A może na koniec sezonu, kiedy Manchester United obroni już mistrzostwo Anglii, okaże się, że zdecydował o tym właśnie gol Berbatowa, strzelony w ostatniej minucie meczu z Boltonem? A może na koniec sezonu, kiedy Liverpool przegra zaciętą walkę o tytuł, przesądzi o tym porażka z Tottenhamem, odniesiona w ostatniej minucie? A może na koniec sezonu, kiedy Tottenham spadnie z Premiership, okaże się, że zabraknie mu punktów, traconych w ostatnich sekundach choćby podczas meczów z Wigan, West Bromwich czy Newcastle?
Oczywiście prowokuję: żaden z tych scenariuszy nie musi się spełnić, a Liverpool również cieszy się (zasłużenie!) opinią drużyny walczącej do ostatniej minuty. Jednak w kontekście ubiegłotygodniowej tyrady Rafy Beniteza, m.in. na temat tego, jak to sir Alex boi się jego drużyny, ta bramka z ostatniej minuty sprawiła mi wyjątkową frajdę: nie minęło 10 dni, a Manchester United znalazł się na pierwszym miejscu w tabeli, i to Hiszpan przystępuje do dzisiejszych derbów z poczuciem, że musi gonić Szkota.
Z kilku co najmniej powodów najuważniej oglądałem mecz Manchesteru City z Wigan. Po pierwsze, sprawa Kaki: jak wkomponowałby się w zespół gospodarzy i czy nie szkoda będzie np. Irelanda? Po drugie, trudno o większy kontrast między zespołem, który jest dziś na ustach całego świata, a drużyną, której mecze zazwyczaj zamykały Match of the Day. Po trzecie, Wilson Palacios, o którego bije się Tottenham… I tu otwiera się arcyciekawy, moim zdaniem, wątek, zatrącający jeszcze raz o sprawy transferowe. Wigan to przecież wystawa sklepowa, wybieg dla modeli i szansa na sukces w jednym. Zatrudniające albo emerytów, albo mało znanych piłkarzy z zagranicy, żeby tym pierwszym umożliwić przeżycie złotej jesieni (Mario Melchiot, a zwłaszcza Heskey!), a z drugich – uczynić gwiazdy. Proces, który zaczął się już w czasach Paula Jewella (kupionego za pół miliona Chimbondę wybrano najlepszym prawym obrońcą sezonu 05/06 i natychmiast sprzedano za ponad 6 milionów), w ostatnich miesiącach rozwija się w sposób niebywały. Bo tak z ręką na sercu: kto z Was wiedział cokolwiek o Winstonie Palaciosie, kiedy przed kilkunastoma miesiącami przyjechał do Anglii na serię testów? A o Zakim, który zanim stał się jednym z najgroźniejszych napastników na Wyspach (oceny tej nie zmienia nawet pudło w sobotnim meczu) nie zdołał rozegrać ani jednego meczu w Lokomotiwie Moskwa? Pod pewnymi względami Wigan to klub z przyszłością – nie dlatego, że jeśli sprzeda Palaciosa, to zainwestowane przed rokiem 700 tysięcy przyniesie mu 14 milionów. Także dlatego, że z ankiety Football Supporters’ Federation wynika, że tylko 14 procent posiadaczy karnetów na cały sezon w tym klubie rozważa rezygnację (dla porównania: o rezygnacji myśli aż 37 proc. season ticket holders West Hamu, Blackburn i Newcastle i 36 proc. Manchesteru United).
A propos niewiarygodnych pudeł: po meczu Tottenhamu z Portsmouth Harry Redknapp publicznie zrugał Darrena Benta, mówiąc, że taką sytuację zdołałaby wykorzystać nawet jego leciwa żona. Temu meczowi przyglądałem się równie uważnie nie tylko ze względów sportowych (tu zresztą nie mogłem czuć się rozczarowany: Tottenham, mimo kontuzji Kinga i Pawliuczenki i urazów Gomesa, Lennona i Czorluki, do końca walczyl o zwycięstwo ze znakomitym w bramce gości Jamesem). Pamiętacie sprawę rasistowskich i homofobicznych pieśni pod adresem Sola Campbella, wznoszonych podczas meczu na Fratton Park (policja niedawno aresztowała 11 prowodyrów tamtego zdarzenia)? Dawny kapitan Tottenhamu, który przed laty przeszedł do Arsenalu, dziś wrócił na White Hart Lane, tym razem wyjątkowo przypominającym twierdzę. Policja i ochrona obawiała się nie tylko o zachowanie kibiców gospodarzy wobec Campbella, ale także o to, jak fani Portsmouth potraktują Harry’ego Redknappa i Jermaina Defoe. Niesłusznie: na trybunach było hałaśliwie, nie obyło się bez buczenia, ale zakazanej pieśni o Campbellu nikt już nie śpiewał. A że na forum Rafała Steca dorobiłem się po ostatnim wpisie łatki moralizującego demagoga napiszę i to: fakt, że mimo otaczającej Campbella wrogości ulubieniec kibiców gospodarzy wymienił się z nim koszulką po meczu, przywróciło mi wiarę w sens kibicowania, nadwątloną kilka miesięcy temu przez piłkarzy Wisły.
Od tygodni zastanawiam się, czy to najlepszy sezon w historii Premiership. Argumentów za byłoby mnóstwo, ale najważniejszym pozostaje niezwykle wyrównany poziom tej ligi zarówno w czołówce, jak w dole tabeli. Porównajmy zresztą: w Hiszpanii sprawa mistrzostwa wydaje się rozstrzygnięta, tak gigantyczna jest przewaga Barcelony, a najsłabsza drużyna zgromadziła po 19 spotkaniach 13 punktów. We Włoszech po 19 kolejkach Chievo i Reggina mają również 13 punktów. W Premiership najlepsze cztery drużyny (nie ma wśród nich Arsenalu!) dzielą po 22 kolejkach zaledwie trzy punkty, podobnie jak drużyny między miejscem 12 a 20. Pięć ostatnich zespołów ma na koncie punktów 21, dziewiąty od dwudziestego oddziela punktów sześć. Już nawet w rewelacyjnym jesienią Hull muszą zacząć obawiać się spadku z ekstraklasy. Niebywałe.