Do najnowszego numeru miesięcznika „When Saturday Comes” dołączono specyficzny kalendarz: rozpoczyna się w sierpniu 2009, a kończy w maju 2010 r. Nikogo z czytelników tego bloga powyższe daty nie zdziwią – w końcu, jak pisał Nick Hornby w „Futbolowej gorączce”, „nasze lata, nasze jednostki czasu, zaczynają się w sierpniu i kończą w maju”. Zaczynamy kolejny sezon Premiership i to zaczynamy z wielkimi nadziejami, bo jeśli poprzedni już w styczniu okrzyknięto najlepszym w historii, ten ma wszelkie dane, by okazać się jeszcze lepszym – nawet jeśli nie pod względem poziomu sportowego, to przynajmniej pod względem emocji, a – jak słyszymy – także finansowo (mimo globalnego kryzysu zyski ekstraklasy mają po raz pierwszy w historii przekroczyć miliard funtów). Z poziomem sportowym może być nieco gorzej, skoro z Wysp wyjechali Cristiano Ronaldo i Xabi Alonso, nie mówiąc o Guusie Hiddinku, ale emocje mamy gwarantowane choćby dlatego, że zmniejszyły się różnice potencjału poszczególnych drużyn. Mistrz kraju przystępuje do sezonu słabszy niż przed rokiem, podobnie jak co najmniej dwie inne drużyny Wielkiej Czwórki, a zespoły z grupy pościgowej tym razem raczej się zbroją – przede wszystkim, oczywiście, Manchester City. Taki Didier Drogba powiada np., że walka o mistrzostwo Anglii rozegra się między siedmioma klubami: do Wielkiej Czwórki i MC dodaje jeszcze Aston Villę i Tottenham (a co z Evertonem, chciałoby się zapytać?). A ponieważ tego typu kwestie nurtują nie tylko napastnika Chelsea, spróbujmy i my odpowiedzieć na pytanie, kto zostanie mistrzem Anglii, kto zagra w Lidze Mistrzów, a kto w Europa League, kto zajmie bezpieczne miejsce w środku tabeli i kto spadnie. Ryzyko jest duże, choćby dlatego, że do zamknięcia okienka transferowego zostały dwa tygodnie (gdy pisałem podobny przewodnik przed rokiem Dymitar Berbatow był jeszcze piłkarzem Tottenhamu, a o kupieniu Manchesteru City przez szejków wcale się nie mówiło), no i w maju każdy będzie mógł powiedzieć „sprawdzam”, ale mimo wszystko podejmę je. Z góry ostrzegam: tekst, jak na blogowe standardy, okaże się długi.
Któż więc zostanie mistrzem Anglii? Broniący tytułu MANCHESTER UNITED stracił Cristiano Ronaldo i Carlosa Teveza (tego drugiego w dodatku oddał jednemu z bezpośrednich rywali), starsi o kolejny rok są Ryan Giggs, Paul Scholes i Edwin van der Sar, kłopoty ze zdrowiem wciąż ma Owen Hargraeves, a wśród znaczących wzmocnień są jedynie Antonio Valencia i Michael Owen. Zdania na temat obu transferów są podzielone, ale mnie się one podobają (nawet jeśli wiem, że Valencia to nie Ronaldo): Wigan nie od dziś jest wylęgarnią talentów, które błyszczą pełnym blaskiem po zmianie klubu, zaś Owen pod kuratelą Fergusona, a zwłaszcza przy serwisie, jaki zapewni mu druga linia MU (i jakiego nie mogła zapewnić druga linia Newcastle…), pokaże, że nie przestał być królem pola karnego. Zdaję sobie sprawę, że piłkarz ten dobiega trzydziestki i że lista jego kontuzji jest długa, ale będący mistrzem systemu rotacyjnego Alex Ferguson potrafi dbać o zdrowie piłkarzy, a sprowadzając Teddy’ego Sheringhama udowodnił, że na nowy początek nigdy nie jest za późno. Nie zdziwię się, jeśli Michael Owen – skądinąd wzór profesjonalizmu, zatrudniający własnego trenera od przygotowania fizycznego, zawsze pierwszy na treningu itd. – znajdzie się na pokładzie samolotu, który zawiezie reprezentację Anglii na Mundial.
Pozostają oczywiście pytania o optymalne ustawienie mistrzów kraju (wiadomo już, że po odejściu Ronaldo Rooney będzie grał w ataku, a nie – jak niemal w całym poprzednim sezonie – po lewej stronie, i że Berbatow będzie mniej schodził do środka; z pewnością więcej zobaczymy akcji skrzydłami i dośrodkowań, choćby w wykonaniu Valencii właśnie), o obsadę pozycji bramkarza (przy wieku van der Sara i podatności na kontuzje Fostera Kuszczak może liczyć na kilkanaście meczów w sezonie), a także o to, czy leciwy menedżer i jego niewiarygodnie utytułowani piłkarze są równie głodni sukcesu jak przed laty. Tę ostatnią kwestię można jednak unieważnić: od chwili przegranego finału Ligi Mistrzów z Barceloną Alex Ferguson myśli o tym, jak powrócić na szczyt. A że jest mistrzem przebudowywania składu (przypomnijcie sobie 1995 rok po odejściu Ince’a, Kanczelskisa i Hughesa) i że na horyzoncie widać kolejnych młodych zdolnych (Gibson! Welbeck!! Macheda!!!), sądzę, że idzie w tym roku po kolejny tytuł.
Najpoważniejszym rywalem będzie ten, który i w roku ubiegłym sprawił Czerwonym Diabłom najwięcej kłopotów: FC LIVERPOOL (po sprawiedliwości dodam, że wielu angielskich komentatorów spodziewa się, że tytuł trafi właśnie na Anfield). A ja z tych samych powodów, co poprzednio, poprzestanę na przyznaniu mu wicemistrzostwa: zbyt wiele w Liverpoolu zależy od dwóch tylko piłkarzy, Torresa i Gerrarda, i zbyt często mają oni kłopoty ze zdrowiem. A jeszcze odszedł Xabi Alonso (Alex Ferguson już powiedział, że to koniec marzeń Liverpoolu o mistrzostwie – sam Mascherano za plecami Gerrarda nie wystarczy), a jeszcze kontuzjowany jest Aquilani, któremu oprócz kilku miesięcy rehabilitacji trzeba będzie dać kilka miesięcy na aklimatyzację, a jeszcze świetny w akcjach ofensywnych Glen Johnson w obronie myli się znacznie częściej… Doprawdy, żeby walczyć na tylu frontach, na ilu walczyć przyjdzie zespołowi Rafy Beniteza, trzeba mieć bardziej rozbudowaną i bardziej wyrównaną kadrę – akurat taką, jaką ma Ferguson.
I może również taką, jaką ma Carlo Ancelotti: kolejna postać, która musi zaaklimatyzować się w Premiership. Na razie do prowadzenia CHELSEA Włoch ma jedną ważną umiejętność: zarządzania siłami niemłodych już piłkarzy. Czy stać go jednak na mistrzostwo Anglii, gdzie tempo gry i dynamika rozgrywek są o wiele bardziej intensywne niż we Włoszech? Guus Hiddink udowodnił, że nawet w tym składzie Chelsea prowadzona przez wybitnego fachowca zdolna jest rywalizować z najlepszymi w Europie. Terry po kilku tygodniach wahań został w klubie, przedłużył kontrakt Drogba, zdrowy jest Essien, Lampard i obaj Cole’owie będą pilnować formy przed mundialem, drużynę wzmocnił Jurij Żirkow… Wszystko to są poważne argumenty – moim zdaniem jednak w sam raz na trzecie miejsce.
Chyba że to trzecie miejsce odbierze… ARSENAL. Kanonierów i tym razem niejeden lekką ręką wyrzuca z Wielkiej Czwórki, ja zaś mam ochotę napisać, że dzieci Wengera zawalczą o miejsce na podium, a nawet, kto wie… Stali czytelnicy wiedzą aż za dobrze, że do stylu i filozofii menedżera Arsenalu mam słabość. Kilka dni temu Francuz mówił, że drużynę, w której średnia wieku wynosi 29 lat można poprawić o 5 procent, ale potencjał rozwoju drużyny, której średnia to 22 lata, sięga już 30 procent. Co roku staram się z uwagą patrzeć na Kanonierów w meczach Pucharu Ligi, niedawno widziałem też ich młodzież w rozgrywkach juniorskiego Pucharu Anglii, więc spodziewam się, że tak jak w ubiegłym sezonie eksplodowały talenty Walcotta i Denilsona, w tym doczekamy się wielkich meczów Ramseya, Veli i (tu korekta w porównaniu z wpisem sprzed dwóch tygodni – wygląda na to, że chłopak dostanie szansę już teraz) Wilshere’a. Zgoda: odszedł Adebayor, ale wygląda na to, że w jego miejsce Wenger kupi jednak napastnika (czy będzie to Chamakh z Bordeaux?), warto też pamiętać, że wreszcie zdrowi są Eduardo i Rosicky, no i czeka nas pierwszy pełny sezon Arszawina – moim zdaniem kandydata numer jeden do tytułu piłkarza sezonu 2009/10.
Wyczerpaliśmy więc kwestię pierwszej czwórki. Piąte miejsce powinno przypaść EVERTONOWI, zwłaszcza jeśli David Moyes zdoła utrzymać w klubie Lescotta i sprowadzi mu do pomocy Senderosa (przez pierwsze miesiące nie zagra jeden z lepszych obrońców poprzedniego sezonu ligi angielskiej, Phil Jagielka). Everton to fenomen, a jego menedżer zasłużenie zbiera wyróżnienia; drużyna z tym budżetem i z tymi problemami kadrowymi powinna zajmować miejsce w środku tabeli, a nie bić się o Ligę Mistrzów. Udało się załatwić przedłużenie wypożyczenia Jo, jest rewelacyjny Fellaini i jeszcze lepszy Cahill, są młodzi Rodwell, Gosling i nieco starszy Piennaar, a także niezawodni obrońcy – oprócz wspomnianych Lescotta i Jagielki także Baines. Podejrzewam, że gdyby wśród kibiców wszystkich drużyn Premiership rozpisać ankietę mającą wyłonić najbardziej niewygodnego przeciwnika, Everton wygrałby w cuglach.
Miejsce w Europa League powinno przypaść również MANCHESTEROWI CITY. Brydżysta powiedziałby, że powinno przypaść „z bilansu”, tzn. po przeliczeniu siły własnej karty. Tyle że futbol to nie brydż: wielki budżet i ogromne zakupy mogą, ale nie muszą zapewnić sukcesu, a presja, jakiej poddany będzie młody wciąż menedżer jest nieporównywalna z żadną inną w lidze. Rozważałem tę kwestię w lipcu: transfery MC są robione z głową, Hughes wie, że nie ma czasu na eksperymenty, więc kupuje piłkarzy sprawdzonych już w Premiership, osłabiając równocześnie rywali (do pełni szczęścia potrzebuje jeszcze jednego stopera i z pewnością w ciągu najbliższych dwóch tygodni będzie go miał). Ale czy zdoła tę mieszaninę świetnie opłacanych gwiazdorów zintegrować w zespół? Mam wciąż wątpliwości, a sparingi MC raczej te wątpliwości wzmocniły.
Już bardziej bym wierzył, że kolejny raz namiesza ASTON VILLA. W ubiegłym roku długo bronili czwartego miejsca – zgubiła ich zbyt krótka ławka, z której nie bardzo miał kto wchodzić, zwłaszcza gdy objawy przemęczenia wykazywał Agbonglahor. Piłkarze Martina O’Neilla są w większości młodzi i głodni sukcesu, grają szybki, efektowny futbol, i ufają menedżerowi na tyle, by nie myśleć o transferach (na Villa Park pozostał Ashley Young, jedno z odkryć tamtego roku, typowany już do gry w Barcelonie i Realu); owszem, odszedł Gareth Barry, ale na jego miejsce sprowadzono m.in. Fabiana Delpha, świetnego nastolatka z Leeds, a kuruje się inny nowy nabytek, lewoskrzydłowy reprezentacji Anglii Stewart Downing. Fabio Capello musi częściej przyjeżdżać na ich mecze, bo oprócz wymienionych już piłkarzy (wszyscy są Anglikami…) powinien oglądać również Heskeya, Milnera czy Luke’a Younga. Ławka, jak widać, nieco się wydłużyła, więc na miejscu kibiców AV o życiu bez Garetha Barry’ego myślałbym z optymizmem.
TOTTENHAMOWI kibicuję zbyt długo, żeby żywić optymizm. Koguty powinny zająć miejsce między piątym a ósmym – na tyle akurat wydaje się skrojony ich skład, na tyle wyceniam również format i formację menedżera. Tradycyjnie do wielkości brakuje dwóch zawodników: lewoskrzydłowego i defensywnego pomocnika, którzy umożliwiliby jednemu z najlepszych piłkarzy tej ligi, Luce Modriciowi, grę w środku pola.
Miejsce dziewiąte rezerwuję dla WEST HAMU. Duet trenerski Gianfranco Zola-Steve Clarke postawił ten zespół na nogi, ba: pod ich kuratelą taki Carlton Cole przemienił się z grzejącej ławę zapchajdziury w napastnika z powodzeniem walczącego w minioną środę z obrońcami reprezentacji Holandii. Zola sprowadził piłkarzy, o których wiadomo niewiele (uważajcie jednak na wypożyczonego z Interu Jimeneza), ale nawet bez wzmocnień miałby więcej niż przyzwoity skład, z byłymi i obecnymi reprezentantami Anglii: Greenem, Upsonem, Dyerem, Parkerem i Ashtonem, a przede wszystkim ze zdolną młodzieżą, coraz odważniej upominającą się o miejsce w pierwszej jedenastce. Spoza tradycyjnej czołówki to będzie najciekawszy zespół do oglądania.
SUNDERLAND ma wreszcie menedżera, który będzie w stanie sprostać ambicjom klubowego zarządu: praca Steve’a Bruce’a w Wigan nie została przez nas w ubiegłym roku dostatecznie skomplementowana – będziemy więc mieli okazję chwalić jego dokonania w nowym klubie (kto powiedział, że w Anglii jest posucha wśród młodych zdolnych menedżerów?). I w tym przypadku zespół jest znacznie mocniejszy niż przed rokiem. Grający regularnie w pierwszym składzie Darren Bent może się otrzeć o granicę 20 goli w lidze, a przecież jest jeszcze Kenwyne Jones… Na walkę o europejskie puchary za wcześnie, choć jeśli będzie im sprzyjało losowanie, mogą zamieszać w Pucharze Ligi.
BLACKBURN pod Samem Allardyce’m nie powinno się martwić o utrzymanie. Owszem, stracili Roque Santa Cruza, ale prawdę powiedziawszy napastnik ten już w ubiegłym sezonie nie grał zbyt wiele. W ogóle kontuzje dość często trapią piłkarzy Blackburn, co z drugiej strony nie powinno dziwić przy grze twardej, często na pograniczu faulu. Przeciwko drużynom Allardyce’a również nie gra się przyjemnie, zwłaszcza na ich boiskach. Nie zachwycają, ale zdobywają punkty – a to przede wszystkim obchodzi tego menedżera.
W przypadku FULHAM powtórzenie osiągnięć sprzed roku i awansu do Europa League wydaje się niemożliwe. Roy Hodgson, podobnie zresztą jak Allardyce, jest aktywny na rynku transferowym, jak na razie udało mu się też zatrzymać w klubie rewelacyjnego stopera Brede Hangelanda (wśród starających się był m.in. Arsenal), kłopot w tym, że tym razem nikt już nie podejdzie do meczu na Craven Cottage rozluźniony. Jeśli zapytać Arsene Wengera o największe ubiełgoroczne traumy, to oprócz kapitulacji w półfinale Ligi Mistrzów wymieni z pewnością derby Londynu z Fulham. I będzie pilnował, by podobna wpadka się nie powtórzyła.
WIGAN ma nowego menedżera, dawną legendę klubu (grał tu w latach 1995-2001), a ostatnio świetnie radzącego sobie w niewielkim Swansea Roberto Martineza. Czy Hiszpan poradzi sobie również w Premiership? Na razie musi na nowo konsolidować zespół, który jeszcze w trakcie poprzedniego sezonu stracił Wilsona Palaciosa, a w lecie także Antonio Valencię i – to może być największe osłabienie, bo środek pomocy bez niego zaczyna wyglądać niezmiernie blado – Lee Cattermole’a (poszedł za Bruce’m do Sunderlandu). Na moje oko spadek im nie grozi, ale o miejsce w górnej połowie tabeli będzie ciężko.
STOKE i tym razem utrzyma się w ekstraklasie: w tej kwestii pokładam nadzieje w Tonym Pulisie – kolejnym niekwestionowanym talencie wśród angielskich menedżerów – i w etosie, jaki zdołał wpoić swoim piłkarzom. Nikt z przyjeżdżających nie potrafił grać na Britannia Stadium i mało kto umiał radzić sobie z dalekimi wrzutkami z autu Rory’ego Delapa, ale tacy piłkarze jak Etherington czy Lawrence potrafią również grać piłkę techniczną, a James Beattie okazał się jednym z najbardziej udanych transferów minionych miesięcy. Dzięki wszystkim tym czynnikom, i dzięki naprawdę solidnej grze obronnej powinni i tym razem uciec spod szubienicy.
BOLTON to zespół, który – jak powiedział kiedyś Gary Lineker o Wimbledonie – najlepiej ogląda się na telegazecie, ale przecież nie o estetykę w tym biznesie chodzi. Zespół od dawna uchodzi za trudny do pobicia, a sprowadzając Zata Knighta i Sama Rickettsa, a także doświadczonego defensywnego pomocnika Seana Davisa, uszczelnił jeszcze swoje szyki obronne. W drugiej linii jest Matthew Taylor, niesłusznie pomijany przez kolejnych angielskich selekcjonerów. A ile już lat Jussi Jaskalaainen broni w sytuacjach nieprawdopodobnych, Kevin Davies zaś w sytuacjach równie nieprawdopodobnych potrafi przepchnąć się w polu karnym, by celnie uderzyć piłkę głową?
Wiara w to, że w Premiership utrzyma się BURNLEY należy do metafizycznych – przyznaję. Ale w ubiegłym roku napędzili mi tak potwornego stracha w półfinale Pucharu Ligi (wcześniej eliminując Arsenal i Chelsea), że po prostu nie mogę uwierzyć w to, że historia kopciuszka nie zdarzy się po raz kolejny. Mała mieścina (tylko 88 tys. mieszkańców), nieco ponad 13 tys. średniej frekwencji na stadionie (czwarty najgorszy wynik w Championship) i odważne gesty klubu, mające na celu jej zwiększenie: każdy, kto do 8 sierpnia 2008 zdecydował się wykupić karnet na cały sezon otrzymał obietnicę darmowego karnetu na kolejne rozgrywki w przypadku awansu do ekstraklasy (średni koszt przedsięwzięcia wyceniono na 2 miliony funtów; awans może być wart i 60 milionów)… Nie o pieniądzach jednak powinniśmy tu pisać. Żeby wywalczyć awans musieli przejść cholernie dużo – znosić twardą rękę Owena Coyle’a (jeszcze jeden Szkot wśród menedżerów Premiership – niedługo będą najliczniej reprezentowaną nacją w tym fachu) i rozegrać, licząc z meczami pucharowymi, 61 spotkań. Ciężka praca to klucz, ale duch zespołu, niezła organizacja gry i atrakcyjny dla oka, ofensywny futbol dopełniają charakterystyki. Zresztą z pewnością pamiętacie pierwszą połowę poprzedniego sezonu w wykonaniu Hull.
W zasadzie wbrew wszystkim ekspertom uważam, że utrzyma się PORTSMOUTH: mam wrażenie, że kładą oni krzyżyk na tym zespole wyłącznie w związku z przedłużającym się procesem przejmowania go przez Sulejmana al-Fahima. Oczywiście jeśli do transakcji nie dojdzie, będzie źle. Jeśli dojdzie – i tak trzeba będzie pracować przy ograniczonym budżecie, ale to dla ich menedżera żadna nowina. Przed rokiem obstawiałem, że zawalczą o Puchar UEFA, ale przed rokiem mieli na koncie Puchar Anglii, a w składzie Croucha, Defoe’a, Diarrę i Glena Johnsona… Teraz zespół jest niewielki i niezwykle doświadczony, ale w związku z tym nie pęknie w obliczu kłopotów.
W ten sposób wychodzi mi, że ekstraklasę opuści dwóch beniaminków. Pierwszym będzie WOLVERHAMPTON, z menedżerem i składem w sam raz na Championship. Drugim – BIRMINGHAM, którego utalentowany skądinąd menedżer, Alex McLeish, sam mówi, że nie ma drużyny zdolnej do konkurowania z zespołami Premiership i domaga się od zarządu kolejnych wzmocnień (tyle dobrego, że Anglia będzie miała pożytek z doświadczeń, jakie w bramce Birmingham zbierze Joe Hart). Trzecim spadkowiczem będzie HULL. Straszliwe załamanie formy z minionej wiosny nie pozwala żywić wielkich nadziei na przełamanie tzw. syndromu drugiego sezonu.
No to zaczynamy. Zdaniem bukmacherów trzej najbardziej zagrożeni zwolnieniem menedżerowie to Alex McLeish (Birmingham), Paul Hart (Portsmouth) i Mark Hughes (MC), trzej najbezpieczniejsi zaś to Harry Redknapp (Tottenham), Martin O’Neill (AV) i Alex Ferguson (MU). Królem strzelców ma zostać Fernando Torres (on również podpisał nowy kontrakt z Liverpoolem), no chyba że zagrozi mu Jermain Defoe. W bramce zaimponuje Shay Given… Znów będzie pięknie.