sam skromnie ustawiając się, wraz z Luisem Enrique i Diego Simeone, w gronie następców Pepa).
Na tym chyba polegała istota tego głębokiego oddechu: do meczu na szczycie, do meczu niepokonanych, do meczu najlepszej obrony z najlepszym atakiem itd., podchodzili rywale, którzy – choć w przeszłości toczyli mecze derbowe i to bynajmniej niejednostronne – nie mieli we wspólnej historii epizodów wojen na pizze czy wkładania palców do oka. Przedmeczowe konferencje prasowe pełne wzajemnych komplementów (Guardiola o Pochettino również mówił, że jest jednym z najlepszych trenerów świata, że niezwykle podoba mu się styl Tottenhamu i że gdyby był młodym trenerem, chciałby, by jego drużyna grała właśnie w ten sposób), przypomnienia więzów przyjaźni, jakie łączą trenera Tottenhamu z kilkoma członkami sztabu szkoleniowego City (z Artetą grał w PSG, specjalista od przygotowania fizycznego i lekarz MC pracowali z nim w Espanyolu), pozwoliły autorom zapowiadających spotkanie narracji skupić się na futbolu. Nawet opowieści o dawnych derbach Barcelony, w których ten słynny jeden jedyny raz nowicjusz w zawodzie Pochettino na czele broniącej się przed spadkiem drużyny był górą nad niepokonaną wówczas Barceloną, prowadziły bezpośrednio do dzisiejszego meczu na White Hart Lane. „Są drużyny, które czekają na ciebie i takie, które idą po ciebie. Espanyol idzie po ciebie” – pamiętne zdanie Guardioli da się przecież ściśle zastosować do Tottenhamu. Podobnie jak opowieść Pochettino o tym, jak niemal z marszu, po zaledwie dwóch treningach z nowymi podopiecznymi, powiedział im, że zagrają przeciwko Barcelonie wysokim pressingiem i jeden na jednego z tyłu. „Widziałem w ich oczach zdziwienie. Myśleli, że z Barceloną tak się nie da. Odpowiedziałem, że jak najbardziej się da”… – zabrzmiało bardzo a propos, choć zdania kluczowe padły dopiero później: że tak naprawdę chodzi o twoją osobowość, że twój sposób bycia zwyczajnie musi wyrazić się na boisku. „Jeśli w życiu jesteś odważny, nie możesz na boisku postępować jak tchórz. Chodzi o to, kim jesteś, za kogo się uważasz i jaki masz charakter. Bądź dzielny. Ja lubię być dzielny” – mówił Mauricio Pochettino wspominając tamte mecze Espanyolu z Barceloną, i trudno nie uznać, że ten przekaz trafił także do jego obecnych piłkarzy.
Kluczem do zwycięstwa Tottenhamu była przecież odwaga. Odwaga, z jaką od pierwszej minuty rzucili się na rywali, i z jaką grali do końca: nawet fakt, że przy stanie 2:0, w momencie, gdy MC odzyskiwało kontrolę nad meczem, a oni właśnie nie wykorzystali karnego (dlaczego strzelał Lamela i co, u licha, próbował mu powiedzieć Son przed uderzeniem to skądinąd temat na szczerą rozmowę w szatni), nie był w stanie wytrącić ich z równowagi. Tyle lat kibicuję Tottenhamowi i mam wrażenie, że Mauricio Pochettino jest pierwszym trenerem, którego podopieczni nie kapitulują w takiej sytuacji.
Co tu dużo gadać: sam Guardiola powiedział przecież po meczu, że Tottenham był lepszy w zasadzie w każdym aspekcie gry. Gospodarze szybciej biegali, z większą intensywnością znajdowali wolną przestrzeń na boisku, a ich pressing, rozpoczynający się już od naciskania Claudio Bravo, przynosił fenomenalne rezultaty: liczba odbiorów na połowie rywala musiała szokować, zważywszy, że rywalem była drużyna Guardioli; to dlatego tylu sprawozdawców mówi teraz o byciu pokonanym własną bronią. Ustawiony chyba już na stałe w 4-1-4-1, a nie w 4-2-3-1 (Pochettino mówił po meczu, że przyszłością jest gra z jednym defensywnym pomocnikiem, a patrząc na znakomitego dziś Wanyamę, łatającego wszystkie dziury po atakujących bocznych obrońcach, przerywającego ataki rywali i rozpoczynającego ataki swojego zespołu – także ten z 9. minuty, zakończony samobójem Kolarova – trudno się z nim nie zgodzić; no może tylko Dier nie byłby zadowolony…), z ruchliwym Sonem w ataku, nie pozwolił tęsknić za najlepszymi przecież w poprzednim sezonie zawodnikami tej drużyny, kontuzjowanymi Kane’em i Dembele. Że Koreańczykowi brakuje siły, by walczyć ze stoperami przeciwnika? Może i prawda, gdyby chodziło o starcie z West Bromwich, ale na Manchester City był jak znalazł: inteligentny, schodzący do drugiej linii, szukający wolnej przestrzeni dla siebie i kolegów – najpiękniej znalazł ją, rzecz jasna, asystując przy golu Alliego – a nade wszystko: biegający od pierwszej minuty do momentu zmiany. Za Sonem harował Eriksen, z szesnastoma odbiorami i czterema przechwytami, obok ciężko pracowali Sissoko i Lamela, kiedy trzeba było – pewnie bronił Lloris, ale najczęściej ataki City zatrzymywały się na belgijskim murze Alderweireld-Vertonghen. Działało w istocie prawie wszystko – doprawdy, tylko do incydentu z karnym jestem się w stanie przyczepić.
Reklamowano ten mecz tu i ówdzie jako „hipster derby”. Gubię się już nieco w definicjach hipsterstwa, więc ostrożnie powiem tylko, że środki, za pomocą których Tottenham sięgnął po zwycięstwo, nie miały nic wspólnego z nadmiernym wyrafinowaniem. Nie o błyskotliwy drybling tu szło, ani o cierpliwe wydziergiwanie kolejnych akcji, ale o szybkość, siłę i pasję, z jaką młodzi podopieczni Pochettino dopadali swoich rywali, nie zostawiając im czasu, a zwłaszcza wolnej przestrzeni na rozegranie. To ta szybkość powodowała błędy w obronie City (spośród graczy defensywnych MC może jedynie Stones zachowywał spokój podczas wyprowadzania piłki), niecelne wybicia i paniczne zachowania Claudio Bravo. To brak tej pasji wypomniał Pochettino piłkarzom po meczu z Monaco – a dziś jeszcze wrócił do tamtego meczu, by przypomnieć zawodnikom, jakie są ich podstawowe zadania. Dał im przykład Brendan Rodgers we środę, że z Manchesterem City można i trzeba walczyć…
Maszyna Tottenhamu, powoli rozkręcająca się w pierwszych tygodniach sezonu, biegu przyspiesza i gna coraz prędzej. Od 57 lat ten klub nie miał równie dobrego startu w lidze. Wciąż bez straty gola z akcji, wciąż – już jako jedyny w lidze – niepokonany, dlaczego nie miałby marzyć o tym, by losy tytułu mistrzowskiego w tym roku rozstrzygały się nie między dwoma klubami z Manchesteru, a dwoma z północnego Londynu?
Mecz doskonały, niech żyje człowiek!
Jak to się kurczę świetnie czyta. Autor szczęśliwy, to i czytelnik jakby bardziej uśmiechnięty. No cóż, przynajmniej ja…
„dlaczego nie miałby marzyć o tym, by losy tytułu mistrzowskiego w tym roku rozstrzygały się nie między dwoma klubami z Manchesteru, a dwoma z północnego Londynu?”
Coś czuję, że pogodzi ich Liverpool.
„… przy stanie 2:0, w momencie, gdy MC odzyskiwało kontrolę nad meczem…” Należało raczej napisać: „próbowało przejąć kontrolę”. Spurs zdominowali City zupełnie. MC nie miało kontroli nad meczem ani wcześniej, ani później… To będzie arcyciekawy sezon.
Nie chcę umniejszać zasług drużyny i trenera, bo spiskowa teoria tego dokonać nie może, ale czy tylko ja miałem wrażenie po pierwszych kilku minutach, że piłkarze City są na kacu, albo podano im nieświeżą lasagne? Problemy z przyjęciem piłki, celnym, choćby najkrótszym podaniem, bieganie do piłki jakby widzieli ich dwie na boisku? Mnóstwo z tych błędów było niewymuszonych. Można być wolniejszym, szczególnie, gdy osacza cię wataha młodych wilków, ale to, co robili wczoraj piłkarze City wyglądało zawstydzająco.
Gratulacje. Oby tak dalej. Sezon długi i ciężki to będzie, z nieuniknionymi kryzysami ale… do odważnych ponić świat należy 🙂
…”czy tylko ja miałem wrażenie po pierwszych kilku minutach, że piłkarze City są na kacu, albo podano im nieświeżą lasagne?”
Nie wiem co podano piłkarzom Man City przed rozpoczęciem wczorajszego spotkania ale bardziej interesuje mnie to co Pochettino zaserwował swoim chłopcom na niedzielny lunch..Koguty biegały za piłką i rywalami jak wygłodniały psy za rzuconą kością. Oglądało się to wprost fantastycznie z rozdziawionymi ustami przez 90 minut.
To może naiwne pytanie ale czy pisząc o „dwóch klubach z północnego Londynu” miał Pan na myśli Arsenal czy Chelsea jako drugi klub?
Jesteś fanem Arsenalu i nie wiesz z jakiej części Londynu są Kanonierzy? Shame on you.
A teraz coś z zupełnie innej beczki: https://www.youtube.com/watch?v=2Au1PwFx26A
Takie pojedynki chcę oglądać! Wcale nie dlatego, że ulubiona drużyna wygrała, ale dlatego, że wręcz tchu mi brakło – takie piękne granie było!
(A gdy oglądam drużyny Mourinho to lepiej rozumiem, że futbol jest okrutny.)