Michałowi Szadkowskiemu
Niewątpliwie jest kibicem piłkarskim. Niewątpliwie niestandardowym. Mecze ogląda wieczorami, nocami gra w „Football Managera”, poranki spędza na lekturze i komentowaniu tekstów ze sportowych portali i blogów, a także na uzupełnianiu własnego bloga, resztę doby zasadniczo spędza na Twitterze. Że niby standard? Zwróćcie uwagę: napisałem „Football Manager”, a nie „FIFA” – byłaby to różnica pierwsza. W ogóle kiedy słyszy słowo „FIFA”, otrząsa się ze wstrętem, podobnie jak przy nazwach większości oficjalnych organizacji piłkarskich, no może poza Supporters Direct, zajmującą się promowaniem zarządzania klubami przez kibiców – z tego też powodu jest akcjonariuszem Realu Oviedo, śledzi postępy AFC Wimbledon i FC United of Manchester, no i chętnie spogląda na piłkę niemiecką.
Z tymi oglądanymi meczami ma zresztą kłopot. Gdyby nie zaciągnięte zobowiązania (jest, dajmy na to freelancerem, dorabiającym sobie dzięki pisaniu o piłce, co zmusza go do bycia zorientowanym w wydarzeniach z futbolowego mainstreamu), w ogóle nie śledziłby losów Realu albo Manchesteru United. Od lat, nawet w prywatnych rozmowach, nie użył słowa „Ronaldo”, a od Messiego i Neymara woli Busquetsa. Jeśli przed kolejką Ligi Mistrzów układa sobie listę priorytetów, zawsze woli Szachtar od Barcelony, spotkanie Burnley-QPR od Ligi Mistrzów, a najuważniej i tak ogląda na fatalnej jakości streamie mecz którejś z lig południowoamerykańskich. Najważniejszym międzynarodowym turniejem jest dla niego Puchar Narodów Afryki, wie wszystko o piłce na Bałkanach, na mundialu z europejskich drużyn będzie oglądał Bośniaków, chyba że w barażach uda się wywalczyć awans Islandczykom. O Premier League pisałby jedynie dla pieniędzy, trochę sobą gardząc, bo bloga prowadzi o lidze norweskiej, gdzie ogląda przede wszystkim Solskjaerowskie Molde. Świetnie się czuł w roli fana Borussii Dortmund, dopóki o obliczu tej drużyny nie zaczęli stanowić Polacy, ale słabości do Jurgena Kloppa nie zdołał się pozbyć i za chwilę wypije jego zdrowie z powodu przedłużenia kontraktu z klubem. Andre Villas-Boasa polubił dzięki sukcesom w Porto i nadużywaniu słowa „dimension”, oglądał też Swansea Brendana Rodgersa, zanim awansowało do ekstraklasy, a jej trenera ściągnął Liverpool.
Jego sprawozdania z meczów budzą ostatnio coraz większe wątpliwości. Cały świat dyskutuje o tym, że sędzia się pomylił, podyktował niesłusznego karnego albo uznał gola, mimo iż piłka wpadła do bramki przez boczną siatkę? Środkowy napastnik po solowej akcji, zakończonej uderzeniem piętą, strzelił może najpiękniejszą bramkę w historii futbolu? Brutalny faul i złamanie nogi środkowego obrońcy legło cieniem na wydarzeniach? U niego o tym nie przeczytacie, nie wiem nawet, czy bramkę zauważył („gole są przeceniane…”, powtarza za swoim guru, Jonathanem Wilsonem), pogrążony w analizie ruchu bez piłki odwróconych skrzydłowych. „Odwróceni skrzydłowi” to kolejne, po „cofniętym skrzydłowym”, określenie, które udało mu się spolszczyć – „fałszywa dziewiątka” na szczęście brzmi dość naturalnie, nie jest natomiast przekonany do „tercji ofensywnej”. Trequartista, regista, carillero, mezzala, pivot, double-pivot i kilka innych kluczowych pojęć z jego języka nie znalazły dotąd polskiego odpowiednika.
Jest, jak widać, obsesjonatem taktyki. Po angielsku czyta bloga Zonal Marking, w Polsce zagląda, a może nawet pisuje dla Taktycznie. Ze względu na aplikację StatsZone kupił sobie (na raty) iPada, równie często korzysta z danych i wykresów Squawki. Kawałki „Odwróconej piramidy” Wilsona recytuje z pamięci. Na stronie BBC szuka analiz wideo Pata Nevina, w poniedziałkowe wieczory czyha na Gary’ego Neville’a. Match of the Day nie ogląda od czasu, jak zagraniczny portal bukmacherski powierzył mu pisanie zapowiedzi rozgrywanych o tej samej porze meczów MLS.
Ma ulubione ustawienia (3-1-3-3), trenerów (Marcelo Bielsa) i kluby (najbardziej mainstreamowy to Athletic Bilbao – generalnie szuka ich poza największymi ligami kontynentu). Uwielbia wysoko ustawioną linię obrony (nazywa to, rzecz jasna, high block), bramkarzy w roli ostatnich obrońców, pressing i podania „wertykalne”. Pytany o ulubionego piłkarza wymienia mało znaną legendę ligi jugosłowiańskiej z lat 80., ale tak naprawdę wybiera Andreę Pirlo i ma nadzieję, że cofnięci rozgrywający doczekają się kiedyś nagrody o znaczeniu porównywalnym ze Złotym Butem. Fascynacja pomocnikiem Juventusu kazała mu zapuścić brodę i spowodowała, że mając do wyboru piwo i wino, zawsze wybiera wino. Nie jest tylko tak elegancki jak Włoch: w szafie ma przede wszystkim kolekcję starych koszulek piłkarskich, które nosi także pod marynarkę – najczęściej kupuje je na ciuchach, ale potrafi przepuścić fortunę w trakcie internetowych aukcji (zwłaszcza jeśli ma do czynienia z prawdziwą gratką, np. trykotem Malmoe FF z końca lat 70. – niejasno pamięta z dzieciństwa przyjazd tej drużyny do Krakowa na mecz z Wisłą). Zbiera stare zdjęcia i plakaty drużyn z NRD i Czechosłowacji, na urodzinową imprezę obstalował inspirowane nimi peruki, a co najważniejsze: w domu nie ma telewizora – piłkę ogląda wyłącznie w internecie.
W towarzystwie uchodzi za intelektualistę, bywał zresztą kiedyś na seminarium Marka Bieńczyka o „Fragmentach dyskursu miłosnego” Barthesa i w ślad za swoim mistrzem chciałby interpretować pamiętnego kopniaka Cantony jako gest surrealistyczny (więcej o tym przeczytacie w arcyhipsterskim nowym numerze „Tygodnika Powszechnego”). Ma więc, jak wszystko na to wskazuje, lektury pozapiłkarskie. O futbolu, oprócz blogów (w języku polskim np. Numeru 10, reklamującego się jako zamieszczający „niepopularności, introwertyczne ciekawostki i rzeczy, które moglibyście wiedzieć o piłce, ale nie wiecie, czy chce Wam się o nie spytać”, ale też Pawła Czado, toczącego swoje nieustające wojny w słusznych sprawach, np. o powrót na stadion Ruchu odmierzającej tam czas oldskulowej Omegi), czyta przede wszystkim książki, no i jest prenumeratorem Biblii wszystkich futbolowych hipsterów: kwartalnika „Blizzard”.
Co ważne, nie ma w nim nic z owego „sztucznego wyrafinowania”, o którym pisał kiedyś Nick Hornby. Gdyby mu powiedzieć, że prawdziwy fan futbolu chodzi na Wisłę, Lecha, Śląsk czy Legię, czyta Weszło, a w oknie wiesza flagę dołączaną do sześciopaku, odpowiedziałby, że spotykał i takich kibiców, ale że musi już kończyć, bo na torrentach namierzył właśnie nieoglądany dotąd i świeżo pokolorowany finał Pucharu Anglii sprzed prawie sześćdziesięciu lat. Jest zwyczajnie uprzejmy, ujmująco sympatyczny i niewiarygodnie kompetentny w sprawach, którym Harry Redknapp nie poświęciłby nawet minuty.
Owszem, kiedyś byłem hipsterem. Przez dobrych parę lat kibicowałem drużynie, której wcześniej nie widziałem na oczy, będąc skazany na podawane raz w tygodniu lakoniczne wyniki spotkań, czasem nawet bez strzelców bramek, o składach nie wspominając. Obejrzenie jej w telewizji po raz pierwszy było zapowiedzią zmierzchu, transfer Polaka – początkiem końca, a awans do Ligi Mistrzów – gwoździem do trumny. Żebym nie wiem jak wąskie spodnie nosił i jak nieznanej muzyki słuchał, z przywiązaniem do Tottenhamu pozostanę w mainstreamie, podobnie jak kolega Michał Zachodny z sympatią do Chelsea i Rafał Stec z Milanem. Redaktora Szadkowskiego, któremu ten tekst zawdzięcza swój pomysł, Stoke zdradziło zmieniając trenera – zdolność do wymiany kilku podań z rzędu jest w przypadku zespołu z Britannia Stadium występkiem przeciwko hipsterskiemu dekalogowi. Wilkowicza jeszcze nie znam od tej strony, ale podejrzewam, że i tak woli biegi narciarskie, Michał Pol zaś, mimo niezrównanych krawatów, jest jednak, jak na hipstera, zbyt ważnym dyrektorem. Nadzieja tradycyjnie w młodych: Staszaku, Falencie, Serockim i innych chłopakach, których możecie spotkać na portalu Krótka Piłka. Jeśli ktoś wykosi was w quizie na temat najbardziej przecenianego lewego obrońcy z drugiej ligi portugalskiej, to tylko oni.
PS Jeśli choć w części odnaleźliście się w powyższym opisie, ale chcielibyście wiedzieć dokładnie, jak duża to część, rozwiążcie quiz z „Guardiana”. I już teraz zażyczcie sobie pod choinkę wyjazdową koszulkę Dukli Praga.