Kiedy to się zaczęło psuć? Bo przecież w ogóle zaczęło się całkiem nieźle: efektownymi zwycięstwami nad Portsmouth, Middlesbrough czy Sunderlandem, dobrą grą Deco i „brazylijskim” ustawieniem z Bosingwą i Ashleyem Cole’m biegającymi jak Cafu i Roberto Carlos… Za mało mam czasu, żeby zacząć to teraz dogłębnie sprawdzać, ale zaryzykuję tezę, że początek kłopotów Scolariego to odejście Steve’a Clarke’a, naturalnego łącznika między trenerem z zagranicy (Brazylijczyk nie był przecież pierwszym obcokrajowcem w tej roli) a piłkarzami i klubem. To Clarke znał Premier League jak mało kto i to on zajmował się prowadzeniem treningów – w ostatnich miesiącach zastrzeżenia do ich intensywności, zwłaszcza jeśli idzie o pracę nad stałymi fragmentami gry, zgłaszali ponoć Frank Lampard i John Terry.
Podaję nazwisko obecnego asystenta Gianfranco Zoli już na początku tego wpisu, bo mam wrażenie, że jeden z najbardziej prawdopodobnych scenariuszy, jakie rysują się przed Chelsea, to triumfalny powrót obu panów na Stamford Bridge. Z punktu widzenia kibiców to zresztą scenariusz wymarzony (do klubu wracają ludzie związani z nim od lat, Zolę wybrano nawet najlepszym piłkarzem w historii Chelsea), z punktu widzenia Romana Abramowicza i Petera Kenyona zaś – bardzo sensowny, bo duet Zola-Clarke okaże się z pewnością tańszy niż panowie Hiddink, Rijkaard czy ten, no, jak mu tam, obecny trener Interu… Mimo kryzysu ekonomicznego, w jakim pogrążony jest West Ham, praca, jaką wykonują w tym klubie dawni koledzy z Chelsea przynosi nadspodziewanie dobre efekty (może umiejętność zarządzania w kryzysie będzie zresztą jeszcze jednym atutem dla również dotkniętego jego skutkami Abramowicza). Wczorajszy mecz z MU to kolejny dowód na potwierdzenie tezy, że West Ham odbił się od dna. Zola w ciągu paru miesięcy oswoił się na nowo z ligą angielską, a trudno sobie wyobrazić, żeby cokolwiek było go w stanie zatrzymać, jeśli Chelsea zdecyduje się złożyć ofertę.
Mógłbym oczywiście popaść w rytualne narzekania na naturę współczesnej piłki (czy współczesnego świata w ogóle): że jest bezwzględny, żąda natychmiastowych wyników itp. Mógłbym powtarzać za Alexem Fergusonem krytykę mediów, zwłaszcza tabloidów, rywalizujących z portalami i telewizją, więc każdą porażkę opisujących w kategoriach trzęsienia ziemi, a dwie porażki z rzędu – trzęsienia ziemi i tsunami razem wziętych. O ile jednak przed ośmioma miesiącami broniłem Awrama Granta z przekonaniem, tym razem decyzję Romana Abramowicza przyjmuję bez zdziwienia (skądinąd: wciąż się zastanawiam, czy Izraelczyk musiałby odejść, gdyby John Terry nie spudłował w Moskwie?). Grant i Mourinho zdołali wygrać 67 proc. meczów, Scolari – 55 proc. To pierwsza z różnic między Brazylijczykiem a poprzednikami. Kolejną był upadek twierdzy Stamford Bridge (porażki z Arsenalem i Liverpoolem), a może najważniejszą: kompletne załamanie stylu gry zespołu w ciągu ostatniego miesiąca. Można, oczywiście, tłumaczyć wyrzuconego menedżera kontuzjami, ale bardziej zdziesiątkowany w tym sezonie MU radzi sobie o niebo lepiej.
„You don’t know what you’re doing” – śpiewali kibice podczas sobotniego meczu z Hull i rzeczywiście: Scolari często zdawał się nie wiedzieć, co robi (zwłaszcza jego zmiany rzadko odmieniały losy meczów…). Podobne opinie dochodziły z szatni Chelsea, co – jak twierdzi Phil McNulty – znajdowało odbicie w postawie piłkarzy na boisku. Ciekawe zresztą, kim byli sfrustrowani informatorzy mediów. Długo leczący kontuzję Drogba? A może właśnie Lampard i Terry, co czyniłoby sprawę poważniejszą? W każdym razie w takiej drużynie wzajemny szacunek między piłkarzami a trenerem to jeden z niezbędnych kluczy do sukcesu. Zwłaszcza po czasach Jose Mourinho.
Dziwne: kiedy zatrudniano Scolariego byłem przekonany, że skoro poradził sobie z wybujałym ego reprezentantów Brazylii czy Portugalii, nie będzie miał problemów z żadną drużyną na świecie. Z miesiąca na miesiąc jednak Brazylijczyk gasł. Może sam był przemęczony? Czymś innym jest bycie selekcjonerem kadry i prowadzenie zajęć z piłkarzami przez kilkanaście dni w roku, a czymś innym codzienna harówka w tak wymagającej lidze jak angielska i w klubie, który standardowo rozgrywa 50 meczów w sezonie. Przypominam sobie, jak wycofał się z wyścigu do posady trenera reprezentacji Anglii, przerażony piekłem, które media z Wysp urządziły pod jego domem natychmiast gdy pojawiły się pogłoski, że kandyduje. Nie wytrzymał obciążenia?
A może to piłkarze Chelsea nie wytrzymywali już obciążenia? Niewątpliwie ten zespół w tym składzie personalnym najlepsze lata ma już za sobą (patrz: średnia wieku) i wymaga przebudowy. Tu Brazylijczyk miał niewątpliwie pecha: kiedy przychodził Mourinho, mógł właściwie wydać na nowych piłkarzy każde pieniądze. A teraz mamy kryzys i Roman Abramowicz boleśnie odczuwa jego skutki. Właściwie to coraz boleśniej: zerwanie trzyletniego kontraktu ze Scolarim może kosztować Chelsea nawet 15 milionów funtów odszkodowania, co oznaczałoby że trzem zwolnionym w ciągu ostatnich półtora roku menedżerom Rosjanin zapłaci w sumie… 40 milionów.
Zostawmy jednak te wyliczenia. Czytam pierwsze komentarze prasy i kibiców, i odnoszę wrażenie, że tak naprawdę nikt nie będzie tęsknił za Scolarim. Futbol jest okrutny. Kogo wypluje następnego?