Czy Tottenham jest w walce o tytuł

Dwunastu nieobecnych graczy pierwszego składu: Davies, Sessegnon, Perišić, Bissouma, Sarr, Lo Celso, Maddison, Kulusevski, Solomon, Scarlett, Veliz i Son. Kontuzje, Puchar Narodów Afryki, Puchar Azji, wreszcie wirus, który wykluczył z gry Kulusevskiego, a i występ Skippa, Udogiego oraz kilku innych postawił pod znakiem zapytania. Powrót Romero po miesięcznej nieobecności (jak mówił Postecoglou po meczu, dwa tygodnie szybciej, niż się spodziewano, podobnie było zresztą z Bentancurem) i Van de Vena po dwóch i pół miesiącach – Holendra w końcówce łapały skurcze, tyle włożył w to spotkanie. Wśród tych nieobecnych: kapitan i wicekapitan, najlepszy strzelec i najlepszy asystent, czyli Son i Maddison. Werner w wyjściowej jedenastce, po dwóch treningach z drużyną, z sezonem w zasadzie przesiedzianym na ławce RB Lipsk – i który kiedy dziś dochodził do strzału, był nieskuteczny, jak w czasach Chelsea. W protokole tylko ośmiu rezerwowych, z czego dwóch bramkarzy i trzech juniorów, z których tylko jeden zagrał paręnaście minut w Premier League. Do tego szybko stracony gol, potem gol na 2:1, czyli wejście w scenariusz pasujący gospodarzom, w którym trzeba odrabiać straty i dawać Manchesterowi United kolejne okazje do tego, co lubi najbardziej, czyli szybkiego ataku. Do tego magia Old Trafford, które zaszczycił swą obecnością nowy współwłaściciel, sir Jim Ratcliffe. Słowem: same okoliczności łagodzące.

Okoliczności łagodzące, czyli coś, czego Postecoglou nie uznaje. Żadnego grania na alibi. Żadnych kompromisów. Żadnego odpuszczania, rezygnacji z przyjętej strategii, cofania się, ostrożności. Wszystko jedno, czy przyszło ci grać nie na swojej pozycji, czy jesteś wiecznym rezerwowym, wróciłeś po kontuzji itd. – nie po to trafiłeś pod skrzydła Postecoglou, by się teraz chować. W firmowej dla Angeballu akcji, która przyniosła Tottenhamowi drugiego gola uczestniczyli Romero, z odważnym podaniem spod własnego pola karnego, mijającym cały szereg graczy MU, Skipp, Werner i Bentancur. Zagranie każdego było świadectwem oczekiwanego przez trenera ryzyka, ale też świadectwem kunsztu, wiary we własne umiejętności – Urugwajczyk nie podpalał się, nie uderzał w popłochu, przygotował sobie sytuację jeszcze jednym kontaktem z piłką i dopiero potem uderzył obok Onany.

Chyba to robi na mnie największe wrażenie, po tylu latach narzekania i wymówek kolejnych szkoleniowców Spurs. Charakter tych piłkarzy (Postecoglou mówi, że na tym poziomie wszyscy są już świetnie wyszkoleni i bardzo utalentowani – różnicę może zrobić właśnie charakter). No, może jeszcze tempo, w jakim się rozwijają. Po pół roku pracy Australijczyka w Tottenhamie próżno szukać zawodnika, który obniżyłby loty; przykry kontrast z ostatnim półroczem Ten Haga w MU skądinąd. I nie mówię tylko o trafionych transferach, pamiętamy, jakim pośmiewiskiem bywał w poprzednim sezonie Emerson Royal i ile błędów robił Davies, jaką katastrofą skończył się debiut w Premier League Pedro Porro (dziś ma siedem asyst i do spółki z Udogiem tworzy fenomenalny duet bocznych obrońców, którzy… nie, nie schodzą do środka pomocy, ale podchodzą jeszcze wyżej, często zajmując półprzestrzenie przed polem karnym rywali), jak niewiele dostawał szans Sarr, o wiecznie wypożyczonym Lo Celso nie wspominając. Dziś najlepszy swój mecz od niepamiętnych czasów zaliczył Skipp, a Richarlison nie tylko pracował tytanicznie w walce o piłkę, ale także strzelił swojego szóstego gola w szóstym meczu Premier League…

Zapytano przed tym meczem Ange’a Postecoglou, czy Tottenham jest w walce o tytuł. „To zależy, co przez to rozumiesz”, odpowiedział, a kiedy dziennikarz uściślił, że do ubiegłorocznego mistrza traci punkt, uśmiechnął się krzywo i powiedział, że gdyby teraz zaprzeczył, wszyscy by na niego wsiedli, mówiąc: „No co ty, Ange”. W tym sensie odpowiedź trenera Tottenhamu była więc pozytywna. Drużyna przetrwała najgorszy okres, nie tracąc dystansu do czołówki. Wrócili podstawowi gracze defensywni, a za chwilę wróci również ten najcenniejszy, symbol nowej kreatywności i fantazji: James Maddison. Okienko transferowe przyniosło wzmocnienia na kluczowych pozycjach, i to nie ostatniego dnia stycznia, ale w miarę wcześnie, a bąka się jeszcze o poszukiwaniu środkowego pomocnika…

No dobrze, wyznam: samo postawienie pytania o mistrzostwo Anglii brzmi dla kibica Tottenhamu niepoważnie. Umówmy się: przed rozpoczęciem sezonu, po odejściu Kane’a, nawet rozważania o powrocie do europejskich pucharów brzmiały jak marzenia ściętej głowy. Także dziś bezpieczniejsza i bardziej realistyczna wydaje się rozmowa o powrocie do Ligi Mistrzów – na tym etapie pracy Australijczyka byłoby to zresztą fenomenalne osiągnięcie. Ale Postecoglou, jak napisałem wyżej, nie uznaje odpuszczania, chowania się, ostrożności. Tak, on chce, byśmy mieli odwagę zadać to pytanie.

2 komentarze do “Czy Tottenham jest w walce o tytuł

  1. me262schwalbe

    Powracając do dawniejszych spostrzeżeń, mistrzem zostaje się nie wtedy, kiedy wygrywasz z bezpośrednimi rywalami do tytułu, tylko wtedy kiedy ogrywasz słabszych i średniaków. W tym kontekście po meczach z takimi rywalami jak MU, czy Chelsea, Spurs powinni mieć 6 pkt. więcej jeśli mieliby się liczyć w walce o majstra, a mają tylko 1 więcej. Czyli prosty matematyczny wniosek; szanse Spurs na tytuł są jak 1:6

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *