Na czym polega praca żałoby w wykonaniu dziennikarza? Wiadomość o śmierci Barbary Skargi dotarła do nas podczas piątkowego zebrania. Nie było czasu na nic innego poza rozdzieleniem zadań: kto do kogo dzwoni, a kto wybiera archiwalne teksty, publikowane przez nią na naszych łamach. Kolejna śmierć przeżywana w ten sposób, a były przecież i takie, do których trzeba się było zawczasu przygotować. Taki zawód. Nie, nie cyniczny – raczej poświęcający własne emocje na służbę czytelnikowi.
O takich między innymi kwestiach myślałem, oglądając wczoraj transmisję nabożeństwa upamiętniającego sir Bobby’ego Robsona. Do katedry w Durham przybyło ponad tysiąc osób: duchowni, rodzina, lekarze i działacze organizacji pomagających ludziom z chorobą nowotworową, przede wszystkim jednak przedstawiciele świata futbolu – prezes i trener Barcelony, kolejni selekcjonerzy i kilka pokoleń reprezentantów Anglii, menedżerowie niemal wszystkich klubów Premiership oraz, oczywiście, Newcastle i Ipswich. Tom Wilson, stary przyjaciel z jedenastki Fulham w latach 40., Jermaine Jenas, jeden z ostatnich talentów, które wzrastały pod jego okiem na St. James’ Park, a między nimi płaczący Paul Gascoigne. Wśród przemawiających byli m.in. Alex Ferguson (bez kartki) i Gary Lineker (z plikiem kartek), i wystąpieniu tego pierwszego chciałbym poświęcić kilka słów.
Menedżer MU cofa się wspomnieniami o 28 lat. Był wtedy szkoleniowcem Aberdeen, podziwiającym sukcesy Robsona w Ipswich. Znał Mela Hendersona (Szkota i byłego dziennikarza, zatrudnionego jako oficer prasowy Ipswich) i z irytującą regularnością wysłuchiwał jego pełnych zachwytów opowieści na temat szefa. W końcu zdarzyło się, że kluby wpadły na siebie w Pucharze UEFA i Ferguson wyruszył na południe, by zobaczyć, jak grają przeciwnicy. Poinformowany przez Hendersona, Robson zaprosił go do klubu. Wypili herbatę, pogawędzili, a potem gospodarz zapytał, czy przybysz ze Szkocji chciałby zobaczyć trening Ipswich. „To jedna z fundamenalnych prawd na temat piłki nożnej – wspomina tamto spotkanie sir Alex. – Nie ma tajemnic. Jest tylko kwestia, czy umiesz wykorzystać swoją wiedzę”.
Ferguson umiał: przyznaje, że jedno z podpatrzonych ćwiczeń wprowadził na treningi Aberdeen, a następnie Manchesteru United. „I to coś mówi o jego szczodrości; szczodrości, która otworzyła mi oczy na wiele spraw” – wyznaje. Ale – dodaje – „kim był ten człowiek, zobaczyłem tak naprawdę po spotkaniu rewanżowym”. W Anglii bowiem Aberdeen zremisowało 1:1, a u siebie wygrało 3:1, eliminując obrońcę trofeum z dalszych rozgrywek. Bobby Robson przyszedł wtedy do szatni gospodarzy, pogratulował fantastycznego występu i dodał „w iście Robsonowskim stylu”: „A teraz zasuwajcie dalej, po Puchar. Ktoś, kto pokonał moje Ipswich, musi go zdobyć”.
Wczorajsza liturgia odbywała się niedaleko kopalni, w której pracował ojciec Robsona. „Był stąd” – mówi Ferguson. Ze świata górników, świata lojalności i poczucia wspólnoty, świata drzwi niezamykanych na klucz i ludzi stojących ramię przy ramieniu… „Nigdy o tym nie zapomniał, zawsze wiedział, gdzie są jego korzenie. To coś nadzwyczajnego – pamiętać o swoich korzeniach. Coś nadzwyczajnego i wielka umiejętność, która pozwala ci pozostać sobą przez całe życie”.
Mam ochotę przywoływać kolejne fragmenty przemówienia sir Alexa, ale skupię się na jednym: o mądrości ludzi starych. Ferguson mówi, jak się poczuł na wieść, że podeszły wiek był jednym z powodów, dla których Robson musiał odejść z Newcastle: „Myślę, że to oskarżenie rzucone wszystkim ludziom starym, bo kiedy ktoś ma talent, powinien robić swoje, dopóki może”. A potem ujawnia, jak jego samego mobilizowały telefony od Robsona, z nieśmiertelną frazą „chyba nie wybierasz się na emeryturę” („To nie było pytanie, to było żądanie!”). I jeszcze to, że w emerytowanym już menedżerze Newcastle nie było goryczy czy zazdrości, ale zawsze ten sam entuzjazm, wkładany w wielogodzinne rozmowy o futbolu (choćby w domu sir Alexa w Wilmslow), a także w wyprawy na stadion, do samego końca, do rozgrywanego na rzecz jego fundacji meczu charytatywnego między piłkarzami z Anglii i Niemiec w ostatnim tygodniu lipca.
Napisałem o tej śmierci zaraz po ogłoszeniu wiadomości, na szybko. Od tamtej pory żyłem z poczuciem, że nie potrafiłem go pożegnać. Kilka razy oglądałem fenomenalny film, zmontowany przez BBC na kanwie rozmów Robsona z Garym Linekerem. Wracały poszczególne obrazy: z boisk treningowych Newcastle, z samochodu, którym trochę się przed Linekerem popisywał, ale i z odleglejszej przeszłości, zwłaszcza tej niełatwej – reprezentacyjnej. Ręka Maradony w 1986 r., rzuty karne cztery lata później… A nad tym wszystkim bijąca z każdej wypowiedzi troska o piłkarzy, którzy nie byli dla niego tylko pionkami w taktycznej machinie.
To niezwykłe miejsce pracy, ten „Tygodnik Powszechny”: od lat mam szczęście natrafiać na ludzi dużo od siebie starszych, „robiących swoje, dopóki mogą”. Jeszcze raz Alex Ferguson: „Wpłynął nie tylko na mnie, ale i na ludzi, którzy go nie znali, a którzy podziwiali jego odwagę, godność i entuzjazm”. Wydaje mi się, że wiem, o czym mówi. I tylko jedna informacja jakoś mi nie pasuje: biskup Newcastle jest posiadaczem karnetu na St. James’ Park. Żeby tak ks. Adam Boniecki interesował się futbolem…
Fotoreportaż z Durham na stronie Onet.pl