Tak, wiem, spędzimy najbliższą dobę przy smartfonach, tabletach czy innych komputerach, dostarczających nam wodospadu informacji – cóż z tego że niesprawdzonych, wyssanych z palca zliczającego kliknięcia wydawcy serwisu bądź w najlepszym razie piłkarskiego agenta. Jutro zamyka się okienko transferowe, więc może w dobrym tonie, mówiąc na przykład o Chelsea, byłoby użycie nazwiska Cuadrado z jednej strony albo Schürrle i Salaha z drugiej. Zastanowienie się, dlaczego dwaj ostatni nie okazali się ostatecznie wzmocnieniem drużyny z Londynu, może też zapytanie, czy mieli – zwłaszcza Salah, świetny podczas europejskich kampanii Basel – wystarczająco wiele okazji do wykazania się umiejętnościami. Temat, wbrew pozorom, istotny również w kontekście niedawnej wpadki Chelsea z Bradford w Pucharze Anglii, wtorkowego rewanżu w Pucharze Ligi z Liverpoolem i wczorajszego meczu z Manchesterem City.
Do spotkania z mistrzem kraju i wiceliderem tabeli aż ośmiu piłkarzy Chelsea przystępowało mając w nogach dwugodzinne bieganie w półfinale Pucharu Ligi, a w dodatku pod nieobecność Fabregasa i Costy. Negocjacje transferowe na linii Chelsea-Wolfsburg-Fiorentina wciąż się przedłużają, Cuadrado oglądał wprawdzie mecz z trybun Stamford Bridge, ale nie był uprawniony do gry, gospodarze woleli również nie ryzykować jakiejś kontuzji piłkarzy będących na wylocie. To m.in. dlatego Jose Mourinho sprawiał wrażenie człowieka, który myśli bardziej o zabezpieczeniu tyłów i nieprzegraniu meczu, niż zwiększeniu przewagi nad mistrzem kraju do ośmiu punktów. Cały Mourinho, cały on: pięknej piłki w meczu z bezpośrednim rywalem się po nim nie spodziewajcie – będzie raczej do bólu pragmatyczny. Ustawi drużynę do gry z kontrataku (to dlatego Remy zamiast Drogby w wyjściowej jedenastce), a kiedy okaże się, że rywal również bardzo się pilnuje – zadowoli się remisem. Zmiany, których Wyjątkowy dokonywał w trakcie drugiej połowy meczu z MC, sygnalizowały intencje w sposób wystarczająco czytelny: kiedy Pellegrini wprowadził na boisko Franka Lamparda (którego zresztą powrót na stare śmieci jednak zdeprymował, sądząc po serii niecelnych podań i złych przyjęć piłki), Mourinho odpowiedział zdjęciem z boiska Remy’ego i wprowadzeniem w jego miejsce Cahilla, oddelegowanego natychmiast do opieki nad niedawnym kolegą.
W ciągu minionego tygodnia rozpisywaliśmy się o awanturze wokół Diego Costy i o tym, jak Mourinho wznosi wokół Chelsea mury oblężonej twierdzy. W wojnach psychologicznych menedżer londyńczyków jest mistrzem, tak samo jak w narzucaniu narracji mediom (tym razem przez sam fakt swojego… milczenia), ale kiedy podejmuje decyzje z ławki, wcale nie wydaje się słabszy. Niech sobie statystycy wyliczają, że jego piłkarze oddali zaledwie trzy strzały, niech fani rywala śpiewają o „nudnej, nudnej Chelsea” – ważniejsze, co będą śpiewać po sezonie, w którym, przypomnijmy, większość spotkań z najtrudniejszymi rywalami lider tabeli już odbył.
Jeśli coś ewentualnie może kibiców tej drużyny niepokoić, to kwestia szerokości kadry, jaką Mourinho będzie miał do dyspozycji w ciągu najbliższych czterech miesięcy. O tym również wiemy, bo nie jest to żadna nowość, jeśli idzie o tego trenera: Portugalczyk woli nie mieć zbyt długiej ławki i minimalizuje kłopoty, jakie potrafią nieść w szatni sfrustrowane i niegrające gwiazdy. Na tym etapie sezonu jednak – kiedy za kilka tygodni wznowi rozgrywki także Liga Mistrzów – trudno nie pytać, jak brak rotacji odbije się na formie i zdrowiu piłkarzy w dłuższej perspektywie. Zaglądając bowiem do statystyk: w lidze wszystkie mecze zagrali dotąd Ivanović, Terry i Hazard, o mecz mniej – Matić, Cahill i Willian, a dwa mecze mniej – Fabregas. Doliczając bramkarza to dobrze ponad połowa drużyny (w innych zespołach piłkarzy grających tak dużo jest co najwyżej po czterech na klub), i zwłaszcza o zdrowie 34-letniego Terry’ego wypada się martwić – choć równocześnie trzeba oddać sprawiedliwość klubowemu departamentowi medycznemu, dbającemu o zdrowie piłkarzy zdecydowanie lepiej niż w takim, dajmy na to Arsenalu. Wracając jednak do meczu z MC: czy ławka: Cahill, Drogba, Ake, Christiensen, Brown i Loftus-Cheek, może kogokolwiek przerazić?
Mówiąc o rotacji, bądźmy jednak sprawiedliwi: nazwisko Kurta Zoumy również niejednemu z nas mówiło dotąd niewiele, a wczorajszy występ przeciwko Aguero pozwala wróżyć młodemu, szybkiemu i bezbłędnie trafiającemu ze wślizgami (przerwanie akcji Argentyńczyka w pierwszej połowie!) dwudziestoletniemu Francuzowi kapitalną karierę; we wtorkowym meczu z Liverpoolem szybkość Sterlinga również nie sprawiała mu wielkich problemów. Spójrzcie zresztą na załączony obrazek – wszystko, oprócz dalekich podań, na niebiesko i zielono; dziesięć odbiorów, trzy wślizgi, dwa wybicia, jeden przechwyt, a do tego ani jednego faulu… W Match of the Day Danny Murphy zdążył już porównać chłopaka do Desailly’ego.
Oczywiście, oczywiście: Chelsea popełniała błędy, Ivanović i Matić tracili piłkę podczas jej wyprowadzania, z czego wzięły się m.in. groźne sytuacje Aguero i Milnera w pierwszej połowie, Azplicueta miał poważne kłopoty z Navasem, a Terry (co nie jest niespodzianką), przegrywał pojedynki biegowe i pomylił się w ocenie długiej piłki zagranej do przodu przez Kompany’ego – stąd pewnie decyzja, by z czasem cofnąć linię obrony bliżej bramki Courtois. Courtois, który – choć w tym sezonie ratował już skórę kolegów wielokrotnie – popełnił ten błąd najpoważniejszy, przy dośrodkowaniu Navasa, po którym padł gol dla gości.
Umówmy się jednak: popełniać błędy w meczu z Manchesterem City i kończyć spotkanie remisem byle komu się nie udaje. Cała Chelsea, cała ona. Dojrzała. Z zimną krwią. Cierpliwie idąca po swoje. Czekająca na moment, który prawie zawsze nadchodzi. Tym razem nadszedł w 41. minucie, kiedy większość zawodników gospodarzy (a w ślad za tym i gości) zgromadziło się po prawej stronie boiska, Ivanović przerzucił więc piłkę do wbiegającego z lewej strony Hazarda, ten zaś bez przyjęcia, idealnie w tempo wyłożył piłkę Remy’emu i padł gol, co do którego możemy się spierać w nieskończoność, czy był niezwykle wręcz prosty czy przeciwnie: zachwycająco wyrafinowany.