Im więcej godzin upłynęło od piątkowego popołudnia, tym bardziej oklaskuję siebie samego za zdanie, że pojedynek Polski z Grecją będzie zapewne najsłabszym meczem turnieju. Między tym, co się działo w Warszawie, a tym, co obejrzeliśmy dziś w Gdańsku, była różnica poziomów jak nie przymierzając między Żuławami a Tatrami. Spotkanie Hiszpanów i Włochów było ucztą dla oka i intelektu; skala wyzwania, jakim dla obecnych mistrzów świata okazali się zdemoralizowani ponoć aferą korupcyjną Włosi, imponowała – podobnie jak sposób, z jakim ostatecznie zdołali się z tym wyzwaniem uporać.
Tematem przedmeczowych dyskusji było oczywiście niewystawienie przez Vicente del Bosque żadnego nominalnego napastnika i skierowanie do gry aż sześciu pomocników, zdradzających w dodatku inklinacje do biegania w środku. Oczywiście to nie było tak, że Hiszpanie zrezygnowali z atakowania: „fałszywą dziewiątką” był Fabregas, a w roli zarówno adresujących prostopadłe podania, jak i próbujących je odbierać byli także Iniesta i Silva. „Zakręcimy was na karuzeli podań” – zdawał się mówić del Bosque do Prandellego, co tego ostatniego bynajmniej nie speszyło. Włosi podchodzili wysoko, ich trójko/piątka obrońców lub piątko/trójka pomocników robiła nieprawdopodobny młyn przed cierpliwie próbującymi znaleźć jakąś lukę Hiszpanami, ale sami również potrafili pograć piłką, a kiedy się dało – także kąsać i Casillas miał mnóstwo roboty, zwłaszcza po uderzeniu Thiago Motty. Trójko/piątka stąd, że ustawieni przy linii bocznej Giaccherini i Maggio odważnie podchodzili pod pole karne Hiszpanów, skąd Cassano wyciągał środkowych obrońców (fatalny Sergio Ramos…), stwarzając szanse kolegom – wspomnianemu Thiago Motcie, ale także Marchisio. Przy tak ofensywnym nastawieniu Giaccheriniego i Maggio boczni obrońcy Hiszpanii nie mogli sobie pozwolić na zapędzanie się pod bramkę Buffona i trzeba było pchać się środkiem. A jak na grę środkiem, trochę za mało było ruchu: i ruchu piłki (ponoć za wolno się toczyła na fatalnej nawierzchni), i ruchu piłkarzy, próbujących wbiegać za mur włoskiej obrony.
Zachwycał mnie Pirlo, nie tylko odbiorami piłki, ale zasięgiem i precyzją podań, zwłaszcza tego, które przyniosło Włochom bramkę, ale także wcześniejszego dogrania do Cassano. Zachwycał mnie de Rossi, grający niemalże między linią obrony a pomocą, a każdym razie często wychodzący do przodu, żeby wolną przestrzeń, w której mogliby operować Hiszpanie, sprowadzić do powierzchni podstawki pod piwo.
Ale zachwycała mnie też konsekwencja, z jaką grali mistrzowie świata. Zanim na boisku pojawili się Jesus Navas i Torres; zanim w końcówce zrobiło się dla nich sporo miejsca, Hiszpanie zdobyli gola tak, jak mieli zdobyć – w akcję zaangażował się cały tercet ofensywny, szybka wymiana piłek w końcu zawróciła w głowach Chielliniemu i de Rossiemu, Silva dostrzegł ruch Fabregasa i padło wyrównanie.
Co jeszcze? Nie chcę wydłużać listy dowcipów o Torresie, którego odbudowana już wiara w siebie z Chelsea nie przeniosła się jednak do kadry; szokujące doprawdy były pudła hiszpańskiego napastnika, ale w tej fazie meczu – po ponad 70 minutach wybornej gry Włochów w defensywie – szokująca była również łatwość, z jaką Hiszpan znajdował sobie miejsce przed bramką Buffona. Zresztą, czy jest sens nabijać się z Torresa mając w pamięci to, co wcześniej zrobił Balotelli, będąc sam na sam z Casillasem i truchtając, zamiast przyspieszyć lub uderzyć?
I statystyka miesiąca, zdecydowanie do wykorzystania, kiedy będzie trzeba usprawiedliwiać ewentualną klęskę Hiszpanów na tym turnieju przemęczeniem: 23 zawodników, których przywiózł do Polski Vicente del Bosque grało już w tym sezonie przez prawie 90 tys. minut, o 17 tys. minut dłużej od Włochów.
PS Mecz Irlandczyków z Chorwatami jest na tle tego pierwszego do telegraficznego skrótu. Przewaga piłkarzy Bilicia w niemal każdej formacji. Zdumiewające błędy irlandzkiej obrony i będącego chyba nie w pełni sił po kontuzji Givena. Fatalny mecz Keane’a. Kontrowersyjna decyzja sędziego przy drugiej bramce Chorwatów (ocenił, że przy strzale Modricia Jelavić nie uczestniczył w grze, później już piłka została zagrana przez irlandzkiego obrońcę) i nieodgwizdany rzut karny. Koncert wspomnianego Modricia (a tyle się mówiło, że prawdziwych „dziesiątek” w futbolu już nie ma), ale gole po stałych fragmentach gry. Fantastyczni kibice i dzielni piłkarze z Zielonej Wyspy, ale szybko wyjadą. Deszcz.