No więc rozmawiałem z Mariuszem Walterem. O polskiej piłce. Długo i serio – prawdę powiedziawszy nawet w dwóch turach, bo jedno spotkanie nie wystarczyło. Pomysł na rozmowę był taki, że jestem zamożnym człowiekiem, który zastanawia się nad kupnem jednego z klubów polskiej ekstraklasy. Chodzi o duże miasto, które ma nowoczesny stadion i zaplecze finansowo-biznesowe – z pewnością jest szansa na to, żeby mecze oglądało 20 tysięcy kibiców. W dodatku jako chłopiec kibicowałem temu klubowi, chciałbym się więc zbliżyć do dawnych marzeń. Ale poczytałem trochę o polskiej piłce, także o doświadczeniach ITI z Legią i… mam zrozumiałe obawy.
Mariusz Walter przyjął tę konwencję i rozmawialiśmy o politykach, kibolach, profesjonalizmie polskich piłkarzy, trenerów i działaczy, a także o pieniądzach, jakie trzeba włożyć w klub i o tym, czy można na tym zarobić. Nawet o spotkaniu Staruchowicz-Rzeźniczak, uzależnieniu Kamila Grosickiego i o Hubniku, który „rzuca się z głową tam, gdzie niejeden bałby się wstawić nogę”. Padły mocne słowa na temat napięć między Maciejem Skorżą a Markiem Jóźwiakiem oraz sugestia, że ten pierwszy nie może być pewny swojej posady: „Kiedy patrzę z perspektywy na odejście pana Urbana, właśnie po długiej serii porażek, mam poczucie, że w analogicznej sytuacji z panem Skorżą jesteśmy ciut mądrzejsi. Ale, proszę darować banał, zawsze jest gdzieś granica. Jeśli w telewizji próby wprowadzenia jakiegoś programu nie odpowiadają widzowi, trudno prace nad nim kontynuować w nieskończoność”. I deklaracja na temat sprowadzanych przez klub piłkarzy: „Ten rok jest obarczony tak wieloma błędami w kwestii transferów, że wyczerpał naszą tolerancję wobec nietrafnych decyzji”. Zauważyłem, że ich ocena to jedyny punkt, w którym zgadzają się „Gazeta Wyborcza” i „Rzeczpospolita”: oba dzienniki uważają, że w każdej innej firmie koncernu ITI odpowiedzialni za to wylecieliby za sabotaż. Mój rozmówca przyjął to z humorem, co – patrząc na ostatnie wyniki Legii i znając kwoty, jakie w ciągu tych sześciu lat włożono w klub – naprawdę doceniam.
Czy po tej rozmowie kupiłbym klub polskiej ekstraklasy? Gdybym rozumował jak biznesmen – z pewnością nie. Gdybym rozumował jak biznesmen zakochany w piłce – tu odpowiedź nie byłaby już oczywista. Mariusz Walter wie, o jakiej Legii marzy, i jest to marzenie całkiem nieodległe od tego, o czym piszemy na tym blogu (w rozmowie nieustannie konfrontujemy zresztą te dwa światy – angielskiej i polskiej piłki). Nie chce na Łazienkowskiej „lepszej publiczności”, tylko tego, by doping na „Żylecie” utrzymywał się w ramach obowiązującego prawa. Mówi, że ktoś, kto nie wie, co to jest Powiśle, co to jest Bemowo i Praga, nie będzie też wiedział, jaką wartość dla setek tysięcy warszawiaków ma jego praca, a w ślad za tym pozycja Legii w lidze (a liczy się – dodaje – tylko zwycięstwo)… „Coś takiego trudno zrozumieć Brazylijczykowi, dla którego nieudany rok w Polsce to po prostu przykry epizod, do poprawienia gdzie indziej”. To właściwie paradoksalne, zważywszy na wizerunek jednego z najskuteczniejszych polskich biznesmenów, ale wizja Mariusza Waltera jest do głębi romantyczna: zazdrości Wiśle zatrudnienia trenera i dyrektora sportowego z zagranicy, ale sam chce opierać klub na ludziach stąd: „Niech mi pan da dwa lata. Zobaczy pan, że nasza akademia wychowa tych umownych chłopaków z Powiśla: kolejnego Żyrę, Łukasika, Wolskiego, Efira…”.
W sumie bardzo ciekawe doświadczenie, nie tylko dziennikarskie. Polska piłka wprawdzie pozostała dla mnie – jak mówi współwłaściciel Legii – „równaniem, które ma tyle niewiadomych, że nawet szkoła polskich matematyków nie poradziłaby sobie”, a zachowania kiboli jak nie rozumiałem, tak nie rozumiem, ale i tak mam poczucie, że obraz rzeczywistości wzbogacił mi się i skomplikował. „Tygodnik Powszechny” z wywiadem zatytułowanym „Aktorzy prowincjonalni” jutro w kioskach.