Tragiczny wypadek z udziałem Ryana Masona (podczas meczu Chelsea-Hull zderzył się głowami z Garym Cahillem, stracił przytomność, a później okazało się, że ma pękniętą czaszkę) w wielu miejscach przedstawia się jako… sukces Premier League: mówi się o wzorowym działaniu służb medycznych, błyskawicznym transporcie do szpitala, udanej operacji, a nawet perspektywach powrotu 25-letniego piłkarza na boisko. W tle pozostaje pytanie o – również poszkodowanego – Gary’ego Cahilla. Trenerowi Chelsea, Antonio Conte, wypsnęło się na pomeczowej konferencji, że jeszcze w przerwie meczu jego kapitan po zderzeniu z piłkarzem Hull nie czuł się dobrze („After the first half, it wasn’t really good with Gary, but we decided to continue with him”).
Dla mnie te słowa przeczą propagandzie, którą uruchomiono po wypadku na Stamford Bridge.
„W Premier League będą uważać na głowy” – napisałem dwa i pół roku temu w Sport.pl, przedstawiając wprowadzany wówczas kodeks postępowania w przypadku podobnych incydentów. Decyzja o pozostawieniu na boisku zawodnika, który zderzył się głową z rywalem, miała od tamtej pory zależeć od decyzji klubowego lekarza, nie zaś widzimisię samego zawodnika czy woli trenera. W stadionowym tunelu – pisano – pojawi się dodatkowy lekarz, śledzący telewizyjną relację ze spotkania, i pomagający podjąć decyzję, co zrobić z kontuzjowanym (w domyśle: zwiększający nacisk na dokonanie zmiany). Chodziło o – tak to rozumiałem – zdjęcie odpowiedzialności z samych zawodników, niemal z definicji motywowanych do tego, by grać dalej za wszelką cenę.
Wiem, wiem: powiecie, że zachowanie Cahilla w kolejnych minutach spotkania nie wskazywało na jakiekolwiek problemy, ba – strzelił nawet zwycięską bramkę. O czym w takim razie mówił Conte? Sprawa naprawdę jest poważna: problem z kontuzjami głowy polega przecież nie tylko na tym, że trudno je zdiagnozować w warunkach meczowych, ale również na tym, że ich efekty mogą być odczuwalne dopiero po upływie czasu, a w końcu zaś na tym, że skrajnie niebezpieczne może być ich powtórzenie. W medycynie opisano tzw. zespół drugiego uderzenia, gdy osoba, która nie wyleczyła całkowicie wcześniejszego urazu, doznała drugiego, równie poważnego (pewien młody futbolista amerykański, który kilka dni po incydencie, uspokojony dobrymi wynikami tomografii, wziął udział w rozgrzewce, doznał zapaści i po wielotygodniowym leczeniu stał się przykutym do wózka inwalidą). Tutaj naprawdę powinno się dmuchać na zimne: zdjąć piłkarza z boiska i zalecić mu co najmniej tygodniową przerwę w intensywnym uprawianiu sportu.
Może jestem przewrażliwiony, ale chyba jednak nie. Po tym jak kilka lat temu Hugo Lloris dograł ostatnich kilka minut meczu Tottenhamu z Evertonem kopnięty w głowę przez Romelu Lukaku, a także po finale mundialu w Brazylii, gdzie Christoph Kramer najpierw usiłował kontynuować grę, później zaś wyznał, że nic z tego meczu nie pamięta, przeczytałem mnóstwo opowieści o sportowcach uprawiających rugby, futbol amerykański, boks czy jazdę konną, u których pozornie niegroźne kontuzje głowy skutkowały trwałą niepełnosprawnością. Przeczytałem też o gigantycznych odszkodowaniach, o które procesowali się z amerykańską NFL sportowcy cierpiący po zakończeniu kariery na skutek odniesionych w jej trakcie urazów głowy.
Tak, wiem, mam za mało danych. Ale równie mało danych mają dziennikarze angielskich mediów, którzy twierdzą, że za dziewięć miesięcy Ryan Mason może wrócić na boisko. Trudno ich wyliczenia traktować serio, skoro sami przyznają się do niewiedzy na temat rozległości urazów – wiedzą tylko, że pomocnik Hull zaczął mówić. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że Petr Czech zdołał wrócić do bramki, ale to jednak inny przypadek – piłkarza Arsenalu, chroni, po pierwsze, specjalny kask, po drugie – w odróżnieniu od piłkarzy z pola, on nie musi grać głową.
Istnieje życie poza futbolem. Ryanowi Masonowi – wychowankowi Tottenhamu, którego rozwój kariery śledziłem wyjątkowo pilnie – życzę wszystkiego najlepszego, w przekonaniu, że w razie czego ułoży sobie przyszłość także z dala od boiska. A co do Gary’ego Cahilla i Antonio Conte: przestrzegam przed mówieniem o nim w kategoriach godnych podziwu „twardzieli”. Nawet jeśli tym razem rzeczywiście wszystko dobrze się skończyło.
Ja polubię jeszcze bardziej. To nie są gladiatorzy. Nie chcę by dla mojej rozrywki umierali. Nie dosłownie.
Problem jest świetnie pokazany w filmie „Wstrząs” z Willem Smithem (tam sytuacja jest drastyczniejsza, to futbol amerykański). Bohater objaśnia jak ludzki mózg reaguje na uderzenia porównując go z mózgiem dzięcioła. Natura nie wyposażyła nas w żadną ochronę, żadne „poduszki” które mają kozły czy właśnie dzięcioły, uznając (chyba słusznie, nie?) że nie będziemy bić głową w mur skoro mamy ręce. Nasz mózg po prostu „pływa” w płynie a gwałtownie wstrząśnięty obija się o czaszkę.
W filmie jest także poruszony wątek badań tomografem: to urządzenie nie rejestruje zmian, które nie kończą się guzem, wylewem itp., po prostu narzędzie jest niedoskonałe. A że zmiany fizyczne są, o tym przekonuje już niestety sekcja zwłok… A ten kto mówi o twardzielach, bohaterach i prawdziwych mężczyznach, którzy pomimo bólu nie dają dupy i grają dalej niech lepiej zapyta kogoś obok czy przed chwilą nie uderzył się w głowę. To nie ból jak przy złamaniu nogi – jest zaćmienie, nieświadomość. Zawodnik nie wie co robi. Niestety trener może to wykorzystać… To pisałem ja, gracz w piłkę ręczną, sport dużo bardziej kontaktowy i brutalny niż futbol, który głową o parkiet (drewniany, nie te dzisiejsze gumowe) kilka razy bezwładnie wyrżnął;)
Zdaje mi się, że Hornby opisuje zjawisko w futbolowej gorączce, abo ktoś inny(moze Postfutbol). Chodzi o to, że kiedy mały chłopiec ucząc się grać w piłkę przewraca się w starciu z rywalem, to pokrzykują na niego wstawaj nie bądź baba. Poza tym w Anglii panuje pewien ciekawy sposób nastawienia do piłki nożnej, porównuje się ją do batalii, bitwy, wojny. W związku z tym bohater boiskowy to ten, który dogrywa mecz najlepiej z połamanymi nogami i głową ociekającą krwią, symbol poświęcenia dla dobra ogółu.
Trzeba zmienić mentalność. A to nie takie proste.
Niewiele już z anatomii nie pamiętam, ale jednak grubość kości skroniowej i czołowej jest jednak odmienna, poza tym kilka ważnych nerwów, naczyń, ucho, staw skroniowo-żuchwowy, itd. może przy takim zderzeniu nieźle oberwać. Poza tym obaj gracze wykonywali jeszcze ruch głową, więc zaangażowane były w to kręgi szyjne, a to mogło się niewesoło skończyć. Jak słusznie zauważono, skutki takich starć, nawet znacznie mniej dotkliwych odczuwa się dopiero po pewnym czasie stąd może i pomysł obligatoryjnego ściągnięcia zawodników faktycznie powinien wejść w życie.
A propos dzięcioła to gdyby uderzał w drzewo bezpośrednio głową a nie dziobem to też by go ona rozbolała 🙂
pora na typy:
Arsenal Chelsea 2 mecz jak na SB, ale tym razem to Chelsea w roli głównej
CP – Sunderland 2 zwycięstwo już było, więc teraz czas na powrót do normy
Everton – B’mouth 1 toffiki u siebie dadzą radę
Hull – Liverpool 1 po bramce Grosickiego, żartowałem, 2 jak nic – Liverpool ich zmiecie
S’ton WHU x bo nie mam na ten mecz pomysłu
Watford Burnley 1 przeczucie
WBA Stoke x to dla mnie remisowe ekipy
Tott M’borough 1 tott musi
MC-Łabędzie 1 no chyba tym razem Łabędzie nie odpalą
Lisy-MU sam nie wiem, zaryzykuję 2
U mnie klęska goni klęskę, dawno już nie miałem takiej czarnej serii…
Może dlatego, że przestałem się udzielać. Spróbuję coś zmienić.
Che – Ars 2 (w innym razie Che ma autostradę na majstra) kurs 3.91
CP – Sun kusi mnie, żeby też dać 2, ale chyba wybiorę X kurs 3.73
Wat – Bur tu kompletny brak przeczucia X? kurs 3.19
Sou – WHU 1 kurs 1.81
Hull – Liv 2 jakimkolwiek sposobem kurs 1.46, jeśli będzie inaczej, to już nie wiem, co myśleć o L’poolu
Eve – Bou 1 kurs 1.68
WBA – Sto X kurs 3.15
Tot – Mid niby nic innego niż 1 kurs 1.26 i tego niestety najbardziej się boję, może lepiej zagrać poniżej 2.5 kurs 2.04
MC – Swa 1 bank lub 1 + HC 0:1 kurs 1.55
Lei – MU 2 kurs 1.65 opcją jest też zagrać poniżej 2.5 kurs 1.75
Serio, stawialiście na Liverpool, widząc jak oni grają z zespołami z dołu tabeli? Nie wróżę Wam sukcesów w hazardzie:) Ja żałuję, że obstawiam raz na pół roku za dwa złote, bo tym razem chciałem dać na WHU i Hull, byłoby na kino.
Wracając do tematu. Liverpool jest w bardzo dużym dołku, z którego wyjdą być może już w meczach z ekipami z Londynu, choć niewiele na to wskazuje. Są zajechani, nie widać w nich motywacji, pod koniec grudnia i przez cały styczeń maszyna się zacięła i nie chce w żaden sposób ruszyć. Ciężko nawet znaleźć kogoś w formie czy pomysłem, aby ten stan mógł naprawić. Złożyło się na to kilka elementów, jak jednak ilość przebiegniętych kilometrów, brak ławki rezerwowych, kontuzje Hendersona, Matipa, Coutinho i Puchar Afryki, ale problem tkwi jeszcze w czymś innym. Drużyna nie jest kompletnie zbalansowana, ma za dużo słabych ogniw, a przecież piłka to wykorzystywanie błędów przeciwnika. Mignolet nie powinien bronić, bo już kilkukrotnie udowodnił, że to jednak nie jego zespół, podobnie ma się sprawa z Lovrenem czy Milnerem na lewej obronie. Zbyt wiele jest mankamentów w obronie, aby to mogło na dłuższą metę działać. Do pierwszej czy drugiej awarii ok, ale musiało to w końcu się roztrzaskać. A bez odpowiedniego balansu drużyna kuleje, ale też motywacja okazuje się ujemna, kiedy – jak za Kloppa – drużyna stanowi jedność i każdy jest tak samo ważny.
Liczyłem, że po tych pucharowych wpadkach będą chcieli się odkuć, ale wyszło jak zwykle 🙂 Z Chelsea wyglądało to całkiem nieźle, nie wspominając już o wyjazdowym meczu z Chelsea, gdzie ich po prostu zaorali… Ten pressing jednak kiedyś wychodzi, ciężko tak grać przez cały sezon. W meczu z Kogutami postawię na remis, ale później z Lisami znowu na Liverpool, kiedyś trzeba wyjść z tego dołka 🙂